Nie bez powodu tytuł tego wpisu zaczyna się z Wielkiej litery, Wielkim tytułem. Oczywiście, Steve Jobs nie był idealny ani jako zwykły śmiertelnik, ani jako współtwórca świata IT, ani jako mąż, czy ojciec. Niewątpliwie miał silny charakter, przebijające spojrzenie, miażdżące argumenty, które wysyłały przyziemny poziom retoryki i typowo marketingową komunikację interpersonalną na inną planetę. Podniósł wiele standardów naszego życia do rangi sztuki, wynalazł rzeczy, o których wcześniej zupełnie nie wiedzieliśmy, że ich potrzebujemy, a bez których obecnie nie możemy żyć. Jeśli moje dziecko lub wnuk przyniesie kiedyś książkę do historii/informatyki i nie będzie w owym podręczniku co najmniej pół strony poświęconej Jobsowi – chwycę za telefon i zadzwonię do wydawcy.
Choć książka Waltera Isaacsona liczy ponad 700 stron, nie da się odczuć znużenia podczas lektury biografii. Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, że o danym modelu komputera/urządzenia powiedziano już wystarczająco dużo – idealnie w tym momencie autor brnął do kolejnego tematu, niemniej ciekawego, niemniej intrygującego. Historia odkryć i wynalazków Steve’a Jobsa jest równie skomplikowana jak całe jego życie. Po części był on hipisem, po części anarchistą, sporo w nim (także romantycznego) buntownika i równie wiele czułości, głęboko skrywanej, ludzkiej wrażliwości. To prawdziwy człowiek-zagadka: z jednej strony chciał doprowadzić pewien zabytek do ruiny i zrównać go z ziemią, z drugiej zaś podziwiał swoją żonę za działania charytatywne, z trzeciej nie chciał otwartych systemów operacyjnych i produktów, choć chciał otwierać (i robił to) zwykłym użytkownikom drzwi do kreatywnego działania. Jedno można mu przyznać na pewno – zmienił świat na lepsze, jeśli nie cały to przynajmniej dużą jego część.
Przyznaję bez bicia, że przed przeczytaniem biografii Steve’a Jobsa nie miałem pojęcia o tym, że był on założycielem studia Pixar i ojcem choćby Toy Story (przy okazji warto wspomnieć, że pewien „kolega” Pixara ukradł pomysł na film Dawno temu w trawie – dzięki czemu powstała w DreamWorks Mrówka Z). Oraz, mimo że można uznać to za kieszonkową kradzież, zapożyczył sobie pewną niekompletną ideę od firmy Xerox PARC i wprowadził do komputerów (nie tylko osobistych) graficzny, przejrzysty interfejs użytkownika. Zresztą chwilę później ten sam pomysł podchwycił Bill Gates i o ten trwały fundament oparł systemy operacyjne Microsoftu. Nie wiedziałem także, że kilkanaście lat przed Jobsem ktoś wpadł na pomysł skonstruowania tabletu, choć ów inżynier nie do końca zdawał sobie sprawę, co można by zrobić z takim urządzeniem i dla kogo je przeznaczyć.
W biografii Steve’a Jobsa stalówka pióra Isaacsona jest nieugięta pod wieloma względami – dziennikarz nie koloryzuje sytuacji, w których ojciec Apple zachowywał się brutalnie wobec podwładnych, przełożonych i najbliższych. Niczego także nie przemilcza, niczego nie ukrywa – po farbie drukarskiej czuć, że nie jest to próba postawienia spiżowego pomnika Jobsowi. To po prostu kawał rzetelnej, kilkuletniej pracy (wywiady, podróże, obserwacje, przemyślenia) Waltera, który starał się jak najdokładniej i najprawdziwiej ukazać sylwetkę człowieka Wielkiego i cholernie szczerego. To przecież Jobs dzielił w swoim mniemaniu ludzi na „debili” i „geniuszy”, a ich pomysły na „do dupy” i „cudowne”. Dzięki surowemu podejściu do pracowników i powstających produktów – pracował w pocie czoła wraz ze wszystkimi działami tak długo, jak było to potrzebne do osiągnięcia ideału. Owszem, czasem zdarzały się wpadki (takie jak metalowy, boczny pasek w iPhonie 4, który zakłócał prawidłowe funkcjonowanie anteny), przez które dzieła Jobsa i jego ekip(y) ostatecznie ocierały się o perfekcjonizm, jednak upór w dążeniu do doskonałości był niedościgniony. Nie ważne, czy chodziło o prezentację (pamiętajcie, byleby nie w PowerPoincie!) nowego produktu, jego reklamę, czy detale obudowy lub interfejsu – wszystko musiało być jak najprostsze, a zarazem genialne w swojej prostocie. I takie rzeczywiście było – osobiście nie znam np. lepszego, mniej awaryjnego i szybszego systemu operacyjnego niż iOS na urządzenia mobilne, czy OS X dedykowany komputerom stacjonarnym. Tak, wiem, przecież Android i Linux to systemy otwarte, więcej ludzi nad nimi pracuje, są stale zmieniane i udoskonalane – i chociaż to dyskusja na osobny wpis (spokojnie, nie omieszkam o tym napisać) to już dziś przyznaję z ręką na sercu – unikalność, oryginalność, spójność i zintegrowanie produktów Apple to pierwsza klasa, reszta branży może się uczyć od giganta z Cupertino.
Nie jestem i nigdy nie będę „fanbojem” Apple, po prostu doceniam kunszt i pietyzm z jakim tworzą kolejne produkty, wyprzedzając konkurencję i ucierając im nosa prostotą obsługi i funkcjonalnością dzieł. Niestety, czasem upór Jobsa przynosił opłakane skutki – niektórzy użytkownicy do dziś nie potrafią mu wybaczyć braku obsługi Flasha w iPodach, iPhonach i iPadach. Z kolei osoby bardziej „ludzkie” nie mogą zrozumieć, dlaczego dopiero 9 miesięcy po zdiagnozowaniu nowotworu ten nonkonformista zgodził się na operację. Być może, gdyby zdecydował się od razu, do dziś zasilałby szeregi żyjących ikon Doliny Krzemowej. Równie zaskakujące co jego skrajne zachowanie (wybuchy złości, płaczu, chłodna obojętność) były utarte „prawdy” życiowe w głowie Jobsa. Wydawało mu się np., że bycie Zen jest doskonałym sposobem na życie, przez co skrajny-materialny minimalizm i wygórowany-wzorniczy perfekcjonizm do końca życia nie pozwalały mu wybrać odpowiednich mebli do domu, dlaczego część mieszkania pozostała nieumeblowana. Równie paradoksalnie buddyjski hart ducha nie kłócił się w młodości z upodobaniem do (czasem nadmiernym i zbyt częstym) zażywania kwasu, porzucenia na kilka lat własnej córki, czy – później – unikania twarzą-twarz konfrontacji ze śmiertelną chorobą.
Nie był złym człowiekiem, raczej trudnym do zrozumienia i w komunikacji. Pod maską rzadko mrugającego powiekami człowieka z kamiennym wyrazem twarzy – nosił mnóstwo miłości do bliskich, przyjaciół, czy swoich idoli, jednak ciężko było mu zdobyć się na wyrażanie swoich uczuć. Potrafił poklepać po ramieniu i powiedzieć „świetna robota”, albo wykrzyczeć „co to @#$%& jest?!”, tak samo jak opowiadać i dyskutować produktywnie godzinami, ale i milczeć przez kilka dni pod rząd. Steve Jobs pragnął tylko jednego – chciał dostarczać ludziom produkty jak najwyższej jakości, solidne, proste, użyteczne i pobudzające do kreatywnego działa. I to wszystko rzeczywiście udało mu się zmieścić w swoich komputerach, odtwarzaczach multimediów, telefonach i tabletach. Zrewolucjonizował pojęcie „komputera osobistego” (Macintosh/iMac), który w końcu naprawdę stał się przyjazny dla użytkownika. Ulepszył odtwarzacze muzyki (iPod) i postawił na równe nogi sposób elektronicznej dystrybucji multimediów (iTunes). Z telefonów komórkowych (iPhone) uczynił prawdziwe technologiczne kombajny, które wcześniej służyły wyłącznie dzwonieniu i wysyłaniu smsów. Tablety (iPad) przełożył na najwyższą półkę w sklepie, a razem z nimi reanimował rynek prasy, książek, a także kinematografii. Dzięki największemu i błyskawicznie rozwijającemu się sklepowi z oprogramowaniem (AppStore) gry i programy otworzyły nowy, interaktywny rozdział w doznaniach nowatorskiego sposobu rozgrywki (podobnie jak np. Wii czy Kinect) i twórczego wykorzystania aplikacji (np. GarageBand).
Niezależnie, czy traktujecie Steve’a Jobsa jako marketingowego showmana, czy wizjonera technologicznej przyszłości – jedno trzeba przyznać: ten gość miał głowę mocno osadzoną na karku, jednak spacerując wokół swojego domu unosił się w chmurach. Jego marzenia nie leżały odłogiem zakurzone, po prostu chwytał je, przekonywał drużynę do tego, że można dokonać niemożliwego i… zawsze im się to udawało! Jeśli w dobie postmodernistycznego eklektyzmu macie problem ze znalezieniem złotego środka do życia, motywacji do twórczego działania, idola nieskalanego żądzą pieniądza – koniecznie przeczytajcie biografię Steve’a Jobsa. Nawet jeśli nie odnajdziecie odpowiedzi na wszystkie nurtujące Was pytania, gwarantuję, to oaza natchnienia – gdy ją wchłoniecie i wyciągniecie najcenniejsze wnioski, będziecie inaczej patrzeć na świat. I to właśnie jest piękne. Dzięki, Steve!
PS http://www.youtube.com/watch?v=ogKQjHOVyzA