L.A. Noire - rozumiem zachwyty rozumiem krytykę - eJay - 3 stycznia 2012

L.A. Noire - rozumiem zachwyty, rozumiem krytykę

Na ten tytuł ostrzyłem sobie zęby od dawna i do zakupu nie zniechęciły mnie negatywne głosy na temat jakości rozgrywki dzieła Team Bondi. Skorzystałem przy okazji z promocji na Steamie, zainstalowałem i...jest ok. Naprawdę, bez fałszywego mrugnięcia mogę napisać, że L.A. Noire bardzo mi przypadło do gustu. Do ukończenia jeszcze daleka droga (wedle licznika, jestem gdzieś w 1/3 głównej fabuły), ale to co zobaczyłem w zupełności zaspokoiło moje oczekiwania.

Typowe przesłuchanie delikwenta, który ma coś na sumieniu. W akcji nasz orzeł, czyli Stefan Bekowsky.

O historii nie będę się rozpisywać bo gry nie przeszedłem. Skupię się natomiast na aspekcie krytyki ze strony graczy. Tytułowi zarzuca się przede wszystkim schematyczność, liniowość i mało rozwinięte opcje detektywistyczne. Ja mimo wszystko będę wstrzemięźliwy. Praca w wydziale zabójstw, czy też jako krawężnik najeżona jest właśnie monotonią. To co przez pierwsze miesiące wciąga, fascynuje, po latach staje się rutyną. L.A. Noire, celowo lub nie, oddaje ducha fuchy detektywa jak mało która gra wcześniej. Podkreśla to również wywiad ze Skipem Bauchmanem, byłym detektywem z Los Angeles, który w zawodzie pracował ponad 30 lat. Rozumiem jednak negatywne głosy, gdyż w miarę realistyczne ukazanie czynności faceta w krawacie i maczającego palce przy denatach może nie być porywające (i nie jest – kto by się tam chciał zadawać z trupami?).

Ciekawą i kontrowersyjną sprawą są same śledztwa. L.A. Noire nie zmusza ludzika przed monitorem, aby kupił sobie 64-kartkowy zeszyt w kratkę oraz ołówek. Na korzyść gry działają wszelakie uproszczenia, a nawet ewidentnie pominięte obowiązki w pracy detektywa. Wyobraźcie sobie motyw, który zmusza Nas do powrotu do biura celem wykonania papierkowej roboty, spisania raportu etc. W tym aspekcie Team Bondi nie przeholowało, bo Cole Phelps dostaje notatnik wraz ze zwartymi informacjami, które ułatwiają życie. To w końcu gra, a nie symulator. Miłym urozmaiceniem są etapy zręcznościowe tj. pościgi, walki na gołe pięści, które pozwalają na chwilę zapomnieć o łażeniu i szukaniu śladów na miejscu zbrodni.

Wracając jednak do sedna śledztw, te nie rozczarowują przede wszystkim pod jednym względem – konwersacji ze świadkami i podejrzanymi. Zarówno pierwsi jak i drudzy będą mieli co nieco na sumieniu, ale to czy już wyciśniemy od nich wszystkie informacje to już zależy od Nas i interpretacji zachowania osoby po drugiej stronie, która może zachować stoicki spokój lub nerwowo spoglądać w sufit. Jasne, śledztw nie da się spieprzyć (a jak się zrobi faila to gra da nam kolejną szansę), same rozwiązują się w konkretnym momencie, nawet bez dodatkowych dowodów zbrodni. Ale być może to właśnie piękno tego zawodu, które czasem naznaczone jest dziwnymi zbiegami okoliczności? Skoro dzisiaj możemy zidentyfikować mordercę po przebadaniu próbki DNA pozostawionej na kanapie w IKEI, to czemu nie możemy namierzyć go badając zapalniczkę z nocnego klubu?

Czasem wizyta w kostnicy pozwoli uzyskać nowy trop. Medycyna nie raz ratowała tyłek wydziałowi zabójstw.

Na ocenę dokonań Team Bondi przyjdzie czas, a grę przemagluję w 100% bo wyczuwam, że jest tego warta. Wiem skąd ta niechęć do skądinąd trochę oldskulowego pomysłu (Police Quest XXI wieku?), ale stanę po jasnej stronie mocy i stwierdzę – L.A. Noire to bardzo fajna propozycja dla miłośników Klossa, Żbika, Marlowe'a czy też twórczości Edgara Allana Poe.

eJay
3 stycznia 2012 - 19:08