Dead Island okiem elokwentnego Sama B - fsm - 15 stycznia 2013

Dead Island okiem elokwentnego Sama B

fsm ocenia: Dead Island
80

Yo. Jestem Sam B. Wiesz który? Tak, ten od Who Do You Voodoo, Bitch. Co z tego, że nie mam kolejnego hitu? Goń się. Nie po to tu jestem, dosyć mam usprawiedliwiania się. Mam historię, która wysadzi cię z butów, ziomek. Cholera, może nawet napiszę o niej jakiś tłusty kawałek. Dead Island to dobry tytuł, co? A co ty tam wiesz... Więc słuchaj, człowieku, bania ci zmięknie. Agent wysłał mnie na jakąś chałturę, bo z flotą krucho, czaisz? Chałtura na tropikalnej wyspie - pomyślałem, że spoko. Ciepło, gołe laski, alkohol i zajęty jeden wieczór, a potem balowanie. Co może pójść nie tak?

To ja w akcji, człeniu!

Zombiaki, stary. Jebane żywe trupy! Też nie mogłem w to uwierzyć. Budzę się skacowany, nie kontaktuję i - skumaj to - dookoła jakieś krzyki, stuki, charkoty. Wychodzę na zewnątrz i po chwili rzuca się na mnie jakiś zgniły koleżka. Wypłaciłem mu plombę, to się skończyła zabawa, ale muszę przyznać, że nie było mi wesoło. Szybko okazało się, że nie tylko hotel diabli wzięli, ale całą wyspę. Znalazłem jakichś ocalałych, pomogłem temu, tamtemu - taka jedna niunia szczególnie apetycznie wyglądała w bikini, ale chyba tata jej zaginął. Może pies? Nie wiem. Nie pytałem. Dałem jej jakieś bandaże, dostałem zajebistą maczetę w prezencie i poszedłem dalej. Dużo tego łażenia, ale w sytuacji końca świata sporo aut okazało się być na chodzie i z kluczykami w stacyjkach. Bomba, ziomek! No ale ta maczeta. Stary... Gdybym nie nazywał się Sam B, to nazwałbym się Maczeta. No i co, że taki film jest? Wali mnie to. Młoty do miażdżenia czaszek truposzom też znalazłem, ale przecież nie będę drugim MC Hammerem... Nic to. Słuchasz mnie jeszcze?

Przepraszam, to ty jesteś ten słynny Sam B?

Więc zwiedzam okolicę... Kurde, strasznie ładnie na tym Bananoi. Banoi? Może i Banoi. Zachwyciłbym się widoczkiem jednym czy drugim, ale co chwilę z krzaków wyłaziło jakieś tałatajstwo. Maczeta mi się pogięła (w końcu naprawiłem - dzięki ci tatku, za lekcje prostowania metali i spawania drążków!), ale zaradny Sam ma w kieszeniach więcej żelastwa. Bling musi być, a jak! Potem trafiłem do miasta, ale tam było tylko gorzej. Ciasno, pełno wraków, jakieś wybuchające truposze, wielkie, taranujące wszystko kafary. No dramat, mówię. Potem czekała na mnie jeszcze dżungla. Też ślicznie, ale co z tego, skoro jakieś bandziory rozbiły tam obóz? Na szczęście w mieście znalazłem kilka gnatów, więc pokazałem im, gdzie raki zimują. Nie znasz tego tekstu? A to z takiego polskiego filmu, kolego. Tak, oglądam zagraniczne produkcje, goń się!

Typowy widok.

O czym to ja...? Dżungla. Zgniłe trupy tubylców i zero zwierząt. Pewnie zeżarli. Nabiegałem się, przynosiłem jakieś lekarstwa, naprawiałem generatory, dowoziłem benzynę, dawałem picie i jedzenie. Pieprzona matka Teresa, tylko duża, czarna i wkurzona. Pod koniec nic już mnie nie było w stanie zatrzymać, choć przyznaję, że kilka razy źle oceniłem swoje szanse i nawet moja słynna dzika furia (spytaj Kim Kardashian, ona ci powie!) nie dawała sobie rady z kilkunastoma przeciwnikami. Ale w końcu wybrnąłem z tego cały. Ja i jeszcze garstka innych ludzi. Ładna wyspa, ale chyba stracona dla świata... Zresztą, co ja tam wiem. Wracam do domu, będę pił, jadł, dymał i napiszę hit. Wyczekuj Dead Island, na pewno będzie czadowy. Może kogoś na "ficzuring" namówię? Lubisz 50 Centa?


No dobrze. A teraz krótka opinia dla tych, co nie lubią wydziwiania w recenzjach. Forma pierwszoosobowego RPG sprawdziła się świetnie. Dead Island to jeden z wielu przedstawicieli mody na zombie, ale dzięki umieszczeniu akcji w prześlicznym kurorcie, klimat zyskuje wielokrotnie (ba - raz się nawet przestraszyłem słysząc, że coś biegnie w moją stronę w labiryncie przyhotelowych domków i krzewów). Podobało mi się odcinanie głów i miażdżenie kończyn przeciwnikom, choć wolałbym, by moja postać wolniej się męczyła, a broń była nieco wytrzymalsza. Dobrze działa mechanizm ulepszania i tworzenia broni (i nie raziło mnie "płacenie stołom"), pojazdy są miłym urozmaiceniem, lokacje są świetne, rzeczy do zrobienia mnóstwo. Czepić się można durnego projektowego założenia, że niezależnie od tego czy gramy sami, czy ze znajomymi, gra traktuje gracza wieoloosobowo i postacie w grze zawsze zwracają się do wszystkich 4 bohaterów, którzy zresztą razem występują w przerywnikach. Tu i ówdzie pojawiły się jakieś techniczne babole (prześwitywanie przez ściany, nie zawsze reagujący guzik akcji czy np. idealnie czarny kolor podpalonych, ale wciąż żywych, postaci. Co tu jeszcze? Muzyka niezła, grafika ładna, fabuła pretekstowa, ale grało się naprawdę bardzo miło. Jeśli Riptide okaże się bardziej dopracowany, to - drogi Techlandzie - szybciorem polecę do sklepu :)

fsm
15 stycznia 2013 - 18:40