Prawdziwy Doom III?
Wbrew pozorom Doom 64 nie jest konwersją którejś z pierwszych pecetowych odsłon tej wielkiej serii. To nie tylko kontynuacja wątków fabularnych ze starych Doomów, ale również nowa oprawa, odmienna muzyka i zupełnie nowy Doom, który do niedawna pozostawał ekskluzywny na Nintendo 64. Bardzo dobry Doom, którego wydźwięk jest na tyle inny od poprzedników, że początkowo nie miał nawet mieć w nazwie Doom. Co nie oznacza, że na nią nie zasługuje.
Przede wszystkim to tytuł bardzo pomijany, nawet przez fanów serii. Nie dziwi to ponieważ ze względu na swój wiek i ówczesny dostęp do informacji przez długi czas wielu graczom nie wydawał się niczym innym jak zwykłą konwersją. Pojawił się na platformie, która nie była kojarzona z mrocznymi tytułami – choć trzeba przyznać, że zawsze miała dobre FPSy. Co więcej wyszedł na kartridżu i pomimo upływu czasu Doom 64 to wciąż bardzo droga gra.
Dlaczego warto ją zdobyć? I jak przeciętny fan serii może się do niego dobrać?
Doom 64 to nowe modele wrogów i 32 nowe, trudne mapy pełne sekretów. To świetny ambientowy soundtrack za którym stał Aubrey Hodges (znalazł się również w edycji na pierwsze PlayStation) oraz nowe modele broni. To kilka nowości – takich jak aktywowane przez nas pułapki oraz najbardziej posępna, ponura i mroczna atmosfera w całej serii. Czeka nas iście samobójcza misja, niesamowicie trudne zadanie i wysoki poziom trudności. Czeka nas piekło, gdzie stają naprzeciw nam nie tylko demony, lecz również śmiercionośne pułapki oraz jedne z najtrudniejszych labiryntów w całej serii.
Spotkania z nowymi-starymi wrogami oraz nową-starą bronią nie są tylko okazją do podziwiania bardzo ładnych spritów, które często robią znacznie lepsze wrażenie niż te z oryginału, ale dla autorów stały się okazją do lekkiego przebalansowania pewnych potworów i giwer, dzięki czemu czuć, że to jednak inna gra. Nie jakiś tam dodatek, w stylu nowych epizodów na Xboxa 360, ale prawdziwa, rządząca się lekko innymi regułami, a jednak nawiązująca do poprzedników kontynuacja. Coś czym nie był dla mnie i dla setek graczy Doom 3. Zobaczyć inne wcielenia impa, wystrzelić z niesamowitego BFG i unikać dziesiątek pułapek w rytmy spokojnej i tajemniczej muzyki, w labiryntach o posępnych kolorach i bogatej symbolice to dla mnie miód na serce. A dzięki temu, ze akcję obserwujemy z punktu klatki piersiowej – cały świat wydaje się większy i bardziej straszliwy.
Generalnie przy Doom 64 bawiłem się prawie tak dobrze jak przy Brutal Doom i znacznie lepiej niż przy Doom3, Quake 2 czy 4. Zupełnie inne modele wrogów to prawdziwy powiew świeżości, a wysoki poziom trudności gry oraz masy nowych pułapek – pozwalają spojrzeć na grę zupełnie inaczej. Do tego dzięki muzyce, zastosowanej palecie barw i większej ilości okultystycznych symboli to Doom 64 wydaje mi się najciekawszym z klasycznych Doomów. Niestety nie najlepszym ponieważ częściowo zawodzą mapy. Nie wiedzieć czemu mamy tutaj nazbyt często zgadywankę w co autor miał na myśli i macanie ścian – a szkoda, bo etapy generalnie są ciekawe, tylko również nie do końca tłumaczą swoje reguły. I w zasadzie 32 mapy to jak na Dooma niewiele.
Pomimo swoich wad jest to gra, którą fani serii powinni poznać. I teraz mają na to kilka sposobów. Nintendo 64, które mimo wszystko warto kupić. Emulacja konsoli. I prawdziwa konwersja na PC wymagająca rooma z grą. Szczerze to w Doom 64 troszeczkę lepiej zagrało mi się nawet na pececie, a teoretycznie (nie sprawdzałem), dzięki tej wersji grę może dałoby się odpalić również na PSP, Wii, czy DC. Jeżeli tęsknicie do starych FPSów, lubicie chociaż odrobinę Dooma to sprawdźcie 64 – to zapomniana, ale słodka gra.