Co nie gra w recenzjach? – cz. 1/3 – szybkie tracenie aktualności - OsK - 1 stycznia 2013

Co nie gra w recenzjach? – cz. 1/3 – szybkie tracenie aktualności

Recenzje gier zdają się mieć kilka wad, które w tekstach traktujących o książkach lub filmach występują znacznie rzadziej. W pierwszym artykule z cyklu, chciałbym zwrócić uwagę na niezwykle szybkie tracenie aktualności wystawianych ocen.

Jeżeli przyjmiemy, że ocena gry ma mieć wartość informacyjną jedynie w okresie następującym niedługo po opublikowaniu recenzji, problemu w zasadzie nie ma. Jeżeli jednak ktoś rozważa zakup jakiejś produkcji długo po jej premierze, może w ciągu paru minut przejrzeć dziesiątki tekstów napisanych na temat danego tytułu w różnych pismach i serwisach internetowych. Niestety, sporo z nich może już być nieco nieaktualnych.

Książki ukazują się zazwyczaj w swoim kształcie finalnym, drobne korekty tekstu bardzo rzadko mają większy wpływ na odbiór całego tomu, a przypadki kiedy autor po czasie sam poprawia swój utwór są absolutnie marginalne (patrz: Imię róży Umberta Eco). Zresztą, gdy kupujemy książkę, zawsze wiemy jakie nabywamy wydanie i możemy znaleźć recenzję stosowną do naszych potrzeb. Podobnie jest z filmami -  nawet jeżeli powstaje wersja reżyserska, która całkowicie zmienia jakość i wymowę utworu (np. Blade Runner), obiorca nabywając płytę lub idąc do kina, wie dokładnie, z jaką wersją obcuje i czy to właśnie o niej traktował czytany tekst. W związku z tym, recenzje omawiające starsze wydania książek czy filmów dezaktualizują się w znacznie mniejszym stopniu, o ile w ogóle.

Jak natomiast jest z grami (i oprogramowaniem)? Internet bardzo wyraźnie namieszał. Przede wszystkim: aktualizacje. Produkt, który otrzymują gracze, w skrajnych wypadkach może się zmienić nawet w parę godzin po premierze. Jeżeli recenzent wytknął jakiejś grze niegrywalność ze względu na różnego rodzaju błędy, może się okazać, że nawet w momencie publikowania recenzji – zazwyczaj zupełnie niezależnie od niej – wymienione błędy już nie istnieją.

Jeżeli gra korzysta ze stałego dostępu do Internetu, niezależnie od platformy, nowe łatki są zwykle instalowane przy minimalnym udziale samego gracza – ot, jakieś parę mega pobrało się przy uruchamianiu. Jeżeli więc założymy, że odbiorca – tak jak to ma miejsce np. gdy korzystamy ze Steama w trybie online – musi zaktualizować swoją grę, bo inaczej nawet jej nie uruchomi, można stwierdzić, że stara wersja gry niejako przestaje istnieć. W związku z tym, pozostaje pytanie, czy recenzja napisana przed poprawkami jest jeszcze aktualna? W większości przypadków tak, bo zmiany są minimalne. Bez trudu można jednak znaleźć przynajmniej kilka tytułów, które niedługo po swojej premierze otrzymywały niższe noty głównie ze względu na błędy (np. Rage), te natomiast były sukcesywnie usuwane.

W tego typu przypadkach, ocena gry, wytworzona na podstawie średniej z najważniejszych serwisów poświęconych grom,  ma wartość już nieco przestarzałą. Co przeciętnego gracza obchodzi, że tytuł, którego zakup aktualnie rozważa, ponad rok temu miał jakieś błędy graficzne i wyrzucał blue screen? Oczywiście, nie świadczy to dobrze o twórcach samej gry, ale nie oszukujmy się, że historia jej problemów technicznych ma znaczenie dla osoby, która sięga po nią po raz pierwszy już po wydaniu łatek.

Podobny charakter mają również wszelkiego typu rozszerzenia (dosyć wyjątkowym przypadkiem jest Wiedźmin 2). Skoro każdy posiadacz oryginalnej płyty może zupełnie za darmo zainstalować nową zawartość  i nie jest w stanie stwierdzić, co było w grze na początku, a co zostało dodane, trudno jest rozeznać, na ile aktualna jest sama recenzja.

Spójrzmy na artykuły o The Walking Dead – gry, która była wydawana jak serial, czyli po jednym epizodzie co jakiś czas. Nieraz trudno jest w pierwszym momencie stwierdzić, czy recenzent pisze o całym TWD, czy jedynie o konkretnym odcinku. Jaki jest sens – dzisiaj – traktowania każdej części jako osobnej produkcji? Ile osób, które dopiero teraz przymierzają się do tej gry, w ogóle obchodzi ocena dajmy na to trzeciego epizodu? Można mieć również wątpliwości do faktycznej wartości tego typu fragmentarycznych ocen -  jeżeli spojrzymy na średnie punktów poszczególnych odcinków, dostawały one zazwyczaj od 80% do 90%, natomiast jako całość TWD dostaje średnio mniej więcej 95% (zależnie od konsoli – dane z serwisu Gamerankings).

Sytuacji nie ułatwiają DLC. Gdy DLC jest całkowicie osobną historią, jeszcze można je jakoś oddzielnie ocenić, jeżeli jednak jego zawartość wtapia się w oryginalną grę, istnieje spora szansa, że zostane wzbogacone jakieś elementy, których słabe rozbudowanie nie przypadło do gustu recenzentowi. Czy ktoś, kto dopiero teraz nabywa Shoguna 2 (około 11 mniejszych DLC i parę aktualizacji), rozezna, co było w oryginalnej grze w czasie pisania jakiejś recenzji, a co zostało dodane? Co, jeżeli recenzent odjął punkty nowej odsłonie gry Deus Ex za długi czas wczytywania, który został znacznie poprawiony w jednej z pierwszych łatek?

Jasne, jeżeli ktoś już grę ma, recenzje raczej nie są mu do niczego potrzebne, ale jeżeli ktoś dopiero rozważa zakup, coraz rzadziej może mieć pewność, czy wymienione wady jeszcze istnieją, czy już zostały usunięte. Jest to coraz bardziej widoczne nie tylko dlatego, że większość serwisów chce, by recenzja ukazał się jak najbliżej premiery samej gry, ale przede wszystkim przez to, że większość dbających o swoich klientów firm stara się nieustannie dopracowywać wydany produkt.

Rozwiązanie zdaje się tyle proste, co i utopijne. Wydaje mi się, że oceny wystawiane grom w serwisach internetowych powinny być wartościami zmiennymi – skoro gry mogą mieć dziesiątki łatek i dodatków, to dlaczego nie można aktualizować samych recenzji? Może powinno się po każdej recenzji umieszczać w odpowiednim czasie dodatkowy akapit traktujący o najnowszej aktualizacji i – jeżeli zajdzie taka potrzeba – zmieniać ogólną ocenę? Pytanie tylko, ilu recenzentom chciałoby się to robić?

OsK
1 stycznia 2013 - 16:28