Nigdy nie byłem zapalonym fanem muzyki. Znam klasyki oraz utwory, które aktualnie święcą triumfy w radiowych stacjach. Ale nie jeżdżę na koncerty, nie kupuję wielu płyt ulubionych wykonawców, ponieważ, najzwyczajniej w świecie, mogę się bez tego obejść. Nie ściągam „empetrójek” z Sieci, natomiast jeśli chciałem posłuchać interesującego mnie utworu, po prostu odpalałem go w serwisie YouTube. Chciałem, bo od jakiegoś czasu używam aplikacji Spotify, którą już z tego miejsca mogę polecić.
Program pobieramy ze strony właściciela, który niedawno zarejestrował swoją działalność w Polsce, a co za tym idzie – całość działa w naszym rodzimym języku. Pierwsze wrażenie? Typowy, nieskomplikowany w obsłudze gadżet z ciekawą zawartością.
Warto dodać: rozbudowaną zawartością. Wybór utworów i wykonawców jest bardzo szeroki, o czym najłatwiej przekonać się samemu. Oczywiście, baza nie jest tak ogromna, jak w przypadku wspomnianego już YT, ale o ile nie jesteście fanami naprawdę niszowych artystów albo… Led Zeppelin, to zostaniecie tu na dłużej. Problemem w przypadku Zeppelinów, czy też AC/DC są oczywiście kwestie finansowe, które powinny zostać wkrótce rozwiązane.
Dobra, taki wstęp, mam nadzieję, wystarczy. Przejdźmy do sedna sprawy, czyli do tego, co mi się podoba lub nie.
1. Jakość dźwięku
Żaden ze mnie audiofil, lecz muszę przyznać, iż jakość odtwarzanego dźwięku ma dla mnie duże znaczenie. W przypadku Spotify wygląda to bardzo przyzwoicie. Nie ma trzasków, ani tym bardziej zacinania się muzyki. Nawet przy włączonym pobieraniu, np. gier ze Steama, program nie krztusi się, a przecież istotą jego działania jest korzystanie z tzw. chmury, czyli wirtualnego dysku.
2. Darmowość
Kwestia, która początkowo była jednym z głównych zalet. Zupełnie za darmo mamy dostęp do tego wszystkiego, czego posłuchać mogą posiadacze abonamentu. Ten nie należy do najdroższych, gdyż jego cena waha się w granicach od 10 do 20 złotych. Czy to wygórowany koszt? Sądzę, że nie, bowiem za kilkanaście złotych otrzymujemy, m.in. możliwość instalacji programu na telewizorze bądź telefonie, używania aplikacji w trybie offline (bez dostępu do Internetu) oraz bez konieczności wysłuchiwania reklam. Te w opcji bezpłatnej pojawiają się co 15-20 minut i nie są szczególnie uciążliwe.
3. Tworzenie playlist
Teoretycznie standard, ale tutaj podoba mi się łatwość, z jaką można tworzyć listy odtwarzania. Cały proces ogranicza się do zaledwie kilku kroków i nawet kompletny laik powinien sobie z nim poradzić. Klikamy na przycisk „Utwórz nową playlistę”, nadajemy jej nazwę, wklepujemy we wbudowaną wyszukiwarkę interesujący nas tytuł i przeciągamy go do naszego spisu. To wszystko, a niezwykle ułatwia dostęp do ulubionych utworów.
4. Radio
Szukacie ulubionej piosenki o tytule, który wypadł Wam z głowy? Posłuchajcie radia, może akurat na nią natraficie! Stacji tematycznych jest dokładnie 28, wśród nich, m.in. muzyka z wybranych dekad, rock, pop, hip-hop lub blues i wiele, wiele więcej. Aplikacja zapamiętuje preferowane utwory i wybiera na ich podstawie proponowane stacje. Dodajcie do tego aktualne top listy, zawierające sto świeżych, wysoko ocenianych hitów i macie zajęcie na następnych kilkadziesiąt minut.
Spotify to bez wątpienia przydatna rzecz. Trafia do coraz większego grona słuchaczy i podlega ciągłej ewolucji. Być może nie zrewolucjonizuje rynku dystrybucji muzyki, jednak jest świetną alternatywą dla serwisów pokroju iTunes i umożliwia darmową rozrywkę. Mnie to pasuje.
P.S. Programem działającym na podobnych zasadach jest, m.in. Deezer, powstały rok wcześniej niż Spotify.