Snajper # nawet wiewiórka może pokąsać - barth89 - 20 lipca 2012

Snajper # nawet wiewiórka może pokąsać

Od ostatniej części "Snajpera" minęło już trochę czasu, ale nadal pozostaniemy w Czeczenii. Tym razem opowieść jest nieco krótsza, ale o wiele bardziej wstrząsająca. Pewien rosyjski oddział przez wiele dni gnębiony był przez snajpera strzelającego z broni o bardzo nietypowym kalibrze. Żołnierze nie mieli pojęcia kim jest i gdzie jest snajper, który tak ich dziesiątkował. To co zastali na miejscu mogło się zdarzyć tylko na wojnie...

Jeden z rosyjskich pododdziałów stracił w pierwszym etapie pierwszej kampanii czeczeńskiej zastępcę dowódcy, który to zmarł na skutek postrzału w głowę. Kapitana trafił w czoło pocisk małego kalibru, który nawet nie przeszedł na wylot. Co ciekawsze - nikt nie słyszał dźwięku wystrzału. Wielce prawdopodobne jednak było, że strzał padł z sąsiedniego kwartału ulic, który był wcześniej (nie)dokładnie oczyszczony z czeczeńskich bojowników przez pułk MSW. Postanowiono ponownie oczyścić ten teren, ale pluton, któremu powierzono to zadanie nikogo nie znalazł.

Pododdział, który wcześniej stracił kapitana, przez kilka kolejnych dni brał udział w krwawych walkach o Grozny i poniósł poważne straty. Poległo w nich 20% stanu osobowego, dlatego pododdział został wycofany i skierowany na krótki wypoczynek w okolicę przedmieścia. Zabudowa była rzadka i częściowo zniszczona przez artylerię, ale dawała względne bezpieczeństwo, toteż żołnierze mogli poświęcić się odpoczynkowi i czyszczeniu broni i reszty wyposażenia. Nikt nie przeczuwał, że późnym wirczorem jeden z wartowników zostanie lekko ranny. Rosjanin zajmował wówczas pozycję przy okopanym KM, jednak pocisk trafił go w bark. Po raz kolejny nikt nie słyszał żadnego wystrzału, a w punkcie opatrunkowym z barku rannego został wyciągnięty malutki, dwugramowy, spłaszczony kawałek ołowiu. Lekarz stwierdził, że musiał zostać wystrzelony z "miełkaszki" (tak w żargonie określano broń małokalibrową bocznego zapłonu).

Brak huku wystrzału można było tłumaczyć tym, że karabinek wyposażony był w tłumik, lub strzelec prowadził ogień z bardzo dużej odległości. Hałasu karabinka sportowego nie byłoby słychać już z 400 metrów, ale żaden profesjonalny strzelec wyborowy nie strzelałby z takiego dystansu z broni, której celoność już na 250 metrach była bardzo niska. Pluton alarmowy po raz kolejny przeczesał całą okolicę, ale snajpera, mimo wielogodzinnych poszukiwań, nie namierzono. Skutkiem tego następnego wieczoru celny pocisk trafił w brzuch młodego szeregowego. Natychmiastowa pomoc i operacja nie pomogły, żołnierz zmarł. Ustalono jednak, że kula została wystrzelona pod ostrym kątem, a strzelec najprawdopodobniej prowadził ogień z dachów pobliskich budynków. Domy te natychmiast sprawdzono, bez skutku.

Dowództwo doszło do wniosku, że nie obejdzie się bez pomocy rosyjskich snajperów. Od wczesnego rana dwóch snajperów pododdziału zaczęło polowanie na Czeczena. Do pomocy dostali obserwatorów, KM PK i granatnik RPG-7. Grupa zajęła stanowiska jeszcze przed świtem, a cały rejon obserwacji podzielono na sektory. Tego i następnego dnia wrogi strzelec wyborowy nie podjął jednak wyzwania, więc odwołano wszelkie środki ostrożności. Trzeciego dnia kompania zaczęła przygotowywać się do zmiany miejsca dyslokacji, a całą krzątaninę

żołnierzy wykorzystał czeczeński snajper, który zaczął ostrzeliwać Rosjan. W ciągu kilku minut trafił trzech, w tym jednego w głowę - zginął na miejscu. Na szczęście tym razem dało się słyszeć niewyraźne, stłumione odległością dźwięki wystrzałów. Strzelec musiał prowadzić ogień z jednego z dwóch niewysokich, oddalonych o około 300 metrów domków. Niedługo później Rosjanie rozpoczęli potężny ostrzał tych budynków, a pod osłoną kilku PK grupa szturmowa podeszła do nich na krótki dystans. Zdecydowano się zaatakować oba obiekty jednocześnie. Ostrzał z KM-ów okazał się skuteczny, mocne pociski karabinowe potrafiły przebić nawet cienkie ściany z pojedynczej cegły. Podzielona na dwie wzmocnione drużyny grupa szturmowa zaczęła jednocześnie obrzucać budynki granatami. Każda drużyna składała się ze snajpera, celowniczego PK, obsługi RPG-7 i pięciu strzelców z AK-47. Atak koordynował osobiście dowódca kompanii - weteran wojny w Afganistanie.

Wrogi snajper został ciężko ranny w piwnicy jednego z domów. Okazało się, że był to dwunasto-, może trzynastoletni dzieciak, uzbrojony w krótki karabinek sportowy TOZ-17, z kiepskim celownikiem optycznym o 2,5-krotnym powiększeniu.Broń ta, w żargonie syberyjskich myśliwych, określana była mianem "biełka" (wiewiórka) i służyła przede wszystkim do polowań na małe zwierzętka futerkowe. Podczas szturmu na budynek młodziutki Czeczen wystrzelił tylko raz, ale jakże celnie. Trafił kompanijnego snajpera w głowę, tuż poniżej oka. Kapitan podszedł do leżącego na ziemi smarkacza, obok którego leżał

karabinek kal. 5,6 mm. Dzieciak był jeszcze przytomny. Dowódca zapytał: "Ty strzelałeś?". "Ja. Żałuję, że nie zdążyłem zabić was wszystkich" - odpowiedział Czeczen, uśmiechając się przy tym z dumą i pogardą jednocześnie. Stojący obok żołnierze chcieli już 'pociągnąć' z kałaszy po leżącym, ale kapitan musiał ich powstrzymać. Pozwolił wrogiemu snajperowi skonać w cierpieniach. Nie trwało to jednak długo, bo po kilku minutach, podczas których czterej żołnierze przenosili w pałatce zwłoki snajpera, dwunastolatek nie dawał już oznak życia. Poległy rosyjski snajper był najlepszym przyjacielem kapitana, znali się od ponad 15 lat. Kapitan powiedział wreszcie: "To będzie ciężka wojna"...

* Historia zaczerpnięta z książki Marka Czerwińskiego pt. "Snajperzy wczoraj i dziś".


Kolejnej opowieści snajperskiej wyczekujcie niebawem, a tymczasem zachęcam do zapoznania się z poprzednim artykułem:

Snajper # samotny myśliwy

Snajper # nielegalne łowy

Snajper # zdolny samouk

Snajper # gra vs rzeczywistość


<Spodobało Ci się to, co przeczytałeś? Wpis przypadł Ci do gustu? Polub mnie na Facebooku.>

barth89
20 lipca 2012 - 17:24