Krótko przed premierą pecetowego Dark Souls pisałem o moich obawach związanych z portem studia From Software, ale jednocześnie dawałem jej szansę i nie dopuszczałem tej najgorszej ewentualności. Do legendy (chyba już można użyć takiego słowa?) japońskiego studia miałem okazję zasiąść dopiero jakiś czas temu i co? Deweloperzy chyba nie za bardzo lubią graczy, a przy okazji też własnej produkcji...
Był to ostatni piątek. Przepełniony radością i niecierpliwością przystąpiłem do jakże przyjemnej czynności - odpakowania specjalnej edycji pecetowego Dark Souls: Prepare to Die Edition, wypchanej przeróżnymi dobrami. Efektowne, grube pudełko, artbook, plakat, pocztówki, soundtrack, płyta making of, nawet koszulka i oczywiście ona we własnej osobie - gra, o której tyle się nasłuchałem i naczytałem. Już mniejsza z tym, że pudełko dotarło nieco pogięte, a koszulka pasowała jedynie na smukłe ciało mojej narzeczonej. To nieważne. Dla mnie liczyło się to, że Steam już pobierał to japońskie dzieło sztuki. Kiedy cały proces ściągania/instalacji (który na szczęście nie trwał zbyt długo) zdawał się zmierzać do końca mogłem skupić się na zaaplikowaniu niezbędnego moda (słynnego DSfixa), poprawiającego nieco tekstury i dopasowującego wyświetlany obraz do rozdzielczości (co prawda mod pojawił się pół godziny po premierze gry i zrobił to, czego nie potrafili zrobić twórcy, ale wybaczam im to - wrzucenie kilku plików do folderu z grą to przecież żadna trudność) i... zrobić to. Zagrać w Dark Souls: Prepare to Die Edition. I co? Nie owijając w bawełnę - jajco.
[Po pierwsze] Pierwszą rzeczą, z jaką styka się gracz to główne menu. Jest ono proste, zawiera najpotrzebniejsze opcje, do windowsowej strzałki kursora nie ma się co doczepiać - jest i nic, chyba że kolejny mod, tego nie zmieni. Ciśnienie nieco mi podskoczyło, kiedy próbowałem cokolwiek zmienić w menusach. Za przykład weźmy tutaj jedno z pierwszych okienek - tworzenia postaci. Klikanie nic nie daje, jeśli już coś daje to nieprzewidywalny efekt, generalnie lepiej tu poruszać się za pomocą klawiatury. Aaaa, gwoli ścisłości - gram za pomocą klawiatury i myszki. Tak sobie jakoś ubzdurałem, że skoro gram na PC to będę mieć taki kaprys, iż korzystać będę właśnie z tych wynalazków. Przejdźmy to kolejnego, obowiązkowego punktu - rozgrywki. Klimatyczny filmik wprowadzający, mroczna zapowiedź tego co za chwilę ma nastąpić i już jestem w celi, przejmując kontrolę nad moim Wędrowcem. Czy dobrze mi się wydaje, że po ekranie cały czas buszuje bielutki kursor? Chyba tak. Nieważne. Coś leży na ziemi - tradycyjna pałka, myślę sobie, na start jak znalazł. Niestety, nie da się jej podnieść ani klawiszem E, ani F, ani jakimkolwiek przyciskiem myszki. Trzeba zajrzeć do opcji. Wciskam ESC, coś tam wyskoczyło. Po chwili zorientowałem się, że jedno z małych okienek odpowiada za opcje i możliwość wyjścia z gry. Opcje i... Q! To jest Q! Po kilku klawiszowych nieporozumieniach stwierdziłem, że najlepszym rozwiązaniem będzie wyjście do głównego menu i dopasowanie wszystkiego pod siebie. Czy ktoś mi powie dlaczego przy wychodzeniu do menu muszę po raz kolejny oglądać loga producenta i wydawcy? Wygoda buszowania po menusach ponownie odrzuciła mnie od siebie. Wniosek? Dam sobie trochę czasu, poszukam porad na forach, zrelaksuję się i wieczorem przysiądę przy Dark Souls raz jeszcze.
[Po kilku godzinach nastaje wieczór] Jakież było moje zdziwienie, kiedy podzas wieczornej sesji twór From Software zaczął się crashować jeszcze przed wyświetleniem menu (jakoś po przeklikaniu różnych OK, ładowania GfWL etc.). Po kilku próbach włączania/wył... to znaczy alt + ctrl + del (w Menadżerze Dark Souls nie wyświetliło się nawet jako aplikacja, a jedynie jako proces... proces!) udało mi się dostać wreszcie do wymarzonych opcji w menu. Niestety usługa GfWL już przestała się uruchamiać i gra działała w trybie offline, ale o to mi przecież chodziło, byłem jednym z krytyków tego rozwiązania w Dark Souls, mam więc co chciałem. Czas przystąpić do gry raz jeszcze. Kursor na ekranie (a jakże!), toporna skokowa praca kamery, ponoć 30 FPS - aż chce się grać! Ale to w końcu Dark Souls: Prepare to Die Edition. Tu nie chodzi o udogodnienia, tu rozchodzi się o zawartość merytoryczną, trzeba grać! Ale w trybie offline? Home - nie działa, uruchomienie GfWL przed odpalaniem gry - nic nie daje. Reinstall? Ma się rozumieć.
[Po reinstalacji] Zaparty w samym sobie i wciąż przekonany o geniuszu gry przystępuję do ponownej konfiguracji, zaaplikowania DSfixa, przy okazji też mause fixa i słodkiego uruchomienia gry-legendy. Kilka wykrzaczeń pod rząd i baniaczek wydedukował w czym problem. Menu nie lubi klikania. Trzeba zatwierdzać enterem! Tak, to jest rozwiązanie. Od tego momentu Dark Souls nie zbuntował się w menu ani razu, do tego GfWL się uruchamia. O radości! Można zacząć grać!
[Po chwili] Próbuję zaatakować i... no tak. Rozgrywka też nie lubi klikania. Ale jak tu grać bez klikania? Nie atakować? A może grać na klawiaturze? Nope...
[Po namyśle] Deweloperzy z From Software chyba nie lubią graczy. Nie lubią też własnej gry. Gdyby lubili graczy to przygotowaliby port, w który dałoby się grać. Gdyby lubliliby własną grę to pozwoliliby graczom w nią grać. Chyba nikogo nie lubią... Trzeba przymknąć oko na niedoróbki techniczne Dark Souls i docenić za stricte grę? Wymagającą, rozbudowaną, piękną, angażującą i jakże inną? Jak mam to zrobić, skoro mogę ją tylko nienawidzić za technikalia? I w końcu jak ją docenić za zawartość merytoryczną, skoro nie mogę w nią grać?
<Spodobał Ci się tekst? Wpisy przypadły Ci do gustu? Polub growo&owo na Facebooku.>