Całkiem niezłe, jak na nasz polski rynek, wyniki finansowe zeszłorocznego „Avengers” doprowadziły do bardzo ważnego dla fanów superbohaterów wydarzenia. Po raz pierwszy od lat w kioskach możemy nabyć komiksy z bohaterami Marvela*. Wielka Kolekcja Komiksów Marvela zaliczyła kilka wtop na starcie, ale w końcu ruszyła i co dwa tygodnie możemy nabyć nowy album z przygodami superbohaterów. W tym cyklu postaram się odpowiedzieć na pytanie, które numery kolekcji warte są swej ceny, a które można śmiało sobie odpuścić.
Najpierw ogólnie o całości. Seria wydawana jest w typowym dla wszelkich kolekcji systemie, czyli pierwszy numer kosztuje piętnaście złotych, kolejny trzydzieści, a od trzeciego wszystkie wycenione zostały na cztery dyszki. Dodatkowo, decydując się na prenumeratę dostajemy parę bonusów, w tym wypadku kubek, torbę oraz film dvd. Nie jest to najniższa cena, ale biorąc pod uwagę fakt, że w zamian dostajemy wydany w twardej oprawie, na dobrej jakości papierze gruby album, którego odpowiedniki poza kolekcją zazwyczaj kosztują co najmniej dwa razy drożej – warto. Również dobór historii jest bardzo atrakcyjny. W serii pojawiają się zarówno klasyczne opowieści znane jeszcze z czasów TM-Semica, jak i znacznie świeższe tytuły, które jednak zdołały w krótkim czasie zaskarbić sobie sympatię fanów trykociarzy.
Tom 1: The Amazing Spider-Man: Powrót do domu
Wybór historii, od której zaczyna kolekcja jest dość niefortunny. „Powrót do domu” pojawił się na naszym rynku kilka lat temu pod szyldem „Dobrego komiksu”, więc wielu potencjalnych nabywców najzwyczajniej w świecie już go posiada, tyle że w formie zeszytowej. Z drugiej strony, jest to początek najlepszego okresu dla Pająka ostatnich lat – przejęcie serii przez J. Michaela Straczynskiego, który wyciągnął serię z głębokiego dołu i skierował na zupełnie nowe tory. Świetne prowadzenie pierwszoplanowych postaci, rozwój głównego bohatera oraz wywrócenie do góry nogami historii początków Spider-Mana – to w skrócie ten album. Do tego udany nowy przeciwnik oraz całkiem przyjemny humor. Za oprawę graficzną odpowiada John Romita Jr., rysownik, którego nie lubię i który wielokrotnie zepsuł mi czytanie dobrych historii, ale muszę przyznać, że tutaj poradził sobie całkiem nieźle i jego kadry nie irytowały mnie przy lekturze, jak to często bywa. Dodatki zamieszczone w albumie to historia początków Spider-Mana, sylwetki scenarzysty i rysownika, galeria Człowieka-Pająka w wykonaniu różnych artystów, przegląd jego najpopularniejszych przeciwników oraz kilka stron szkiców autora okładek, J. Scotta Campbella.
Czy warto? Gdyby album kosztował standardowe cztery dychy, odradzałbym zakup osobom już posiadającym poprzednie wydanie. Ale za piętnastka? Takie wydanie? Takiej historii? Brać w ciemno!
Tom 2: Astonishing X-Men: Obdarowani
Jeśli nazwisko Whedon na okładce coś wam mówi, mimo że nie czytaliście komiksów od dwudziestu lat, to nie, nic z wami nie jest nie tak. Joss Whedon oprócz pracy przy komiksach ma na swoim koncie serial o pogromczyni wampirów Buffy, darzonego niejakim kultem „Firefly’a” oraz, last, but not least, reżyserię filmu „Avengers”. Tę ostatnią zresztą powierzono mu głównie dzięki pracy, jaką wykonał nad X-Men. „Obdarowani” to pierwszy z czterech rozdziałów jego pracy nad X-Men, serii, która do dziś uznawana jest za jeden z najlepszych komiksów Marvela. Kiedykolwiek. Chociaż osobiście uważam, że najlepsze historie Whedon stworzył w drugiej połowie swojej pracy z mutantami (konkretnie w tomach „Rozdarci” i „Niepowstrzymani”), to już w pierwszym tomie mamy dużo tego, co u niego najlepsze – chemii między postaciami, kapitalnego humoru oraz autentycznych emocji targających ludzko przedstawionymi bohaterami. Rysownik John Cassaday dopełnia poziomu, wyraziście ukazując emocje na twarzach i zachowując dynamikę walk. Dodatki w tym numerze to jedynie sylwetka Whedona oraz notka o początkach Instytutu Xaviera.
Czy warto? Zdecydowanie tak!
Tom 3: Iron Man: Extremis
Fani Tony’ego Starka w wykonaniu Roberta Downeya Juniora mogą przeżyć niemały szok przy tej lekturze. Tutejszy Tony jest dużo poważniejszy, a stworzona przez Warrena Ellisa historia znacznie mroczniejsza od tego, co oglądamy w filmach. Szczerze mówiąc, lekko zawiodłem się tym numerem. Opowieść jest dobra, lecz tylko dobra. A że czytałem sporo rzeczy Ellisa i wiem, na co go stać, to mało. Warto przeczytać, bo Tony przechodzi tu dość dosłowną metamorfozę, która nadała mu kierunek na wiele lat, a wątki tytułowego Extremis mają być główną inspiracją nadchodzącego trzeciego filmu o Człowieku Żelazku, ale nie jest to już taka ekstraliga jak Astonishing X-Men. Rysunki Adiego Granova, o tyle wyjątkowe, że autor ten specjalizuje się w okładkach i nie ilustruje całych numerów, mają swój specyficzny, surowy styl, który dobrze pasuje do opowiadanej historii. Dodatki znowu dość ubogie: Sylwetka Ellisa oraz wywiad z Granovem.
Czy warto? Dla fanów Tony’ego pozycja obowiązkowo. Dla reszty przyjemna lektura, warta swojej ceny. Tylko tyle i aż tyle.
Tom 4: Wolverine
Uch. Klasyka. W przeciwieństwie do większości wychowanych na erze TM-Semica fanów nie mam jakiejś nabożnej czci dla serii z tamtego okresu czasu i uznawanych za święte krowy historii często nie mogę po prostu strawić. Bo zwyczajnie nie przetrwały próby czasy i po odjęciu wartości sentymentalnej okazuje się, że na dzisiejsze standardy są zwyczajnie słabe. Wolverine to chlubny wyjątek. Pierwsza solowa seria o Rosomaku, od której tak naprawdę zaczął się szał na tę postać, to wizyta w feudalnej Japonii i zmagania Logana z samym sobą, trudną miłością oraz ninja. Niekoniecznie w takiej kolejności. Przyjemny scenariusz legendy branży Chrisa Claremonta, trącące myszką, ale nieprzeszkadzające w lekturze, rysunki równie słynnego Franka Millera i zmora starszych komiksów – przeładowanie stron dymkami dialogowymi i narracyjnymi. Dodatki to galeria strojów Wolverine’a, historia powstania postaci oraz trochę o Claremoncie.
Czy warto? Jeśliś fan Wolverine’a albo jeden z tych fanatycznych maniaków ery TM-Semica. W innym wypadku można się skusić, ale ominięcie tego tomiku specjalnie nie zaboli.
Tom 5: The Amazing Spider-Man: Narodziny Venoma
A tu już mamy kwintesencję wszystkiego, co mi się nie podoba w starych komiksach. Infantylne historie, zbiegi okoliczności, sztywne dialogi, przeładowanie dymków narracyjnych. Do tego, żeby tytułowa historia miała ręce i nogi, dostaliśmy zlepek różnych numerów z różnych okresów czasu wydawania Pająka. Dzięki temu, o ile sam wątek Venoma jest jako-tako kompletny, to wszystkie inne pozostają nierozwiązane. A, no i tytułowego przeciwnika prawie tu nie uświadczymy. Rysunki też szału nie robią, oprócz końcówki, w której możemy popatrzeć na świetne malowidła Todda McFarlane’a, a.k.a. „tego gościa co zrobił Spawna”. Na pocieszenie całkiem fajne dodatki – artykuł o Venomie, co nieco o scenarzyście oraz galeria co bardziej niezwykłych strojów Spider-Mana .
Czy warto? No tutaj odpowiedź będzie jednoznaczna: Moim zdaniem nie.
Po pierwszych pięciu tomach jestem bardzo pozytywnie nastawiony do kolekcji. Dotychczasowe tytuły starają się trafić zarówno w gusta fanów klasyki, jak i zwolenników nowych historii (minikonkurs, zgadnijcie, do której grupy się zaliczam!). Jakość wydania jest świetna, cena atrakcyjna, nawet jeśli nie wszystkie tomy mi podchodzą, to te, które to robią, nagradzają to z nawiązką. Następnym razem opiszę tomy 6-9, zawierające Sagę Mrocznej Phoenix (jeden z najsłynniejszych klasyków Marvela), Hulk: Niemy Krzyk (też klasyk, ale pisany przez jednego z moich ulubionych autorów, więc liczę na to, że będzie zacne), Thor: Odrodzenie (a to akurat już czytałem i wiem, że jest świetne) oraz Avengers: Upadek (a.k.a. początek nowej ery dla Marvela).
*Zdaję sobie sprawę z tego, że w międzyczasie pojawiały się pomniejsze magazyny dla najmłodszych, ale chodzi mi raczej o tytuły poważniejsze.