Mam wrażenie, że to był naprawdę dobry rok w kinematografii. Udało mi się obejrzeć masę zacnych filmów i zaskakująco mało słabych. Do tego dochodzą jeszcze potworne braki - na sporo produkcji miałem ochotę, ale z różnych względów nie udało mi się ich obejrzeć. Z pewnością je kiedyś nadrobię (bo kilka na pewno ma szansę, by znaleźć się wśród najlepszych), ale myślę, że widziałem wystarczająco dużo, by napisać ciekawe podsumowanie.
Przy okazji tego kinowego rozrachunku delikatnie zmieniam formułę. Nie będzie tu filmów ułożonych w hierarchii od najgorszego z najlepszych do najlepszego z najlepszych, nie ograniczę się też tylko do jednego filmu roku - tych będzie aż 3, każdy z innego powodu. Najważniejsza zasada pozostaje jednak taka sama: przeczytacie tu o filmach, które wyróżniły się na tle tegorocznego kinowego krajobrazu i zdecydowanie warto każdemu z nich dać szansę (nawet jeśli - tradycyjnie dla mnie i wielu mi podobnych kinomanów - większość filmów jest "made in USA").
Pierwsza część to polecanki ogólne, masa solidnych filmów mających premierę w naszym kraju po 1 stycznia 2012 - kolejność będzie chronologiczna, ale z wyłączeniem wspaniałej trójki, o której napiszę na samym końcu. Hej siup!
Styczeń - marzec
Mój styczeń rozpoczął się od mocnego uderzenia. Sequel przygód Sherlocka Holmesa (Gra cieni) w reżyserii pana Ritchiego to kawał solidnej, napędzanej popcornem i montażowymi popisami rozrywki i jeden z przykładów na to, że kontynuacja może okazać się trochę lepsza od pierwowzoru (i proszę: nie pakujmy się w dyskusję pt. "Ale to wcale nie jest prawdziwy Sherlock!"). Następny na moim kinowym radarze był nowy film Davida Finchera. Jego wersja Dziewczyny z tatuażem (na podstawie powieści Larssona) to rzecz mocna, mroczna, chłodna, niesłychanie klimatyczna (mimo braku masy podejrzanych o bycie tym złym) i opatrzona świetnym soundtrackiem. Klasa!
Zima trwa dalej, a w kinie zderzają się brudna, dołująca, perfekcyjnie zagrana Róża Wojtka Smarzowskiego i magiczna, ciepła, zabawna i cudownie trójwymiarowa opowieść Martina Scorsese - Hugo i jego wynalazek. Dwa oblicza kina, każde wartościowe z zupełnie innych powodów. W marcu zarządziły u mnie Wszystkie odloty Cheyenne'a - gorzki, bardzo amerykański komediodramat z melancholijną atmosferą, usypiającym tempem, dobrą muzyką i zdjęciami oraz popisową rolą Seana Penna. I pomyśleć, że film zrobili Włosi... Koniec pierwszego kwartału to całkiem niezłe Przetrwanie, gdzie Liam Neeson walczy z zimą i wilkami. Bez ekstazy, ale widowisko było solidne.
Kwiecień - czerwiec
W oczekiwaniu na premierę Avengers obejrzałem (z lekkim opóźnieniem, bo premiera na DVD/BR miała miejsce w marcu) świetny, smutny, wesoły i bardzo prawdziwy (bo opowieść to odpowiednio podkolorowane fakty) 50/50 z jak zwykle dającym sobie radę Josephem Gordon-Levittem, ale chyba najgłośniejszą i najbardziej cenioną premierą kwietnia był w Polsce film Nietykalni. Francuski komediodramat (też oparty na faktach) to film taki sam, jak ten powyżej: świetny, smutny, wesoły i prawdziwy. Cała gama emocji upakowana w niecałych 2 godzinach.
Potem przyszedł czas na ślinienie się z radości na widok Avengers. Pomijając zbędne 3D i odrzucającą niektórych kolorową plastikowość otrzymaliśmy jeden z najlepszych komiksowych filmów w ogóle, a na pewno najlepszy tego typu film 2012 roku (tak jest, trzeci Batman był moim zdaniem gorszy). W tym okresie obejrzałem jeszcze - z filmów wartych wzmianki - indonezyjski hit eksportowy o nabijaniu ludzi na pięści i buty. The Raid to testosteron skompresowany do formy klasycznego filmowego mordobicia. Nie tak czadowy, jak uważają niektórzy, ale dający sporo radochy.
Lipiec - wrzesień
Ten okres zacząłem Niesamowitym Spider-Manem (rzecz - mimo jednej wielkiej fabularnej dziury - bardzo sympatyczna, efektowna, zabawna, na poziomie najlepszego póki co Spider-Mana 2), kontynuowałem jednym z większych zaskoczeń roku - 21 Jump Street (bez dwóch zdań najśmieszniejszy film roku, wulgarna komedia bez hamulców, która w inteligentny sposób wykorzystała za bazę serial z lat 80-tych), by nieco przejechać się na Prometeuszu (bardzo fajne i klimatyczne patrzydło, ale potknęło się tu i ówdzie - w sumie zawód) i Mrocznym rycerzu - trzeci Batman to nadal świetne kino i wartościowe zamknięcie jednej z ciekawszych blockbusterowych trylogii ostatnich lat, ale mimo wszystko chyba najgorszy film Nolana o Nietoperzu... We wrześniu była raczej nudno z dwoma jaśniejszymi punktami - na Tedzie bawiłem się naprawdę dobrze, a Jesteś Bogiem potrafiło z dobrze znanej fanom hip-hopu historii zrobić aktorski popis i solidny dramat.
Październik - grudzień
Z kolei wrześniowego (premiera 28.09) Dredda obejrzałem już w październiku. I otrzymałem soczyste, mięsiste, bardzo estetyczne (mimo odpowiednio wizualnie podkręconej przemocy) wysokooktanowe kino. Oto jeden z bardziej niedocenionych w box-office, ale lepszych sensacyjniaków roku (a może i ostatnich lat). Ba, pewnie byłby i najlepszy, gdyby nie ostatni Bond. Skyfall podobał mi się okrutnie, w idealny sposób łącząc klasyczne bondowskie zagrywki sprzed lat z atmosferą współczesnego, nowoczesnego kina akcji. Proporcje wymieszano niemal idealnie - naprawdę świetna robota.
Zostały jeszcze 3 filmy: Mistrz (trudne kino, wymagające większego skupienia i kopania w strukturze opowiedzianej historii, by je w pełni docenić), Atlas chmur (potężne widowisko, niesłychanie efektowne pod względem miejscówek i charakteryzacji, a przy tym nie narzucające się z filozoficznymi przesłaniami czy patosem - 3 godziny w kinie minęły błyskawicznie, warto wybrać się na seans) i Bogowie ulicy (radocha na poziomie Dredda, ale bez wkrętów s-f - prawdziwe chłopaki, prawdziwy świat, prawdziwe kłopoty).
After-Hobbit Update:
Udało mi się obejrzeć Hobbita i, choć nie wkroczył przebojem to "top 3", stwierdzam pełen radości: Peter Jackson znowu dał radę. Co prawda zachwytu towarzyszącego oglądaniu Władcy w 2002 roku zabrakło, ale filmowa magia Śródziemia znowu mi się udzieliła. Zabawne, ciepłe, niesłychanie efektowne kino. No i 48 fps jest czadowe. Oklaski!
Dodatkowe wyróżnienie dla dwóch filmów z końcówki roku, o których zapomniałem. Zarówno Looper, jak i 7 psychopatów zdecydowanie nie przynoszą wstydu twórcom.
Koniec update'u
Teraz zaś z czystym sumieniem mogę przejść do najlepszych filmów w tym roku - przed Wami moja wielka trójka.
Film roku w kategorii: nikt na niego nie poszedł do kina, bo dystrybutor opóźnił premierę o 6 miesięcy w stosunku do debiutu światowego, a wielka szkoda, bo jest rewelacyjny
* * *
Moonrise Kingdom
Najlepszy film Wesa Andersona, który robi kino szalenie autorskie i charakterystyczne. Bajkowa, nierealna opowieść o estetyce domku dla lalek (genialne wykorzystanie kamerowej jazdy i miniatur) to rzecz dla fanów delikatnie absurdalnego humoru, niezdarnych bohaterów, doskonałej obsady i estetyki dopieszczonej w najmniejszym szczególe. Świetny, świetny, świetny film.
Film roku w kategorii: jestem koneserem ambitnego, dorosłego kina i nie boję się trudnych tematów
* * *
Wstyd
Obrabowany z Oscara Michael Fassbender (premiera światowa Wstydu miała miejsce jeszcze w 2011 roku, a nominacji obraz nie dostał żadnej...) staje się uzależnionym od seksu młodym, bogatym facetem i wciąga do swojego świata wszystkich widzów. Momentami bardzo nieprzyjemny to świat, ale hipnotyzuje z taką samą siłą niezależnie od właśnie prezentowanej sceny. Cios w podbrzusze.
Film roku w kategorii: czysta rozrywka i gwarancja największej ilości frajdy podczas seansu przy jednoczesnym braku traktowania widza jako idioty
* * *
Dom w głębi lasu
Największe zaskoczenie tego roku. Film został nakręcony 3 lata temu, potem leżał na półce i czekał na swój czas. Jak dobrze, że w końcu się doczekał! Pozornie jest to kolejna durna opowieść o napalonych, debilnych młodzianach i nękanym przez siły zła domku w lesie. A faktycznie jest to najlepsze na świecie wyjaśnienie dla wszystkich horrorów, jakie kiedykolwiek powstały i przepiękna laurka wystawiona temu gatunkowi. Radocha na najwyższym poziomie.
* * *
Tak wyglądały moje filmowe zachwyty, mam nadzieję, że z kilkoma z nich się zgadzacie, a kilka zachwytów stanie się Waszym udziałem, gdy tylko nadrobicie braki. Postaram się umieścić gdzieś powyżej Hobbita, na którego idę za kilka dni do kina (oczywiście, jeśli okaże się tego wart). Pozdrawiam filmożerców, życzę wszystkiego dobrego w nowym roku i zapraszam na akapit napisany własnoręcznie przez eJaya:
W imieniu swoim oraz fsma dziękuję, że tak chętnie czytaliście nasze teksty o kinowych hitach w 2012 roku. My robimy to, bo lubimy, mamy fioła i awarię prawej półkuli na punkcie dużego ekranu. Liczymy, że następne 12 miesięcy będzie niezwykle udane, pasjonujące, a kinowych porażek będzie mniej niż palców u rąk. Na pewno nie zwolnimy tempa i dlatego życzymy wam, aby wasze długo wyczekiwane tytuły okazały się wartościowe. Do następnych tekstów!