Kuloodporny #11 - Super Mario Bros. - Robson - 10 marca 2013

Kuloodporny #11 - Super Mario Bros.

Nadwaga. Przaśny wąs. Czerwony kombinezon i śnieżnobiałe rękawiczki. Wieczny, prawdziwie szczery uśmiech na krągłej, rumianej twarzy, którego przebić może już tylko równie radosny ton głosu. I już wiem, że wy już wiecie. Kto by pomyślał, że szczęśliwy do granic możliwości, wciągający grzyby i skaczący po głowach żółwio-ptaków gruby hydraulik włoskiego pochodzenia stanie się kiedykolwiek mega ikoną świata elektronicznej rozrywki. Niemniej - słowo stało się ciałem i bez względu na to, czy ktoś dzisiaj w gry komputerowe gra, czy też i nie, duet braci Mario zna nieomal każdy. Tytułów z udziałem tego radosnego rodzeństwa nagromadziło nam się już dzisiaj bez liku, ale czy w 28 lat po premierze ciągle możliwe jest czerpanie radości z pierwszego z nich?

It’s a me, Mario!

Zabijcie mnie, ale do diaska, po stokroć tak! I chociaż entuzjazm wywołany „pierwszym światem” (którego wygląd zna już chyba dzisiaj każdy) łatwo pomylić można z tym doznawanym przy prostych, flashowych popierdółkach, w przeciwieństwie do nich, Marian nie nudzi się po 10 minutach bezstresowej rozgrywki. Co jest takiego rajcującego w biegu w prawą stronę ekranu, skakaniu po głowach złowieszczym grzybom, włażeniu w zielone rury kanalizacyjne i kasacji cegiełek w poszukiwaniu bezcennych monet? Cóż - jeśli opis sam w sobie mimowolnie maluje wam banana na paszczy, udzielanie odpowiedzi należy już raczej do rzeczy zbędnych.

A podobno głową muru nie przebijesz.

Okie dokie! Let’s a go!

Mechanizmy rozgrywki  Super Mario Bros. po dziś dzień rządzą się tymi samymi prawami, co i światopogląd niejakiej Joli R. Inaczej rzecz ujmując - jest prosto (by nie powiedzieć, prostacko), bezpardonowo i radośnie. Jeden przycisk odpowiada za oderwanie Mariana od podłoża w fikuśnym, aczkolwiek pełnym wdzięku skoku, pozostałe dwa za popylanie to w jedną, to w drugą stronę, trzeci zaś to nasze turbo/sprint jak i „odpalenie” kuli ognia w postaci wielbionego przez tłumy Ognistego Mario™. I tyle - cała reszta to wywrotki biegania, skakania, podbijania głową cegiełek w poszukiwaniu grzybków (powiększających bądź dodających jedno życie), kwiatków transformujących nas w kuzyna Pyro z X-Menów, oraz ogólnie pojętego zbieractwa monet i podbijania czegoś, co dla oldschoolowych graczy było ongiś prawdziwym sensem życia.

Mamma mia!

Mowa tu oczywiście o „score”, które zwiększa się z każdą podniesioną monetką, kwiatkiem, ubitym niemilcem czy czasem, jaki pozostał nam po ukończeniu poziomu. Ten, kto myślał, iż pierwszą pozycją punktującą naszą stylówę w załatwianiu przeciwników był nasz rodzimy Bulletstorm, niech poczuje się wyprowadzony z błędu – jeśli chcesz wykręcić naprawdę mistrzowski wynik, zwykłe, pozbawione polotu skakanie po głowach przeciwników nie wystarczy. Tutaj żółwioptaka należy pozbawić skrzydeł, wyłuskać ze skorupy i zbić nią nadciągającą armię plugawych borowików, a następnie przeskoczyć, gdy mknąć będzie już w drugą stronę po odbiciu się od ściany. Jako Marian zatrzymujemy ją dziarskim wyskokiem, wszyscy biją brawo i gratulują kierowcy autobusu, a nasz wynik rozrasta się o dorodną sumkę punktów. I chociaż system ten pojawi się w przyszłości jeszcze wielokrotnie, trudno o lepszy sposób zaznajomienia z nim dziatwy niż Super Mario Bros. Do głowy przychodzi mi jeszcze równie kultowy Carmageddon, ale w tym konkretnym przypadku całość zdaje się być naprawdę kiepskim pomysłem...

Ogniste kule, akcja, taka sytuacja.

Princess is in another castle!

Ale nawet bez zawracania sobie głowy wykręcaniem jak najwyższego wyniku, z perypetii wąsatego hydraulika wyciągnąć można niesamowitą ilość radochy - i to mając gdzieś jej dzisiejszy wygląd czy warstwę audio (ale znów - kto nie zna motywu muzycznego z Mario i nie kocha go takiego, jakim jest?). Czy tylko sentyment i wspomnienia z przeszłości podtrzymują ogień zajawki na ten mający już ponad dwie dekady tytuł? A może dawno, dawno temu, panu Yakazushi Hiramoto udało upchnąć się całą możliwą radochę z grania w produkcji tak prostej, że aż w swej prostocie genialnej? 

Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

Robson
10 marca 2013 - 08:23