Ganymede – ukryty gigant polski smok #2 - Czarny - 18 lutego 2013

Ganymede – ukryty gigant, polski smok #2

W poprzedniej części artykułu starałem się zapoznać Was z krakowskim studiem Ganymede – największym polskim twórcą gier społecznościowych, którego zyski (i tworzone gry) są trudne do zignorowania. W poniższym tekście spróbuję krótko i zwięźle zdiagnozować przyczyny sukcesu spółki oraz napisać nieco o jej organizacji. Kto wie, może któryś z czytających te słowa zechce spróbować swych sił przy tworzeniu gier?

Witamy na pokładzie!

Zacznijmy od tego, jak działalność w branży gier społecznościowych wygląda „od kuchni”. Zasadniczo praca z Ganymede nie różni się zbytnio od modelu, który proponują inne, bardziej „corowe” firmy. Siedziba studia jest podzielona na kilka pokoi/działów, pracujących w systemie SCRUM nad konkretnymi projektami (lub poszczególnymi tytułami, jeśli te wymagają kompleksowej opieki). Jak w każdej dużej spółce, w osobnych pomieszczeniach można znaleźć programistów, sprzętowców, ludzi od PR, grafików, designerów itd. Jakie warunki trzeba spełnić, aby do nich dołączyć? Wystarczy udowodnić swoje umiejętności, znaleźć wspólny język z resztą zespołu, rozsiąść się w fotelu i... już można cieszyć się pensją porównywalną do tej, którą oferuje konkurencja. Innymi słowy: jeśli posiada się odpowiednie kwalifikacje, można bez żadnego problemu utrzymywać się z gier społecznościowych. To naprawdę duży i prężny rynek, który dobrze wynagradza swoich twórców.

Wbrew pozorom, projektowanie „socjalek” nie jest wcale łatwiejsze od tworzenia dużych tytułów. Potwierdzają to ci członkowie zespołu, którzy pracowali w innych firmach (np. Reality Pump, Ubisoft), a następnie przenieśli się do Ganymede. Tutaj również potrzebny jest złożony plan pracy, szereg ustaleń i konsultacji z psychologiami i specjalistami od mediów (!), cała masa concept artów oraz niemałe zaplecze programistyczne. Z drugiej strony – stosunkowo łatwo wyskoczyć z własnym pomysłem i stworzyć tytuł, który w pełni odpowiada wyobrażeniu projektanta. Jest to możliwe, ponieważ nacisk na terminowość jest tu znacznie mniejszy niż u gigantów branży – głównie ze względu na to, że nie istnieje żaden odgórny dystrybutor, który narzucałby określony deadline czy ukracał zapędy wizjonerów. Możliwości samorealizacji są więc bardzo szerokie – o ile nie wyjdzie się poza pewne prawidła gier społecznościowych, można nawet stworzyć grę indie.

Jak miliony monet

Czemu studiu Ganymede udało się osiągnąć sukces liczony w milionach złotych? Powodów jest kilka. Podstawowy stanowi z pewnością zajęcie pewnej niszy na rynku – pośredniej pomiędzy produkcjami casualowymi a corowymi. Ambicją spółki było tworzenie gier społecznościowych, które byłyby przystępniejsze niż tytuły typu AAA, ale mniej infantylne niż większość produkcji z Facebooka. W rezultacie gry tego studia odznaczają się schludną formą (nie ma w nich wyskakujących wszędzie reklam, dodatkowych okienek czy wymuszonych opcji społecznościowych), są bardzo przejrzyste w swej strukturze i oferują dużo staroszkolnej, niczym nie skrępowanej radości. Nie ulega wątpliwości, że chodzi przede wszystkim o rozgrywkę – możliwość interakcji z innymi uczestnikami stanowi niezobowiązujący, acz dobrze przemyślany dodatek. Na dobrą sprawę w większość tytułów można grać zupełnie samemu – chociaż frajda płynąca ze wspólnej zabawy jest zdecydowanie większa.

Sprawę dodatkowo ułatwiają serwisy społecznościowe, dedykowane między innymi grom stworzonym przez Ganymede (np. GameDesire). To właśnie one pozwalają studiu na utrzymanie tak dużej ilości stałych graczy – tworzą oni swoje własne grupy i zależności, wzajemnie się „nakręcając”. To coś w rodzaju Facebooka dedykowanego graczom – użytkownicy sporą część czasu poświęcają zabawie, ale używają też chatu czy innych form komunikacji. Ludzie z Ganymede zdradzili mi nawet, że co jakiś czas przychodzą do nich zdjęcia ślubne od osób, które poznały się dzięki ich grom!

Kolejną przyczyną sukcesu krakowiaków jest z pewnością żyłka do eksperymentowania. Wydają tytuły nie tylko na serwisy społecznościowe, ale również na Androida i iOS, myślą także nad postawieniem pierwszych kroków na Kickstarterze. Są przez to uniwersalni – stoją na silnych nogach i nie boją się trzęsienia ziemi. Dzięki kontaktom i umowom z dystrybutorami na całym świecie, nie straszny im również kryzys: nawet jeśli utracą jednego kontrahenta, na jego miejsce przyjdą inni. Nastawienie na gry online oraz mobilne pozwala im na zachowanie globalnego charakteru, co powinno uodpornić studio na sytuację w naszym polskim piekiełku. No i trzeba przy tym wszystkim pamiętać, że koszty tworzenia gier są u nas relatywnie niskie – przynajmniej w porównaniu z zachodem.

W działalności Ganymede widać pewien pragmatyzm. Twórcy nie zamierzają wchodzić na rynek corowych gier – wtedy wpadliby w sidła dużych dystrybutorów, którzy z pewnością by nimi zawładnęli, ucinając wiele projektów i narzucając swoje warunki. Również w stosunku do graczy studio gra fair play – oferując opcjonalne mikropłatności pozwala im samym decydować, na jakich stawkach chcą grać. To właśnie dzięki tej delikatnej równowadze udaje im się utrzymać tak wielu wiernych fanów.

Nie taki socjal straszny

Segment gier społecznościowych jest poddawany nieustannemu ostracyzmowi – zupełnie niezasłużenie. Generowane przez niego zyski nieraz przekraczają dochody wielkich, uhonorowanych spółek, liczba gier jest więcej niż zadowalająca, a warunki pracy (i płace) nie gorsze niż u prawdziwych molochów. Krakowskie studio Ganymede jest dobrym dowodem na to, że polska firma może z sukcesem zaistnieć na rynku gier społecznościowych i mobilnych. Wystarczy odrzucić uprzedzenia i spojrzeć na zjawisko nieco przychylniejszym okiem – kto wie, może to jest właśnie przyszłość gier?

Czarny
18 lutego 2013 - 14:13