Cel! Pal! #18 - Guacamelee! - Robson - 11 kwietnia 2013

Cel! Pal! #18 - Guacamelee!

Robson ocenia: Guacamelee!
94

Buenos dias hermano! Gotów na przygodę, w której do ocalenia jest piękna señorita? A może masz ochotę na skopanie tyłka jakiemuś wrednemu pendejo? Atrakcji ci u nas nie brak, więc wskakuj w swoje obcisłe gajdy, skryj tożsamość pod kolorową maską i wywalcz sobie tytuł największego z luchadores! Wszystko to (i wiele, wiele więcej) odnajdziesz w Guacamelee! – smakowitym niczym tequila miksie platformówki z grą typu beat’em up, od której żar gorącego ducha Meksyku czuć na kilometr. Ay, papi!

Wydana za pomocą PlayStation Network pocieszna Guacamelee! to historia małomównego olbrzyma Juana, który w dzień El Dia De Lost Muertos (odpowiednik rodzimego Święta Zmarłych), wyrusza w pogoń za porwaną przez złego Calaca piękną córką El Presidente. Ten pierwszy jest złowrogim władcą świata umarlaków, ta druga – przyjaciółką bohatera z czasów dzieciństwa, którą kocha na swój własny, olbrzymio-małomówny sposób. Fabuła oryginalna niczym ubrania na polskich targowiskach, ale nie o nią tutaj przecież chodzi. Najważniejsze, że całość posypana została sporą dawką humoru i prawdziwie meksykańskiego klimatu, z licznymi przypadkami nawiązań do „growej” popkultury. Plakaty Break-It Billa, Los Super Hermanos, Los Casha Crashers czy starcie z jednym z bossów, silnie inspirowane potyczką z Bowserem wprost z Super Mario Bros. – takie detale automatycznie malują nam rogala na twarzy.

Największa potęga Guacamelee! (poza potężnymi bicami Juana), kryje się jednak w rozgrywce. Pierwszy z jej dwóch filarów stanowi walka, której prosty, lecz w żadnym wypadku nie prostacki system, z lotu pozwala nam na wskoczenie w buty prawdziwego wrestlera z Mexico City. Mashowanie kwadratu prowadzi do zwykłego i podstawowego combo, który w połączeniu ze skokiem (krzyżyk) i chwytem (trójkąt), rozgałęzia się na atrakcyjne wizualnie sierpy, rzuty i ciśnięcia o podłogę. Dodatkowe ataki wykupujemy sobie w często i gęsto porozrzucanych kapliczkach, gdzie z trudem zarobione pieniążki wydajemy również na wydłużenie paska życia czy staminy, jak i jej szybszą regenerację. Ta druga służy nam przede wszystkim jako wskaźnik dostępności ataków specjalnych (kółko), zdobywanych wraz z postępami w rozgrywce, pojawiając się jako dary… Władcy Kóz. Przyporządkowany kolejno kolorowi czerwonemu ognisty uppercut, żółte uderzenie „z bańki”, zielone placnięcie na klatę z powietrza i niebieski wyjazd pięścią do przodu, to nie tylko nowe i bardziej bajeranckie sposoby eksterminacji umarłych gringo, ale również i powód na wprowadzenie małego myku do zabawy. Otóż niektórzy przeciwnicy poczują nasze siarczyste razy dopiero w momencie, gdy uda nam się rozbić ich kolorową tarczę (a więc zieleń rozbija zieleń itd.), a że kolory w atakującej nas ekipie lubią się od siebie różnić, bezsensowne klepanie przycisków szybko traci tutaj sens. W kwestii walki gra potrafi zrobić się naprawdę wymagająca, a gdy kończy się stamina, kończy się również część naszej przewagi na polu bitwy. Gracz musi więc ciągle pamiętać o wykorzystywaniu całej palety możliwości Juana (łącznie z rzutami oszołomionych niemilców), dzięki czemu produkcja nie traci na dynamice i nie zaczyna zalatywać sandałem. Za to – wielki plus.

Wymagająco lubi się też zrobić w kwestii drugiej z podpór, składającej się na rdzeń rozgrywki Guacamelee! Poza okładaniem mord wrednym szkieletom w poncho ulubioną rozrywką rosłego Latynosa jest również skakanie – a tego mamy tu całe góry. W kwestii radosnego hasania po platformach jestem skłonny zaryzykować stwierdzenie, iż niepozorna produkcja z PSN wypada na tym polu lepiej niż cudowny Rayman Origins. Nasz bohater z czasem uczy się bowiem nie tylko słynnej umiejętności podwójnego skoku, odbijania się od ścian czy możliwości uczepienia się ich dowolną ilość czasu, ale do eksploracji wykorzystuje również opisane wyżej ataki. Płonący sierpowy bez problemu pozwoli nam wybić się jeszcze wyżej w ostatniej fazie skoku, jak i skruszy rozmieszczone po poziomach szkarłatne bloki zastawiające przejście. Zupełnie jak i w przypadku tarcz okrywających wychudzone ciała przeciwników, po otwartym świecie Guacamelee! porozrzucane zostały także kolorowe bloki, które zniszczyć może tylko odpowiadający im barwą atak. Razem ze wspomnianą swobodą w eksploracji poziomów wielokrotnie przyjdzie nam się wrócić do „tego miejsca, co tam był ten żółty kamlot i nie mogłem go jeszcze wtedy rozwalić”. Na tym platformowej przygody wcale nie koniec, bo z czasem nasz zamaskowany protagonista uczy się również sztuki poziomego lotu, swobodnej podróży ze świata żywych do uniwersum umarlaków oraz transformacji w kurczaka. Jak dziwnie by to nie brzmiało, wszystko ma swoje fabularne uzasadnienie i jeszcze mocniej podkręca nam licznik zręcznościowej różnorodności tytułu. Tam, gdzie wielki zapaśnik ze swoimi bajsepsami na pewno się nie wciśnie, bez problemu przedostanie się drobniutki kurczaczek, a świat astralny od materialnego często różnić będzie się dostępnością jak i rozmieszczeniem platform. Locura!

Całkiem spory, otwarty świat. Satysfakcjonujący system walki, przeplatający się ze świetnymi sekcjami platformowymi. Wszystko opięte absolutnie genialną ścieżką dźwiękową i kolorową, rysunkową grafiką, przywodzącą na myśl legendarnego Samuraja Jacka. Do tego dorzućmy jeszcze co-op dla dwóch graczy na podzielonym ekranie jak i funkcję Cross-Buy, która nie tylko zapewnia nam kopię na PS3 i PS Vita przy jednym zakupie, ale również szereg innych bajerów. I tak zapisy gry możemy sobie bezproblemowo transportować z jednej platformy na drugą, kontynuując rozgrywkę poza domem, ale i również wykorzystać handheld jako drugiego pada, na ekranie Vity widząc już na stałe przyczepioną tam mapę świata (pozdrawiamy Wii U). Gra idealna? Nie do końca - chciałoby się, aby wspomniana mapa była nieco bardziej czytelna, chaos podczas rozgrywki we dwoje mniejszy (zarówno podczas walki jak i pokonywania terenu), a w samej produkcji pojawiły się nagrane dialogi. Trudno jednak kłócić się z faktem, że konieczność czytania wypowiedzi dodaje Guacamelee! sporo pierwiastka oldschoolowości, a mapa jest w tym przypadku wymuszonym minusem. Nie ma co wodzić za nos – Guacamelee! to niezwykle przemyślany i dopracowany tytuł, którego śmiało polecam wszystkim fanom skakania i okładania „tych złych” w konwencji 2D. Viva la revolución!

Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

Robson
11 kwietnia 2013 - 22:01