Przygoda na glinianych nogach - Recenzja The Neverhood - RazielGP - 19 lutego 2013

Przygoda na glinianych nogach - Recenzja The Neverhood

RazielGP ocenia: The Neverhood
95

Rok 1996 okazał się szczególny w świecie elektronicznej rozrywki. Wszystko za sprawą kilku kamieni milowych, które po dziś dzień uważane są za obiekt kultu. Wśród takich hitów jak Diablo, Quake, Tomb Raider i Duke Nukem 3D, pojawiła się kolejna szczególna, ale już nie tak głóśna produkcja. Jest nią nietypowa z wielu względów plastelinowa przygodówka o barwnej nazwie The Neverhood. Tytuł doceniony dopiero po wielu latach od jego ukazania. Widocznie gracze w dniu premiery nie byli gotowi na taką innowację. Hm, no dobrze, ale jak sprawuje się niniejsza pozycja w dzisiejszych czasach? Nie wiecie? To odpowiadam - zaskakująco dobrze!

Zacznę nietypowo, bo od strony graficznej. The Neverhood nawet dziś prezentuje się przyzwoicie. Główna w tym zasługa zwyczajnej plasteliny. W końcu na produkcję recenzowanej gry zużyto wówczas wiele ton tego surowca, co w pozytywny sposób przełożyło się na aspekty wizualne. Gdyby twórcy, bądź moderzy wypuścili łatkę zwiększającą bity oraz rozdzielczość niniejszej produkcji, to mogłaby ona bez trudu stanąć obok najnowszych tytułów. Niemniej jednak, pomimo widocznej tu i ówdzie pikselozy, oprawa wizualna nadal cieszy oko. I to nie tylko za sprawą wymyślnych budynków, terenów niezabudowanych, czy postaci. Wszakże plastelina jaka jest, każdy widzi. I nie może się ona zestarzeć. W końcu nie jest to element graficzny.

Całość zaś została ujęta w przezabawnych animacjach towarzyszących nam przez niemal całą rozgrywkę. Nie brakuje tu również humorystycznych przerywników. Ta gra kipi niebanalnym humorem, który tak bardzo lubię, dzięki czemu banan pojawiający się na mojej twarzy nie znikał, aż do napisów końcowych. Nawet w tej chwili, gdy piszę tę recenzję, gości on na moich ustach. To jedna z tych produkcji, o których nigdy się nie zapomni. Równie fenomenalna jak strona wizualna jest również muzyka i wszelkie odgłosy wydobywające się z naszych głośników podczas tej krótkiej, intrygującej przygody. Tego nie da się opisać, trzeba koniecznie zagrać!

Sama rozgrywka również cieszy się oryginalnością. Nie jest to zwyczajny przedstawiciel point & click. A dodam od siebie, że za takimi produkcjami zdecydowanie nie przepadam. Otóż sterując pociesznym Klaymenem możemy obserwować świat z perspektywy pierwszej jak i trzeciej osoby. Nie jest to co prawda zależne od nas, ale i tak uważam to za miły smaczek. Dzięki temu możemy podziwiać nietuzinkową architekturę świata Neverhood i przemierzać wraz z głównym bohaterem kolejne, zapadające w pamięci lokacje.

Fabuła, pomimo bajkowego tonu, wciąga i nie daje nam spokoju, dopóki nie poznamy całej historii tego dziwnego, nieco opustoszałego miejsca. Kolejne jej etapy odkrywamy znajdując po drodze kasety, które po wrzuceniu do specjalnego urządzenia odtwarzającego, ukazują naszym oczom fragmenty z przeszłości. Jej powstania, kryzysu jak i narodzin naszego kochanego protagonisty. Po uzbieraniu całej kolekcji, jesteśmy w stanie obejrzeć cały film. W ten oto ciekawy i spójny sposób, dowiadujemy się o losach krainy, co dodatkowo zachęca nas do wypełnienia naszej misji.

Znajdujące się tutaj łamigłówki również zasługują na uwagę. W końcu są trzonem całej rozgrywki. Ich poziom jest zróżnicowany. Jedne z nich są banalnie proste, drugie zaś bardzo trudne. Czasem potrzebna jest nam dobra pamięć, albo kartka z długopisem. Warto również zwracać uwagę na różne szczegóły, ponieważ mogą nam pomóc w rozwiązaniu dalszej zagadki. Co by o nich nie mówić, jedno jest pewne. Rozwiązanie większości z nich wcale nie jest takie oczywiste, jak może się pierwotnie wydawać. Głównie ze względu na ich niekonwencjonalność.

Gra jest świetna pod niemal każdym względem. Czy to oznacza, że zasługuje na tak wysoką notę jaką widzicie we wstępie? Moim zdaniem tak. Dlaczego? Jak wiadomo, gry lubią się starzeć, przez co tracą na swojej grywalności. The Neverhood jest inny, niepowtarzalny i wiecznie żywy. Można po niego sięgnąć w każdej chwili i nie poczuć jego zaawansowanego wieku. Spróbujcie odpalić sobie wymienione na początku tytuły. Aby czerpać z nich radość po tylu latach, potrzebne jest przyzwyczajenie do archaicznego modelu sterowania. W przeciwnym razie połamiemy sobie palce. Tego o omawianej produkcji powiedzieć nie można. Po prostu ją odpalamy i gramy, gramy, gramy do końca.

Polub, zaćwierkaj lub wykop Raziela oraz jego wpisy, jeśli przypadły ci do gustu. Z góry dziękuję za klik.

RazielGP
19 lutego 2013 - 20:24