W pewnym sensie Slender zbliżył się w kwestii popularności do samego Minecrafta. I choć ani liczba grających, ani filmów na Youtube nie przewyższa feneomenu tego drugiego, to serwisy internetowe z całego świata są wręcz wypełnione nawiązaniami do przerażającego Slendermana. Jeśli już mowa o produkcji Notcha, to warto wspomnieć, iż „jego” Enderman został stworzony w oparciu o wszystkim znanego gościa w garniturze. Ale, do rzeczy – sam zagrałem i teraz chcę opisać krótko swoje wrażenia.
Do gry podchodziłem z pewnym dystansem, jak to zawsze mam w zwyczaju (a w szczególności do tytułów, na które akurat panuje „moda”). Kompilacje reakcji grających wydawały mi się śmieszne i lekko naciągane – zadawałem sobie pytanie, jak dorośli ludzie mogą się aż tak wydzierać z powodu prostej gry. Prostej, bo założenie twórcy jest banalne: wrzuca nas do spowitego ciemnością lasu i każe zbierać porozwieszane tu i ówdzie kartki. Z czasem z mroku wyłania się tajemnicza postać, by podchodzić coraz bliżej i bliżej… W końcu stoi na tyle blisko, że można zobaczyć jej twarz, której w rzeczywistości nie posiada.
Gra tak naprawdę bazuje na elemencie zaskoczenia – tu coś zaszeleści, tam zagra głośniejsza muzyka, by przed nami nagle wyrosła sylwetka Slendermana. Nic, tylko zwiewać. Na szczęście można biegać, więc sprint pomaga w ucieczce. Gorzej, jeśli rozładuje się latarka i kolejne etapy trzeba będzie zwiedzać po omacku. Omawiana produkcja jest w głównej mierze dziełem jednego człowieka, dlatego nie powinno się od niej wymagać graficznych fajerwerków. Silnik Unity wygląda przyzwoicie, co więcej, wszechobecny mrok zasłania większość graficznych niedoróbek.
Jak już wspominałem, przed upiornym zabójcą powinno się uciekać. I to nie tyle ze strachu, co z konieczności. Długoręki „hipnotyzuje” głównego bohatera (o którym nic nie wiadomo), co objawia się śnieżeniem ekranu. Im dłużej wystawiamy się na jego ataki, tym szybciej giniemy. A że i on i osiem kartek, których szukamy, pojawiają się losowo, gracz nie ma możliwości realizacji odgórnie założonego planu. Mimo to, ukończenie Slendera zajmuje jakieś piętnaście do dwudziestu minut – o ile wcześniej nie uciekniemy od komputera, tak jak to uczyniłem dwukrotnie.
Slender można potraktować nie tylko jako grę, ale bardziej jak ciekawostkę. Idealnie nadaje się do pokazania znajomym czy rodzinie, bo jest w miarę przystępny i prosty. Graficznie nie powala, lecz nadrabia udźwiękowieniem (powtarzalnym, ale klimatycznym), a przede wszystkim pomysłem. Dodatkowo, mozna pobrać go w pełni za darmo z tej strony, co powinno zachęcić niezdecydowanych.