Recenzując kolejną grę Johna Carmacka chciałoby się rzec "brawo Id Software, wyszła wam kolejna bardzo dobra produkcja, którą mogę polecić wszystkim". Tym razem nie wyleję miodu na nowe dziecko twórcy Dooma i Quake'a. Moja przygoda z Rage zaczęła się bowiem od sporego rozczarowania związanego z poziomem technicznym. Problemy z wyświetlaniem grafiki opisane zostały już na wszystkich możliwych forach dyskusyjnych, dlatego nie będę przytaczał po raz n'ty tych samych wątpliwości.
Rage to technologiczny gniot, który powinien stać się przykładem dla studentów informatyki jak nie należy pisać gier na PC. To zadziwiające, że gość, który wskazywał wielokrotnie kierunek rozwoju FPS'ów w branży sięgnął dziś programistycznego olewactwa. Nie obchodzą mnie tłumaczenia, że Rage był robiony z myślą o konsolach. Skoro Carmack przyznaje się do jawnej zdrady komputerów osobistych na rzecz gamepada i dużego telewizora to warto zadać pytanie - na kiego grzyba potrzebny nam tak słaby port? Ale to tylko początek kłopotów, które sprawia Rage.
Rage według słów developerów powstawało 5 lat. Jeżeli miałbym być szczery to nie widzę w żadnym aspekcie rozgrywki usprawiedliwiania dla tak długich prac. Postapokaliptyczny świat pustkowi nie jest ani wybitnie otwarty (poruszamy się po korytarzach i ciasnych uliczkach), bogaty w lokacje (eksploracja mapy ogranicza się do odwiedzania z góry zaplanowanych miejsc), ani specjalnie ładny (wyjaśnienie poniżej). Rage przegrywa urodzajem nie tylko z Borderlands, ale nawet z polskim Dead Island, które co prawda poziomem questów nie odbiega za wiele od produkcji Id Software, oferuje za to większą swobodę. Śledząc materiały prasowe tej gry liczyłem, że zbudowany co do kamienia świat będzie pełen niespodzianek. Tak się niestety nie stało - fabuła (pretekstowa, poprowadzona tempem iście szarpanym) ciągnie gracza za rączkę przez kolejne huby nie oferując zbyt wiele w kwestii zwiedzania i zaskakiwania złożonością lokacji. Wygląda to mniej więcej tak, że mamy bazę wypadową, następnie 300 metrów kanionu do przejechania, bazę wroga, kolejny kanion, wieżę strażniczą itd. Kompletnie jałowe potraktowanie tematu post-apo i zawartości jaką oferuje świat przedstawiony po katastrofie. Proponuję panu Carmackowi spojrzeć na Fallout: New Vegas, którego też można przejść w iście FPS'owym stylu.
No dobra, a jak się gra? Pomijając szereg błędów technicznych muszę przyznać że całkiem nieźle, przy czym po Carmacku oczekiwałem czegoś, co po prostu będzie trzymać wysoki poziom. Rage należy do grupy tytułów, które błyskawicznie wystrzeliwują się z pomysłów i w kolejnych godzinach stosują repetę za repetą. Mamy więc podwójną walkę ze spasionym mutantem w odstępie 30 minut, mamy areny, na których musimy zwalczyć hordy wrogów, wreszcie spawn przeciwników w pojazdach w tych samych miejscach, a na dokładkę powtarzające się zadania w stylu "jedź do bazy i wysadź coś w powietrze". Problemem są również ubogie zastępy przeciwników, których taktyka ataku doprowadza często do śmiechu. Przykład? Rozgrywkę rozpoczynamy w jakiejś kryjówce Bandytów, którzy stosują fiki-miki po ścianach, generalnie są zwinni. "Fajne to" - pomyślałem. Potem okazało się, że fiki-miki robią także mutanty w tunelach oraz mutanty-roboty pod koniec tej historii (żaden spojler). Id Software zmienia jedynie tekstury, nie zmienia zaś stylu zachowania wrogów. Typów nieprzyjaciela jest więc 4 na krzyż, prócz "fikołkujących" także chowające się za przeszkodą, biegnące z pałką/maczugą/dynamitem oraz niezwykle twarde skurczybyki w pancerzach. Samo AI nie zaskakuje pozytywnie, bo jest drętwe, głupie i łatwe do zgładzenia. Nawet te najtrudniejsze pojedynki są bułką z masłem dla średnio-zaawansowanych użytkowników.
Dziwię się trochę Carmackowi, że zawarł w swojej grze elementy samochodowe. Dziwię się, bo Rage mógłby spokojnie pozostać tradycyjnym FPS'em z bogatym światem, który przemierzamy wzdłuż i wszerz dla hecy, a nie z konieczności. W obu mieścinach możemy ścigać się o sławę i kasę. Tory niestety powtarzają się (jest to odczuwalne zwłaszcza w Wellspring), a same zadania do wymagających nie należą. Model jazdy jest czysto zręcznościowy i banalny do opanowania co należy zapisać po stronie plusów. Aczkolwiek pokonywanie tej samej trasy po raz 20-ty do przyjemnych nie należy i gracz zaczyna odczuwać delikatną frustrację. Chciałoby się obrać inny kurs, pojechać nieznaną drogą, ale nic z tego. Do każdej oddzielnej lokacji prowadzi jedna ścieżka.
Fabularnie Rage wydaje się trochę rozwleczone. Sporo nudnych zadań i oklepanych momentów miksuje się z nieciekawymi bohaterami wyjętymi prosto z podręcznika "Postapokalipsa w 5 minut". Po 3 godzinach miałem ochotę zakończyć przygodę z grą, ale zostałem zachęcony rzekomo lepszą drugą połową historii. Faktycznie, po zmianie bazy rozgrywka łapie drugi oddech, głównie wizualny. Subway Town wraz z East Wastelands to ciekawszy skrawek terenu, choć wykonany wg podobnego schematu. Niestety i w tym etapie rozgrywki wychodzi na jaw kilka przykrych buraków. Pierwszy z nich to kompletnie niewykorzystana postać Redstone'a, w łaski którego wkupuje się gracz. Jego wątek kończy się w najgorszy możliwy sposób. Wielka szkoda, bo tego typu niedopatrzeń jest całkiem dużo, a każda z pozoru ważna osobistość dla Pustkowi zostaje porzucona na rzecz drugiej. Byłoby to jeszcze do przyjęcia gdyby historia oferowała ciekawe zwroty akcji i interesującą intrygę. Jest wręcz odwrotnie. Rage to po prostu jeden wielki banał sklecony dla zaserwowanej technologii, a zakończenie to chyba nieoficjalna zapowiedź Dooma 4/Quake 5.
Najbardziej kontrowersyjny temat dotyczy rzecz jasna oprawy wizualnej. W skali makro Rage robi dobre wrażenie, gdyż każda instancja ma swój indywidualny styl (np. cyrk sponsora lub laboratorium rosyjskiego naukowca) i nie kłuje w oczy powtarzalnością detali. Jeżeli jednak przyjrzymy się grafice bliżej, dojdziemy do wniosku że ktoś nas zrobił w ciula. Specjalnie wymusiłem za pomocą configa możliwie najlepsze tekstury, nawet kosztem płynności. Rezultat przeszedł moje najśmielsze oczekiwania - niektóre detale wyglądają fatalnie, a tekstury sięgają roku...bo ja wiem, może 2003. Id Software co prawda stara się maskować niedoróbki bump mappingiem i innymi sztuczkami, ale wszystkiego pudrem nie przykryli. Pierwszy kontakt z Dead City był dla mnie prawdziwą traumą, bo tę lokację wypełniają w większości ohydne wnętrza, rozmazane piksele na ścianach oraz kanciaste obiekty. Nie chcę zwalać wszystkiego na konsole, ale widać po prostu w tym silniku proces kastracji i oszczędzania fps'ów. Jedyne co mi się spodobało to postaci oraz ich animacje - kawał dobrej roboty.
Rage w tym natłoku błędów broni się mimo wszystko ciekawym klimatem przypominającym Mad Maxa oraz mroczne filmy science-fiction. Rozgrywka jest pełnokrwista, brutalna, szybka. Ocenę windują także dobre pukawki (nie brakuje mrugnięcia okiem do fanów - BFG ;)), które mogą strzelać kilkoma rodzajami amunicji. Na składzie znajdziemy zwykły pistolet, jak również wyrzutnię rakiet czy karabin snajperski. Arsenał poszerza również asortyment, który możemy instalować na samochodzie. Jest więc w czym wybierać, ja przez większość etapów przechodziłem korzystając z Combat Shotguna na przemian z rakietami. Od czasu do czasu przyjdzie nam skorzystać z kilku gadżetów jak na przykład sterowanych samochodzików (czyżby ukłon w stronę Duke'a?). Nie są to główne środki zagłady, ale na pewno stanowią miłe urozmaicenie.
Kończąc wpis chciałbym dodać ważną w moim mniemaniu rzecz. Historia gamingu jest znana. Carmack łamał zasady i królował w FPS'ach. Tym razem ugrzązł na sprawdzonych schematach wzbogaconych dziwnymi pomysłami rozwadniającymi gameplay. Można zagrać, ale nie trzeba - kiedyś za takie stwierdzenie w stosunku do gier Id Software wieszano za jaja publicznie, dzisiaj to przykry fakt. Rage to straszny średniak, do tego niedopracowany technicznie i w wielu miejscach niesamowicie brzydki. Obawiam się, że osoby oczekujące po tym tytule czegoś genialnego po zagraniu zejdą z tego padołu na zawał serca. Rage nie sprostał oczekiwaniom, nie zahaczył nawet o klasę "dobrą". Gra jest wartościowa tylko wtedy, gdy pamięta się o niej miesiącami po ukończeniu. A produkt Id Software taki nie jest. To rozrywka jednorazowego użytku, która ulatnia się z głowy w błyskawicznym tempie.