Po roku wracamy do miasta, w którym nasze życie miało się dobrze do czasu pierwszego z trzęsień Ziemi. W wyniku kolejnych wstrząsów wtórnych metropolia popada w ruinę. Na ulicach ograbione samochody, sklepy, wszędzie ciała ludzi, którym nie udało się uciec albo od burz piaskowych, wracających jak bumerang i nękających tych, co przeżyli genezę zdarzeń, albo od głodu i pragnienia. Gdzieś w tym łańcuchu jest jeszcze brak człowieczeństwa, bo na naszej drodze natrafić co krok możemy na bandytów, dla których to, co mamy w plecaku, jest wystarczającym powodem do zabicia nas. Recenzuję grę I Am Alive na komputery stacjonarne.
Od marca tego roku przyszło konsolowcom korzystać z dobrodziejstwa tej gry. Pojawiła się zarówno na X360, jak i PS3. Dostępna w dystrybucji elektronicznej. Pół roku później zawitała na PC. Czemu tak późno? Przecież jest to nieźle zabrudzony kotlet wzięty z talerza i odgrzany, a dla poprawienia jakości podany z paroma ozdobnikami w postaci możliwości edycji ustawień graficznych. Tak, I Am Alive to gra wzięta z konsoli i przerobiona na PC. Po raz kolejny my, posiadacze stacjonarek, jesteśmy raczeni niestety tylko ochłapami. Czuje się, że grafika nie spełnia narzucanych obecnie przez gry stricte skierowane na pudełka norm. Mamy złudne wrażenie, że przesuwając suwaki jakości grafiki na „ultra high”, zmienimy sam wygląd, ale to wierutne kłamstwo. Ustawiłem sobie maksymalnie każdą z opcji, a dalej czułem się jak klient restauracji, któremu podstawiono odgrzane z wczoraj danie doprawione mocno dla ukrycia jego wad. Graficznie więc jest przeciętnie. Tak, jak zwykło już bywać na konsolach. Pecetowców to nie zadowoli.
Zajmijmy się teraz kwestią merytoryczną. Ubisoft serwuje nam tytuł na kilometr walący natchnieniami z Assassin’s Creed. Mamy motyw wspinaczki po budynkach, podczas których protagonista wykazuje się ponadprzeciętnymi umiejętnościami i zwinnością. Niestety, w przeciwieństwie do osławionego tytułu, I Am Alive prowadzi nas za rękę, jednocześnie ściskając ją tak mocno, że to aż boli. Gra jest na wskroś liniowa. Podczas wyprawy w czasie jednego z zadań miałem nadzieję na uniknięcie konfrontacji. Podchodząc do wejścia postanowiłem kucnąć i załatwić coś po cichu. A gdzie tam! Wystarczy postawić krok w progu, a już wita nas zawsze ta sama, zawsze w ten sam sposób ustawiona i tak samo uzbrojona zgraja. Jedyna „nieliniowość” tego jest taka, że możemy dla odmiany zabić najpierw trzeciego, a nie pierwszego z nich. Nie ma więc szansy na uniknięcie walki podążając głównym motywem fabularnym. Po drodze możemy natrafić na parę sytuacji, w której ktoś prosi nas o pomoc, ale jest to albo podpucha, albo po prostu musimy komuś oddać coś z naszych zapasów, zyskując punkt kontrolny.
Liniowe gry zwykły się bronić niesamowitą oprawą graficzną oraz fabułą i narracją. O jakości wizualnej już wspominałem, dlatego czas na samą fabułę. Za klimat, który gra buduje, należy się jej bezwzględnie plus. Osadzona w post apokaliptycznym świecie produkcja pokazuje nam okrucieństwo tego świata, serwując na każdym kroku czy to czyjeś zwłoki, czy to np. napisy z błaganiem o wodę. Muzyka jest dobrze dobrana. Bardzo fajnie prezentuje się melodia skrzypiec, która nakręca się wraz z utratą przez nas staminy niezbędnej do wspinaczki. Im głośniej i szybciej słychać ten dźwięk, tym bliżej jesteśmy stanu jej wyczerpania. Gry nie spolszczono, dzięki czemu odbieramy produkt takim, jakim twórcy go do dystrybucji oddali. Jest on niestety bardzo krótki. Po paru godzinach, wchodząc do statystyk, możemy zorientować się, że za nami już 50% postępu głównego wątku. To dość frustrujące, bo ledwie wykonaliśmy trzy dłuższe zadania. Fabuła rysuje się na tym tle dość dobrze, chociaż jest bardzo oklepana. Mężczyzna próbuje po jakiejś katastrofie odnaleźć swoją rodzinę, ale na jego drodze rzucane mu pod nogi kłody w postaci kolejnych wyzwań. I tak zaczyna się nakręcać gra. Wykonaj to, wykonaj tamto, a nawet nie mam poczucia, że dążymy do pierwotnego celu, jakim jest odzyskanie/odnalezienie rodziny.
Jeżeli więc 15 euro to nie jest dla was zbyt wiele, możecie spróbować zagrać sobie w I Am Alive, jednak jeżeli macie na szali drugą grę, a nie wiecie co wybrać, może się okazać, że ten drugi wybór będzie jednak lepszy. Ja po prostu jako fan post apokaliptycznych produkcji nie mogłem sobie odpuścić.
Polub mnie na fejsbuku, aby być na bieżąco nie tylko z tym, co na tym blogu piszę, oraz dodaj mnie do obserwowanych na twitterze - najszybsza droga do tego, aby być dobrze poinformowanym.