Kiedyś to były filmy. Wojenny weteran zestrzeliwujący helikoptery z łuku, bosy ex-gliniarz samotnie czyszczący cały wieżowiec z terrorystów czy komandos o bicepsach większych niż moja głowa, goniący się po dżungli z niewidzialnym rasta-kosmitą. Na całe szczęście, tli się we mnie ostatnia iskierka wiary w gatunek ludzki, albowiem wśród zalewu produkcji o robocikach zmieniających się w cytrusowe Camaro czy facetach przebranych za nietoperze i pająki, społeczeństwo potrafi jeszcze docenić smak i „feel” oldschoolowego, amerykańskiego kina akcji, niezmiennie reprezentowanego przez jego wierną, starą gwardię.
Za najlepszy dowód tego stanu rzeczy posłuży nam premiera drugiej części Niezniszczalnych, która siłą kopniaka z półobrotu wdarła się już jakiś czas temu do kin na całym świecie. Jak i powszechnie wiadomo, dobry film nie może obejść się bez kroczącego dumnie u jego boku, growego odpowiednika. Czy pomimo złego fatum, towarzyszącego „tym grom, co wychodzą razem z filmami”, The Expendables 2 Videogame udało się przełamać nieszczęsną regułę średniaków robionych jak najszybciej i bez polotu? Mógłbym teraz perfidnie skłamać, że tak, ale nie ma bata, by ktoś przeoczył ocenę podklejoną pod pierwszy akapit…
Członek Xbox’owego „Summer with Arcade”? Jest. Wydane przez Ubisoft? Tak! Możliwość pokierowania czwórką filmowych Niezniszczalnych i to z opcją kooperacji w tej samej liczbie? Nie inaczej! Tony zabawy i hektolitry rozlanej na wrednych zakapiorach krwi, przy akompaniamencie obłędnej oprawy audiowizualnej? Nie? To może chociaż przyzwoity poziom rozrywki, z grafiką oscylującą również na tym samym poziomie? Zapomnij. Opisywany tu produkt nie jest nawet typowym średniakiem, pojawiającym się na półkach sklepowych razem z premierą swojego kinowego „brata”. To wydany przez francuskiego molocha drogą dystrybucji gniot, żerujący na głośnej licencji, stanowiąc znamienity przykład kolejnego skoku na kasę naiwnych fanów filmu.
Jedno trzeba przyznać – uczucie wcielenia się w bandę rzeźników ubijających terrorystów niczym dorodne prosiaki oddane zostało w tej produkcji wyśmienicie. Problem w tym, że to, co jest całkiem dobrą zabawą przez pierwsze 5 minut, nie koniecznie dostarczać musi takich samych wrażeń po kolejnych pięciu. Ten stan rzeczy doprowadza do sytuacji, w której mająca tryskać akcją produkcja panów z Zootfly najzwyczajniej w świecie nudzi, przeistaczając się w bezsensowną, niczym nieuzasadnioną orgię beznamiętnych eksplozji i serii z broni, których nigdy nie trzeba przeładowywać. Zero wyzwania, zero emocji.
Przedzierając się więc tak przez cztery akty (po pięć poziomów każdy) i wybawiając świat od armii upośledzonych umysłowo najemników, od czasu do czasu uwolnieni zostajemy od standardowego, top-down shooterowego koszmaru, by ziewnąć nieco głośniej w trakcie epizodu z celowniczkiem w roli głównej. Jedynym prawdziwym urozmaiceniem okazuje się satysfakcjonująca liczba zwiedzanych miejscówek (z wiecznie atrakcyjną Boliwią i Somalią na czele) oraz możliwość podnoszenia broni po ubitych już żołnierzach uniwersalnych inaczej. Tylko po co, skoro i tak trudno jest tu zginąć, a amunicja leje się strumieniami?
Jako domorosły entuzjasta filmu, naprawdę życzyłem tej produkcji wszystkiego dobrego. Potencjał był spory – nie codziennie pojawia się bowiem możliwość ponaparzania Sylvestrem z dwóch rewolwerów, i to w dodatku w budzącym miłe, arcade’owe wspomnienia, rzucie izometrycznym. The Expendables 2 Videogame zaskoczyło mnie jednak w sposób, o jaki nie do końca mi chodziło. Gra odtrąca niemal absolutnie wszystkim – od zalatującej pasztetem oprawy audiowizualnej, poprzez momentami chore ilości wylewających się z krawędzi ekranu przeciwników, po niedopuszczalne w produkcji tego typu uczucie znużenia, z którym zwyciężyć nie mogą żadne ilości eksplodujących od serii z karabinu czołgów. Trzymać się z daleka, bo wieje od tego sandałem na kilometr.
Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach.