Postęp towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Bez wątpienia globalna sieć, jaką jest Internet zrewolucjonizowała wiele dziedzin, od wymiany informacji, poprzez naukę, na rozrywce kończąc. Sieć daje nam coraz więcej możliwości, a to wszystko za sprawą integracji coraz większej ilości rzeczy. Nikogo już nie dziwi telewizor z dostępem do internetu, a smartfon bez podłączenia do Sieci jest jak ryba bez wody – działa, i owszem, ale możliwości kurczą się do kilku procent. Odkąd internet stał się popularny na szeroką skalę, niektórzy uważają, że nadmierne korzystanie z niego „ogłupia ludzi”. Podobnie jest z GPS-em i innymi technologiami. Zatem, czy postęp idzie w dobrym kierunku? I czy cyfryzacja wszystkiego wokół nas nie zaszkodzi nam samym?
Ja jestem jeszcze z tych czasów, kiedy pracę domową odrabiało się z kilkoma tomiskami encyklopedii (przynajmniej tak robiła większość, kiedy stałe łącze nie było jeszcze przesadnie popularne). Wertowanie owych tomisk do przyjemnych rzeczy nie należało, a odręczne przepisywanie kilku(nastu) kartek zeszytu potrafiło być frustrujące. Ale nie było wyjścia. Dziś nikt już nie wyobraża sobie nauki bez Wikipedii czy portali informacyjnych. Na bieżąco aktualizowane informacje, szybki dostęp z każdego miejsca na świecie i wolność wyboru dają ogrom możliwości, o którym ja i moi znajomi mogliśmy swego czasu pomarzyć. Dziś również coraz częściej spotyka się ludzi z e-bookiem pod ręką, a smartfon powoli staje się rzeczą tak powszechną, jak do niedawna zwykły telefon komórkowy. I nie dziwota, bowiem ceny takich urządzeń spadają lawinowo, w dodatku za niewielkie pieniądze można już dostać całkiem przyzwoity sprzęt.
Mija tym samym pewna epoka i zastanawiam się, co by było, gdybyśmy znaleźli się w świecie całkowicie zdigitalizowanym. Taki swoisty Matrix, tylko w prawdziwym świecie. Co by było, gdyby nasze komputery były ekranami z dostępem do Sieci, a wszystko trzymalibyśmy w chmurze? Wszystkie nasze książki, pliki (również te prywatne), zdjęcia, muzykę, filmy i nie tylko. Nagła awaria Internetu (w wyniku przeciążeń lub usterek) odcięła by nas od rozrywki i informacji tak, jak obecnie uzależnieni jesteśmy od energii elektrycznej. Już teraz nawet samochody łączą się z Internetem, na razie wszystko ogranicza się do usprawnień i ulepszeń, ale co się stanie, gdy wejdą doń bardziej „podstawowe funkcje”? Jak się okazuje, aż 76% amerykańskich kierowców nie chce internetu w samochodach i uważa, że natłok informacji rozprasza kierowców, choć eksperci są zgodni, że to rzecz niezwykle przydatna i usprawniająca jazdę autem (także, a może przede wszystkim w kwestii bezpieczeństwa). Gorzej, jeśli skomputeryzowany pojazd spotka usterka (a o taką nietrudno w coraz bardziej zinformatyzowanym świecie) albo co gorsza… włamanie hakera czy zwykły wirus komputerowy.
Wszystko to opiera się na zasadzie „co by było gdyby”, ale już teraz mam wyraźne obawy co do digitalizacji i podłączania do Sieci wszystkiego co popadnie. Z jednej strony wszystko to niesamowicie ułatwia nam życie, z drugiej – czeka nas wiele nieprzyjemności. Coraz częściej nie kupujemy czegoś fizycznego, na zasadzie podobnej do targu – czyli za co zapłaciłem, to moje i mogę z tym robić co chcę, za to przybywa produktów w formie subskrypcji (dystrybucja cyfrowa gier), wypożyczenia czasowego / nielimitowanego(cloud gaming) albo usługi. Zatem coraz częściej kupujemy rzeczy ulotne, wirtualne i choć gry komputerowe czy filmy od początku takie były, to nabywaliśmy je jako produkt na fizycznym nośniku. Nierzadko obowiązywała rozległa licencja, ale jak nietrudno zauważyć płyty DVD nikt nam przecież nie odbierze, dostępu nie zablokuje, a uruchomienie kopii filmu (jeśli nośnik nie przetrwa próby czasu) za kilkadziesiąt lat nie będzie problemem.
Za to problem może być z zawartością wypożyczaną bez ram czasowych albo subskrybowaną. Teoretycznie dostęp do owej zawartości mamy dożywotnio, ale nikt nie może nam tego zagwarantować, a w dodatku regulamin może zmieniać się z czasem i najprawdopodobniej będziemy musieli go zaakceptować, by zyskać dalszy dostęp do swej wirtualnej biblioteki. Rodzi to wiele problemów i chociaż samo w sobie jest nierzadko rozwiązaniem nad wyraz rozbudowanym i wygodnym (vide Steam), nigdy nie wiadomo co się stanie za x lat, gdy będziemy chcieli wrócić do ulubionego tytułu. Kupując fizyczny nośnik nie mam takich obaw, niestety, era płyt powoli dobiega końca, wkracza zaś era Internetu i digitalizacji. Pytanie tylko, czy nie można dać nam wyboru?
Ponieważ gameplay odwiedzają różne osoby wychowane w różnych czasach, jestem ciekaw jakie jest Wasze zdanie na temat tej swoistej „rewolucji”, jaką jest globalna sieć komputerowa i czy rzeczywiście tradycyjne książki / płyty / inne fizyczne nośniki nie są nam już potrzebne? Czy w przyszłości również powinniśmy mieć wybór między nośnikami fizycznymi a cyfrowym dostępem, nawet, jeśli to pierwsze byłoby droższe?