Co nie gra w recenzjach? – cz. 2/3 – gra a wydanie - OsK - 3 stycznia 2013

Co nie gra w recenzjach? – cz. 2/3 – gra a wydanie

Drugi - z trzech planowanych - artykuł poświęcony temu, co mi się niezbyt podoba w recenzjach gier. Tym razem chciałbym zwrócić uwagę na brak wyraźnego rozróżnienia na samą grę a konkretne jej wydanie.

Czasy, kiedy po prostu kupowało się jedyne wydanie gry, jakie było dostępne w sklepie, coraz wyraźniej mijają. Poza edycją standardową, bardzo często oferowane są nam dodatkowe wersje o zawartości nieco wzbogaconej, lub efektowne edycje kolekcjonerskie. Do tego dochodzi fakt, że bez większych problemów możemy zamówić grę w formie tradycyjnej sprowadzoną zza granicy, albo kupić w dystrybucji cyfrowej.

Chciałbym aby:

- recenzenci po tekście (i po ocenie) umieszczali dodatkową ramkę zawierającą informacje o wydaniu, z którego korzystali;

- elementy charakterystyczne dla konkretnego wydania nie wdzierały się zbyt nachalnie do recenzji gry i nie modyfikowały jej oceny;

- dużo częściej pojawiały się recenzje samych wydań.

Zacznę od tego, co ma najmniejsze znaczenie. Jeżeli oglądam oceny, jakie dostała gra (głównie w zagranicznych serwisach), chciałbym – bez konieczności czytania kilkunastu tekstów – wiedzieć, że recenzja dotyczy absolutnie uniwersalnej części produktu, a nie została zawyżona/zaniżona ze względu na to, że w jakiejś konkretnej edycji recenzent otrzymał dodatkową ścieżkę dźwiękową i figurkę, a to wszystko jest dostępne „w wyjątkowo niskiej cenie”.

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego na ocenę gry często wpływa jej cena, co recenzenci czasem zaznaczają bardzo wymownym stwierdzeniem, że „gra ma dobry stosunek jakości do ceny”, lub „cena jest zdecydowanie za wysoka”. Co tak właściwie podlega ocenie? Praca programistów, grafików itd., czy decyzje dystrybutora? Zresztą, nie można zapominać, że cena w większości przypadków jest elementem bardzo zmiennym  i wszelkie stwierdzenia na jej temat ulegają szybkiej dezaktualizacji.

Nie inaczej jest z wymaganiami sprzętowymi – podobnie jak cena, są one bardzo istotne dla potencjalnego kupującego, ale po co obniżać ocenę gry za to, że ma wymagania sprzętowe większe niż można wnioskować np. po grafice? Przecież każdy widzi recenzję oraz ocenę, a cena i wymagania sprzętowe to coś, co albo mu odpowiada, albo nie – i to opinii recenzenta wcale nie wymaga. Skrajnym przykładem, z jakim się spotkałem była bardzo niska ocena Shoguna 2, którą recenzent uzasadnił tym, że gra przypomina pokaz slajdów (z wiadomych przyczyn) i nie wie „po co w ogóle coś takiego wydawać”.

Teraz punkt, który uważam za ważniejszy.  Dlaczego tak rzadko pojawiają się przy recenzjach dokładniejsze informacje o wydaniu? Jeżeli mamy do wyboru przynajmniej kilka źródeł, z których można sprowadzić grę, dobrze by było wiedzieć, czym poszczególne edycje różnią się od siebie. Myślę, że już standardowo powinna być zamieszczana notka o DRM. Zbędny trud, bo informacje można sprawdzić na oficjalnej stronie gry? Niekoniecznie. Nie dość, że na oficjalnych stronach są one zamieszczane bardzo rzadko, to jeszcze możemy natrafić na znaczące różnice. Przykład? Alan Wake, którego można bez problemu nabyć w wersji DRM-Free, w wydaniu Cenegi wymaga Steama, a na stronie polskiego dystrybutora brak jest informacji na ten temat. Poza tym, dla mnie na przykład cenna byłaby informacja o dostępnych wersjach językowych – w przypadku Steama można to bardzo szybko sprawdzić, ale z grami Ubi jest dużo trudniej, poza tym nie zawsze można mieć pewność, że gra na rynku polskim ma dostępne dokładnie te same dubbingi i napisy, co odpowiednik zagraniczny.

Wydaje mi się również, że mamy zdecydowanie za mało recenzji konkretnych wydań. Na stronie dystrybutora można zazwyczaj znaleźć informacje, co dana edycja zawiera? Prawda, ale – w przeciwieństwie do wymagań sprzętowych, DRM i ceny – są to elementy, które jak najbardziej powinny zostać zrecenzowane lub chociaż opisane przez osobę postronną. Co z tego, że edycja jest opisana jako zawierająca "książkę", skoro w praktyce okazuje się ona jedynie złożoną na pół kartką (przykład wzięty z życia) lub co najwyżej kilkustronicową instrukcją? Co z tego, że wiemy dokładnie, jakie DLC zawiera dana edycja skoro nie mamy pojęcia, czym one dokładnie są i czy warto w nie inwestować. Podobnie ma się sprawa z różnego rodzaju figurkami, plakatami, a nawet dodatkowymi ścieżkami dźwiękowymi. Skoro ktoś napisał recenzję AC3, dlaczego nie opublikować dodatkowo recenzji Freedom Edition?

O ile poprzedni artykuł wynikał – w moim odczuciu – z tego, że recenzje gier nie są przystosowane do konkretnego medium, o którym traktują, tym razem zdaje mi się, że mogłyby spokojnie czerpać wzorzec z recenzji np. filmów, gdzie znacznie częściej możemy napotkać zupełnie osobno artykuł traktujący o samym utworze, a osobno recenzujący konkretne wydanie.

OsK
3 stycznia 2013 - 16:44