Army of Two: The Devil’s Cartel debiutuje już na dniach – niestety, w cieniu wielkiego BioShock: Infinite. Dzieło Visceral Games, które do niedawna zajmowało się trzecią odsłoną Dead Space’a, w cudzysłowie „przebranżowiło się” i zamiast survival-horroru w wersji light tworzy strzelankę z prawdziwego zdarzenia.
Demo produkcji nawiedziło Xbox Live i PlayStation Network jakiś czas temu, ale z racji, iż właśnie skończył mi się abonament Gold, to nie mogłem pobrać go zgodnie z datą wydania (12 marca). Ściągnąłem tydzień później, bowiem takie prawa przysługują posiadaczom zwykłych kont – pokazówki (między innymi) są zawsze dostępne 7 dni później. Na szczęście po drodze nic niespotykanego się nie wydarzyło, toteż spokojnie próbowałem, jeszcze świeżego, dania. Jak wrażenia?
Nader pozytywne. Do nowego Army of Two od samego początku byłem ciepło nastawiony, wszak pozostałe dwie odsłony nie były najgorsze, a śmiem twierdzić, że całkiem udane. Tym razem wcielamy się nie – jak to miało miejsce w oryginale i kontynuacji pt. „40th Day” – Riosa i Salema, lecz w najemników okraszonych enigmatycznymi ksywkami Alpha oraz Bravo. Wersja demonstracyjna ukazywała poziom gdzieś ze środkowej części gameplayu, więc wszyscy zainteresowani nie muszą się obawiać potencjalnych spoilerów, co wbrew pozorom może okazać się prawdą, gdyż twórcy dążą do zaserwowania głębokiej warstwy fabularnej. Zaprezentowany kawałek gry pozbawiony jest za to jakichkolwiek oznak występowania w tytule scenariusze, co jest w pewnym stopniu plusem.
Rozgrywkę rozpoczynamy bez standardowego wyposażenia, jedynie z maciupeńkimi (w porównaniu do normalnego arsenału, z którego skorzystamy za chwilę) pistoletem. Czając się za winklem podsłuchujemy rozmowę pewnym gości – wyraźnie słychać, że są to Latynosi. Nie bez kozery, gdyż akcja rozgrywa się w słonecznym Meksyku – Meksyku ogarniętym wyniszczającymi wojnami karteli narkotykowych. I gdy powoli przemieszczamy się w poszukiwaniu dogodnej pozycji do rozpracowania grupki wrogów, nagle słyszymy brzdęk tłuczonego szkła i naszym oczom ukazuje się grupka uzbrojonych agentów. Ci są po naszej stronie – za momenty cieszyć się będziemy pełnym rynsztunkiem.
Zanim to, warto cofnąć się do menu głównego. Tam, oprócz standardowej opcji wystartowania z zabawą, jest też „Armory”, a w niej film instruktażowy dotyczący kreowania własnego designu maski (niedostępne w pokazówce) oraz modyfikowanie pukawek. To właśnie tutaj mamy możliwość przekształcania giwer oraz późniejsze wykorzystanie ich w grze. Demówka pozwalała na skorzystanie tylko z dwóch karabinów szturmowych, shotguna oraz pistoletu M92. Wymienić możemy dosłownie wszystko: od kompletnego zmienienia modelu magazynka, przez lufę, doczepienie tłumika, do zmiany kolby oraz celownika. Dochodzi również doklejenie specjalnej tarczy, tak by stworzyć z siebie pancernego olbrzyma! Do tego wybór koloru broni - oczywście, wszystko za zdobywany w trakcie przygody hajs. Pod tym względem dzieło Visceral przypomina trochę serię Call of Duty – tam również multik brodzi w tego typu „ficzerach”. Co warto podkreślić: w The Devil’s Cartel tyczy się to singla.
Produkcja rozwija skrzydła w chwili, kiedy do wspólnego posiedzonka dołącza się kompan. Działa lokalny split-screen oraz sieciowa kooperacja – cała seria Army of Two była projektowana pod działanie we dwójkę i „trójka” doskonale temu wzorcowi hołduje. Mapa, po której się przemieszczamy, obfituje w kilka rozwidleń m.in. możemy sami zdecydować, czy chcemy prowadzić ostrzał dachu z helikoptera, czy raczej oczyścić go z ziemi. W kilku przypadkach wybieraliśmy o tym, kto z pary zawadiaków podsadzi kompana na wysoką ścianę, lub też pierwszy wyważy bramę.
Niestety, oprócz tego demo nie ma nam nic więcej do zaoferowania. Naturalnie pomijam doskonale stylizowaną lokację, zadanie kipiące dynamizmem, akcją i szybkimi wymianami ognia, a także nie najgorszą grafikę. Czasów na przestoje nie ma, bo konsolowy Frostbite 2 – co prawda ograniczony – ciągle pozwala na całkiem satysfakcjonującą destrukcję otoczenia. Drewniane zasłony pod ogniem oponenta szybko zamieniają się w stos drzazg, a betonowe filary niemal doszczętnie znikają. AI wrogów nie jest klasą światową, ale tez nie poraża zbytnią głupotą. Nieprzyjaciele chowają się za różnymi murkami, lecz nie flankują pozycji gracza, ani nie stosują innych wymyślnych taktyk. Zaś Army of Two: The Devil’s Cartel to nieskrępowana jatka z hordami złych przemytników. Nie mam pojęcia, jakie niespodzianki szykują deweloperzy na pełną wersję, ale tutaj nie ujrzałem nic ponad „dobrą przeciętność”. Mnóstwo strzelania, dynamizm wyciekający z ekranu i tryb berserkera, który nie wyczerpuje amunicji i niszczy wszystko dookoła. Mimo to mogę zakrzyknąć – dobra robota, panowie od marki Dead Space!