Prawie 83 procent osób, które wzięły udział w ankiecie pod tekstem o kobiecym sporcie w grach zaznaczyło odpowiedź, że interesuje ich tylko siatkówka plażowa w wykonaniu hojnie obdarzonych, zgrabnych i pociągających wirtualnych zawodniczek. Czyli coś w stylu Xtreme Beach Volleyball, które zrobiło kilka lat temu furorę w gronie męskiej publiczności na Xboxie.
Zakładam, że spora część ankietowanych mogła tak odpowiedzieć dla żartu, a duża grupa osób, którą interesowałoby inne ujęcie żeńskiego sportu, mogła w ogóle nie trafić na ten artykuł i nie wziąć udziału w głosowaniu. Nie można więc tych wyników uznać za reprezentatywne. Temat „gracza-świntucha” aż pcha się jednak w tej sytuacji na pierwszy plan.
Xtreme Beach Volleyball nie był skierowany do fanów siatkówki plażowej. Oczywiście, brak jakiejkolwiek sensownej konkurencji sprawiał, że zdesperowani miłośnicy zmagań na piasku musieli w hicie Tecmo szukać pocieszenia. Nie ma się jednak co oszukiwać, sportowe zmagania były tam tylko tłem dla prawdziwego clue produkcji, czyli „zabawy” z bohaterkami serii Dead or Alive.
Nie na darmo autorzy aż tak dopracowali wygląd dziewczyn i zaoferowali tyle możliwości podziwiania ich zgrabnych ciał. Nie bez przyczyny powstało kilkadziesiąt projektów strojów kąpielowych, z których co najmniej kilkunastu żadna kobieta świata nie zdecydowałaby się założyć w naszej rzeczywistości. Nie bez kozery udostępniona została opcja pstrykania fotek prężącym się na tle matki natury zawodniczkom. Xtreme Beach Volleyball było, jest i będzie nastawione na obserwowanie kobiecego ciała. Przy tym twórcy często grali na najniższych instynktach, co jednak wcale wielu odbiorcom nie przeszkadzało.
Co jednak kierowało graczami, którzy inwestowali w tę produkcję? Czy odzywał się w nich ten wewnętrzny, głęboko skrywany „świntuch”? Na pewno zdrowy i będący w związku facet miałby problem z wyjaśnieniem, dlaczego najeżdża kamerą na wypiętą pupę Kasumi, która rozciąga się przy basenie. Musiałby się liczyć z dziwnymi spojrzeniami ukochanej lub niespodziewanie wchodzącej do pokoju matki, gdyby w skupieniu i z padem w ręku obserwował jak Tina bawi się lizaczkiem, a Ayane wsmarowuje olejek w udo zadowolonej koleżanki. Trzeba się naprawdę postarać, aby Xtreme Beach Volleyball nie zostało uznane przez osobę nie znającą tej produkcji za grę perwersyjną i przeznaczoną dla „zboczeńców”.
Nie można jednak przy tym zaprzeczyć, że Xtreme Beach Volleyball sprawdza się jako produkcja relaksująca i odstresowująca. Zawdzięcza to wakacyjnemu klimatowi, który budowany jest przez oprawę i ścieżkę dźwiękową, a także proste konkurencje, które nie zmuszają do przesadnej koncentracji przed telewizorem. Na pewno więc osoby szukające takiej formy rozrywki mogły stanowić jakąś grupę jej nabywców. Pytanie tylko, jak dużo mniejszą od napalonych nastolatków, na których działają bujające się wirtualne piersi?
I z jednej strony to wszystko jest zrozumiałe i dające się w miarę racjonalnie wyjaśnić. Seks się sprzedaje, a jeszcze dekadę temu gracz był z reguły młodym mężczyzną. Tutaj jednak pojawia się inna zagadka. Czemu inicjatywa tworzenia gier „seksistowskich” tak szybko upadła i nie znalazła zbyt wielu naśladowców? Do dzisiaj, w ciągu dziesięciu lat od premiery Xtreme Beach Volleyball, nie ukazało się zbyt wiele podobnych produkcji. Można tu podciągnąć Rumble Roses, BMX XXX, można zaliczyć też do tej kategorii Lollipop Chainsaw i na siłę Catherine. Czy grupa odbiorców była i jest za mała, aby opłacało się wydawcom inwestować w podobne projekty? Czy może to strach przed kontrowersjami i skandalem hamuje zapędy twórców? A może przyczyną jest zwyczajny brak pomysłów na stworzenie sensownej gry z pięknymi kobietami?