Zacznijmy może od tego, że pominięcie omawianego DLC na komputerach osobistych przez Ubisoft uważam za zwyczajne świństwo. Dlaczego? Ponieważ jak wskazuje jego podtytuł jest to zwieńczenie świeżo zapoczątkowanej w tej odrębnej części Prince of Persia historii. Przynajmniej w teorii, bo w praktyce jest zgoła inaczej. Mimo tego, jego brak jest dla warstwy fabularnej sporym dyskomfortem. Poniżej dowiecie się dlaczego tak jest.
Cała zabawa zaczyna się w tym samym momencie, w którym ukończyliśmy zmagania w podstawowej wersji gry. Każdy, kto miał okazję ukończyć niniejszy produkt doskonale zdaje sobie sprawę, iż kanoniczne zakończenie (UWAGA SPOILER!) jest w pełni otwarte i tak naprawdę pod koniec rozgrywki wracamy do punktu wyjścia. Wychodzi więc na to, że to, co robił gracz przez te kilka godzin do niczego tak naprawdę nie doprowadziły. Zapewne też dlatego producent udostępnił parę miesięcy później rozszerzenie, które miało zapiąć scenariusz na ostatni guzik. Tak się niestety nie stało, bowiem przygoda dodatku kończy się chwilowym pokonaniem i uwięzieniem złego Arymana, natomiast nasi bohaterowie postanawiają się rozdzielić. Elika zdecydowała się odszukać Ormazda, zaś "Książę" udał się w nieznane miejsce. Przynajmniej jeśli chodzi o duże odsłony, ponieważ jego dalszą wędrówkę możemy poznać w przenośnym Prince of Persia: The Fallen King, gdzie u boku czarodzieja Magnusa wplątuje się w kolejny konflikt. Widocznie z tego jak i przede wszystkim kasowego powodu, do dziś nie ujrzeliśmy pełnoprawnej kontynuacji tejże klimatycznej, aczkolwiek monotonnej platformówki. (KONIEC SPOILERU!)
Nasz nie do końca nowy przeciwnik wraz z właściwościami potrafi zmieniać swój wygląd. Co z tego, skoro każda przybrana przez niego postać wygląda tak samo jak wszyscy przeciwnicy, znani nam dotąd z podstawki? Aż tak trudno było stworzyć nową skórkę? Najwidoczniej tak, ale jak widać o stosownych pieniążkach za to DLC, Ubisoft najwyraźniej nie zapomniał. Czy to oznacza, że Epilogue jest pozbawione jakichkolwiek nowości? Na szczęście nie, ponieważ oddano nam zupełnie nową lokację, technikę walki "Sprinting Clash", polegającej na błyskawicznym oszołomieniu wroga oraz moc o dźwięcznej nazwie "Energize", za której pomocą Elika jest w stanie odtworzyć uszkodzone fragmenty ścian. Sama rozgrywka okazuje się nie tylko dynamiczniejsza, ale i nieco trudniejsza od tej znanej nam w standardowej edycji. Jest to celowy zabieg, aby gracz nie odczuł bardzo krótkiej zabawy. Dla przeciętnego człowieka, dodatek ten nie zajmie więcej jak dwie godziny, zaś wprawny zawodnik poradzi sobie z nim w około 90 minut. Tego, aż nie chce mi się komentować, aczkolwiek taka jest domena dzisiejszych DLC.
Techniczne aspekty stoją na zbliżonym poziomie, co w Prince of Persia. W oprawie wizualnej zmieniła się jedynie artystyczna strona. Nadal mamy tu do czynienia z techniką cel-shading, ale zamiast baśniowych, kolorowych i zapierających dech w piersiach widoków, mamy tu ciemne, ponure zamczysko, które do miłych miejsc z pewnością nie należy. Osobiście wolę w tym przypadku cukierkowść, aczkolwiek odejście w mroczne strony, wyszło Epilogue na plus. Chociaż w tej kwestii nikt nie zarzuci twórcom pójścia na łatwiznę. Zmiany te wpłynęły również na klimat gry. Oczywiście przyczyniły się do tego również nowe, zdecydowanie zimniejsze utwory muzyczne. Nawet dialogi między naszymi bohaterami nie są tak przyjazne jak wcześniej. Trochę szkoda, bo zdążyłem polubić tamtejsze pogawędki. Na domiar złego, posiadacze polskich wersji mogą obejść się ze smakiem, ponieważ nie uświadczą tutaj rodzimego dubbingu, który w moim mniemaniu był naprawdę niezły. Tak naprawdę brakowało mu tylko technicznego szlifu.
O ile podstawowa wersja oferowała otwartą strukturę świata, o tyle rozszerzenie jest typowo liniowym dziełem, gdzie cały czas trzeba iść naprzód. Nie zbieramy zatem ziarenek mocy, a wykonujemy liczne akrobacje, przerywane co jakiś czas walkami, czy rzadziej łamigłówkami, polegającymi zazwyczaj na przekręcaniu odpowiednich dźwigń. O ile skakanie po ścianach dawało niemałą radochę w podstawce, o tyle tutaj dość często nas frustruje. Powodem jest przerost formy nad treścią. Generalnie Epilogue nie jest jakoś specjalnie trudny, ale zirytować jednak potrafi, bo komu chce się wielokrotnie powtarzać te same, chaotycznie wykonane sekwencje? Walka zaś jest tak samo nudna jak poprzednio. Podobnie jest w przypadku zagadek logicznych. Szkoda, bo ten ostatni aspekt był wizytówką tej marki. Prawdę mówiąc, mimo braku schematyczności, sama rozgrywka jest niezwykle nudna. Nie odnalazłem w tym dodatku niczego, co byłoby warte zapamiętania. Gra utraciła to, co pomimo jej licznych wad, zdołałem ją niezwykle polubić. Tym czymś jest pewnego rodzaju aura, magia, miodność. Tutaj tego nie ma, dlatego te 1.5 godziny były dla mnie jedynie udręką. Mimo tego, szedłem dalej z nadzieją na godne zakończenie przygody i niestety zawiodłem się... Nawet w tej kwestii Epilogue postanowiło mnie rozczarować.
Polub Raziela jeśli podoba ci się niniejszy tekst. Z góry dziękuję za klik.