'Chivalry' - czyli opowieść o tym jak dzielny rycerz tracił głowę pięć razy na minutę - OsK - 27 listopada 2012

"Chivalry" - czyli opowieść o tym, jak dzielny rycerz tracił głowę pięć razy na minutę

OsK ocenia: Chivalry: Medieval Warfare
80

Chivalry: Medieval Warfare - czyli opowieść o tym, jak dzielny rycerz tracił głowę pięć razy na minutę oraz o nauce, którą z tego wyniósł, ażeby tarczę nosić na wysokości twarzy, a nie kolan.

Jeżeli marzyliście, żeby szybko zostać wspaniałym rycerzem, który, nie brudząc swojej lśniącej zbroi, położy zastępy przeciwników kilkoma precyzyjnymi uderzeniami miecza, ta gra bardzo szybko sprowadzi was na ziemię. Dosłownie.

Moja przygoda z Chivalry: Medieval Warfare zaczęła się dosyć nieciekawie. Najpierw, jak na porządnego gracza przystało, postanowiłem uruchomić tutorial. Samouczek w tej grze to prawdziwe wyzwanie! Do tego stopnia, że po kilkudziesięciu godzinach rozgrywki w zwyczajnych trybach dalej nie potrafię go ukończyć. Jest w nim tyle błędów, że szczerze polecam po nauczeniu się podstawowych ruchów (właściwie to wystarczy sprawdzić je w ustawieniach przycisków) od razu przejść do normalnej rozgrywki.

Absolutnie kluczowy jest wybór klasy. Są one na tyle dobrze zrównoważone, że możemy kierować się tylko naszymi osobistymi preferencjami. Jeżeli chcemy pojedynkować się z przeciwnikami twarzą w twarz, do naszej dyspozycji dano: man-at-arms, vanguard oraz knight, które różnią się między sobą szybkością, wytrzymałością pancerza i wyglądem. Ponadto każda z klas ma do dyspozycji swoje własne rodzaje broni głównej i dodatkowych, a zbrojni i rycerze mogą nosić tarczę.

Zasady walki są banalne: mamy do dyspozycji zamach, pchnięcie i uderzenie z góry. Ciosy przeciwnika można blokować tarczą lub własną bronią. Mimo absolutnej prostoty, dojście do wprawy w pojedynkach wymaga sporo ćwiczeń. Żeby pozbawić wroga życia wystarczą zazwyczaj dwa lub trzy uderzenia, a bywa i tak, że „pojedynki” kończą się po jednym ciosie. W związku z tym konieczne jest nieustanne pozostawanie w ruchu: cofanie się, napieranie, krążenie wokół przeciwnika. Każdy blok musi być precyzyjnie wymierzony, bo nie wystarczy trzymać przed sobą olbrzymią tarczę – trzeba jeszcze mierzyć dokładnie w ostrze lecącej na nas broni.

Tak więc, mimo jedynie trzech uderzeń, pojedynki cechuje pewnego rodzaju głębia i niezwykła spektakularność. Najlepsze jest jednak to, że niemal wszystko zależy od umiejętności gracza, a nie od przypadku, doboru sprzętu lub uzyskanego poziomu. Pojedynki, w których ostatni pozostały przy życiu wojownik z grupy odpiera ataki trzech członków kontrdrużyny potrafią budzić niemałe emocje nawet w tych, którzy już polegli i mogą co najwyżej obserwować wszystko z góry, zwłaszcza, jeżeli wspomniany wojownik naprawdę wie co robi, a nacierający machają bronią jak cepami.

Jeżeli już uda nam się opanować najważniejsze ruchy i dojść do wprawy w paradach, nareszcie możemy sami spróbować powalić wroga w efektownym pojedynku jeden na jeden, a wtedy, pomiędzy jednym precyzyjnym cięciem a blokiem, najprawdopodobniej… Ktoś zakradnie się od tyłu i zetnie nam hełm wraz z zawartością. Absolutny brak jakiejkolwiek gry fair play jest jednocześnie na swój zakręcony sposób uczciwy, bo i my przecież nie przegapimy żadnej okazji, by grzmotnąć wroga w potylicę. Nie ma najmniejszego powodu, by na to narzekać – dla graczy chcących toczyć uczciwe pojedynki są  zresztą osobne serwery.

Całkiem inną sprawą jest zabawa łucznikiem/kusznikiem. Jak dla mnie był on klasą zupełnie niegrywalną, niski poziom wytrzymałości, duże opóźnienie pomiędzy wystrzeleniem strzały a jej uderzeniem i ogólne problemy z celowaniem sprawiały, że nigdy nie miałem cierpliwości, by nauczyć się walki na odległość. Niemniej jednak, zdarza się, że pośród bitewnego zgiełku dostaniemy bardzo precyzyjnego headshota. „Przypadek, przecież nikt tak nie strzela” – pomyślałem za pierwszym razem.  „Ten to ma szczęście” – z delikatną irytacją pomyślałem, gdy zostałem ustrzelony drugi raz (znowu prosto w głowę) przez tę samą osobę. Za trzecim razem zrozumiałem, że nie zabijał mnie przypadek a średniowieczny snajper. Nie wiem jak ci ludzie to robią, że z odległości na jaką ledwo dolatuje bełt z kuszy, precyzyjnie trafiają wroga między oczy, ale frustracja bardzo szybko przerodziła się w prawdziwy podziw dla ich umiejętności a dwuręczny miecz został natychmiast zamieniony na miecz i tarczę (przynajmniej dopóki nie nauczyłem się dużo lepiej biegać zygzakiem i przeskakiwać strzały).

Jak każda gra multiplayer, tak samo ta jest tworzona przede wszystkim przez samych użytkowników. Ci natomiast spisują się wybornie. Zdarzyło się, że pośród bitewnego zgiełku napotkałem na gracza, który, zamiast z krzykiem na ustach i toporem w ręce rzucić się w bój, stał nad pokonanym wrogiem i uporczywie uderzał w jego zwłoki. Nie wiem czy był to jakiś zaawansowany test fizyczny, czy po prostu ów gracz stoczył właśnie trudny pojedynek, albo miał gorszy dzień, ale jedno jest pewne – widok, zważywszy na szalejącą wokół bitwę, był bezcenny. Brakuje tylko opcji "ukradnij nagolenniki", albo "przywłaszcz sakiewkę". Z drugiej strony, nieraz możemy stać się uczestnikiem całkiem spontanicznie „opracowanej” strategii, na przykład wziąć udział w szturmie w którym gracze z tarczami biegną przodem i osłaniają drugi rząd (niosący broń dwuręczną) przed strzałami. Chivalry po prostu ma swój specyficzny klimat, który zdecydowanie warto poczuć.

Dlaczego piszę recenzję a rozpisuję się o pozornie niewiele znaczących sytuacjach w samej grze? Bo w tym konkretnym przypadku właśnie to jest w niej najważniejsze. Oczywiście, można zauważyć, że Chivalry  ma niemało minusów (które zresztą zmusiły mnie do obniżenia oceny): fabuła jest absolutnie szczątkowa, a poszczególne cele misji mają jedynie bardzo mgliste uzasadnienie. Jeżeli ktoś zechce podziwiać z bliska leżące na ziemi kamienie lub trawę, zobaczy piksele przywodzące na myśl Minecrafta. Nie, gra nie jest perfekcyjna i jeszcze wiele można w niej doszlifować. Szczególnie dotkliwy – choć jak sądzę raczej łatwy do naprawienia – jest absolutnie minimalny wpływ na wygląd sterowanego bohatera. Dopiero po uzyskaniu stopnia weterana możemy zmienić naszemu rycerzowi hełm. I to by było na tyle jeżeli chodzi o zmiany kosmetyczne. Można powiedzieć, że ma to plusy, bo widząc przeciwnika od razu wiemy jaką walczy bronią, jaką reprezentuje klasę i jaką obrać przeciw niemu taktykę, ale z drugiej strony możliwość umieszczenia własnego herbu na plecach lub tarczy byłaby całkiem miłym drobiazgiem.

Problemów technicznych z wydajnością – mimo średniej klasy sprzętu – nie miałem. Zdarzało się co najwyżej wejście na lagujący serwer, ale zmiana go to kwestia dwóch minut, więc problem jest raczej minimalny.

Chivalry: Medieval Warfare jest grą zdecydowanie wartą uwagi. Brutalne walki w których nieustannie ktoś traci głowę lub kończyny dają niesamowicie dużo frajdy. Znakomicie dobrane odgłosy tylko polepszają nasze wrażenia. Różnorodne, ale niezbyt udziwnione mapy prezentują się naprawdę ładnie i są dobrze zaprojektowane. Niestety, produkcja wciąż wymaga doszlifowania: o ile szczątkowa fabuła jest raczej wystarczająca, to sytuacja, w której gracze, z powodu błędów, nie mogą ukończyć samouczka (nawet jeżeli jest on zbędny) jest niedopuszczalna, a animacje zgonów i poruszania się mogłyby być nieco bogatsze. Jednak radość z rzucania się w bitewny wir lub drużynowego wykonywania zadań rekompensuje wspomniane błędy z nawiązką. Nie możemy również zapominać, że gra jest wciąż rozwijana i twórcy już obiecują kolejne usprawnienia. Niewykluczone więc, że następna łatka sprawi, że produkcja zasłuży na ocenę o przynajmniej pół punktu wyższą.

ANEKS DO RECENZJI - kliknij tutaj

OsK
27 listopada 2012 - 11:04