Po dwóch latach oczekiwania jedna z lepszych serii action RPG ostatniej dekady znajduje swój finał. I z zadowoleniem mogę stwierdzić, że wyczekiwana produkcja BioWare może okazać się tą najlepszą grą tego roku (który jednak znów będzie mocny, nie czas więc jeszcze dzielić skóry na niedźwiedziu). Było na co czekać. Mass Effect 3 jest jak dobrze skrojona hollywoodzka superprodukcja. Charyzmatyczny bohater, duża dawka akcji, sceny chwytające za serce oraz szczypta humoru i patosu. Najważniejsze jednak, że jest bardzo dobrym zwieńczeniem znakomitej trylogii. Co by o nim nie mówić, finał ten zostanie zapamiętany.
Powiedzenie, że jak u Hitchcocka "zaczyna się od trzęsienia ziemi, a później napięcie rośnie" to frazes, ale nic nie poradzę, że dobrze oddaje to narrację w Mass Effect 3. Na początku mamy coś znacznie gorszego niż trzęsienie ziemi, bo najazd Żniwiarzy na Ziemię, a w miarę upływu czasu także na pozostałe planety. Znów zawiązujemy sojusze, podobnie jak w Mass Effect 2. O ile tam mieliśmy do czynienia ze skalą mikro, tak tu jest skala makro. Przedstawicieli poszczególnych ras zastąpiły całe gatunki, które wspomogą nas w walce z potężnym przeciwnikiem. Jeśli dobrze się o to postaramy.
Ciężko mi powiedzieć, jak gra się w Mass Effect 3 bez znajomości poprzednich części (lub bez save'ów), ale podejrzewam, że nieporównywalnie gorzej. Takiej masy smaczków i powiązań do poprzedników dawno już nie widziałem. Co i rusz spotykamy znajomych bohaterów, częściej przyjaciół, rzadziej wrogów. Co istotne, postaci te mają wpływ na los poszczególnych misji, a w konsekwencji na siłę naszych flot w decydującym starciu. Warto było postarać się w jedynce i dwójce uratować kogo się dało (mnie zginął tylko Kaidan, w przypadku gdy śmierć postaci nie była narzucona przez fabułę, wszyscy przeżyli). Fajne uczucie, miło poczuć się w taki sposób nagrodzonym za wcześniejsze staranie. Jeśli byliscie zawiedzeni nawiązaniami w Mass Effect 2, to tutaj nie może być o tym mowy. Szkoda, że BioWare nie pozwoliło nowym graczom podjęcia kluczowych decyzji przed rozpoczęciem nowej gry. Ale to dodatkowy powód by zaznajomić się z serią od jej początków, bo jest tego warta. Trójka pełnymi garściami czerpie z jedynki i dwójki. Nawet Normandia jest mixem łączącym wygląd statków z dwóch poprzedniczek.
Martwić może znikoma liczba opcji dialogowych. Zazwyczaj są tylko dwie, plus trzecia drążąca temat. Okazji do wykorzystania dodatkowych kwestii wynikających z odpowiedniej liczby punktów prawości/egoizmu jest malutko, można je policzyć na palcach jednej ręki. Jednak jakoś bardzo mi to nie przeszkadzało. Przez to akcja toczyła się sprawniej, choć nie ukrywam, że z towarzyszami chętnie pogawędziłbym nieco więcej. Przymykam oko, ale jeśli miałbym wskazać główną wadę ME3, to byłoby nią właśnie to.
Inna sprawa, że nawet gdy do wyboru mamy tylko dwie opcje, to idzie się zastanowić, którą wybrać. Takich momentów w grze nie ma wiele, ale należą do tych, które wywołują największe emocje. Zdarza się, że obojętnie jaka decyzję podejmiemy, czujemy się do bani, a takie coś - podczas dokonywania wyborów - cenię sobie najbardziej. Jest wojna do cholery, nie da się wszystkich uratować. Czuć, że na naszych barkach spoczywa los całych ras i trudno o rozwiązanie idealne.
Bardzo uradowało mnie zdjęcie ograniczeń doboru broni dla określonych klas. W końcu można używać wszystkiego, choć zrobienie z Sheparda jucznego muła nie jest opłacalne, gdyż spada wtedy szybkość regeneracji mocy. Ja przez wszystkie części grałem szturmowcem - trochę siły ognia, trochę biotyki, to lubię. I o ile wcześniej byłem ograniczony do strzelby i pistoletu, tak teraz ani myślałem korzystać z podobnego zestawu. Strzelba została, ale pistolet ustąpił miejsca karabinowi szturmowemu. Dodając do tego umiejętności szarży biotycznej, przyciągnięcia czy fali uderzeniowej, sianie zniszczenia w szeregach wroga było niezwykle przyjemne. W polu bitwy mamy zatem więcej możliwości, ale i przeciwnicy są nieco cwańsi.
Poszczególne lokacje podporządkowane są temu, by wygodnie było w nich walczyć, pod tym względem nic się nie zmieniło. Ale cieszy też coś innego. W Mass Effect 3 mamy okazję odwiedzić planety wszystkich ważniejszych graczy w galaktyce (lub zobaczyć je z bardzo bliskiej odległości, jak Palaven Turian). Możemy zatem przyjrzeć się z bliska światom Asari, Krogan, Salarian czy Quarian, dostrzegając różnice w ich architekturze. Małe, a cieszy.
Grafika gry nie sprawi, że będziemy zbierać szczękę z ziemi, to właściwie to samo co w Mass Effect 2. Nie traktuję jednak tego jako wadę. Oprawa wizualna jest zwyczajnie ładna, więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Na pewno nie przeszkadza w komfortowym graniu i cieszeniu się z pokonywania kolejnych fragmentów opowieści. Wspomniane lokacje są ok, projekty postaci tym bardziej. Szału na pewno nie ma, ale jest w porządku.
Ucho cieszy udźwiękowienie, w tym fantastyczny voice acting. Ani trochę nie szkoda mi braku polskiego dubbingu, bo oryginalnego słucha się z niekłamaną przyjemnością (samo tłumaczenie jest w większości poprawne, choć czasami zdarzają się błędy). Do tego dochodzą sympatyczne odgłosy walki i ta doskonała muzyka, odpowiednio budująca nastrój podczas wielu scen. Słucham jej w trakcie pisania tego tekstu, co uprzyjemnia robotę.
Mój ulubiony trailer. Narobił smaka, na szczęście gra całkowicie zaspokoiła apetyt.
Tryb kooperacji jest dodatkiem, bez którego mógłbym się spokojnie obyć, niemniej jest w nim pewien potencjał i może spędzę w nim trochę czasu. Wszystko zależy od tego, czy i jak będzie rozwijany, bo póki co ma niewiele do zaoferowania. Mało map, zadania polegające właściwie na tym samym. Pożyjemy, zobaczymy. Na razie to tylko ciekawostka, choć z drugiej strony połączenie umiejętności, gdy każdy z uczestników gra inną klasą na pewno wygląda "effect’ownie". Gdybym wypatrywał go z wywalonym jęzorem, pewnie byłbym zawiedziony. Na szczęście to tylko bajer w zestawie z opowiadaną historią w rozgrywce dla pojedynczego gracza.
Mass Effect 3 absolutnie mnie nie zawiódł. Dostałem dobrą historię w lubianym uniwersum, spotkałem całą masę znajomych postaci, których obecność lub brak może wpływać na całe misje (choć nie zawsze na ich efekt). Zostałem przez to nagrodzony za masterowanie poprzednich odsłon. Odwiedziłem stare miejsca, jak i nowe, które mnie ciekawiły. Walki zyskały na atrakcyjności, bo dzięki zdjęciu ograniczeń na używanie konkretnych rodzajów broni dla określonych klas, wreszcie mogłem je prowadzić tak, jak tylko sobie zamarzyłem. Mankamentem może być niewielka liczba opcji dialogowych, ale jeśli zyskuje na tym filmowość, a tak jest tutaj, to jestem skłonny iść na takie ustępstwo. Wszystko to złożyło się na kilkadziesiąt godzin fantastycznej zabawy, podczas której ani przez moment się nie nudziłem. Nie pamiętam jaka gra ostatnio była w stanie zatrzymać mnie przy ekranie do 4 w nocy, a tutaj było tak kilka dni pod rząd. Seria Mass Effect - w moim mniemaniu - odchodzi w chwale.