Zapraszam do trzeciego artykułu z cyklu „Była taka gra”. Zgodnie z jego koncepcją, powinienem przedstawić kolejny z tytułów, które kiedyś były uważane za naprawdę świetne gry, ale z jakiegoś powodu nie doczekały się jeszcze ani jednej kontynuacji, remake’u, rebootu i w ogóle jakoś o nich ucichło. Pozolę sobie na mały wyjątek - ta gra ma już edycję zremasterowaną. Nic nie szkodzi, i tak warto ją przypomnieć.
Tytuł polecam wszystkim, którzy nie mieli z nim styczności. Tym, którzy w niego grali przed wielu laty, polecam również, bo Another World potrafi dać solidną lekcję na temat rozwoju gier i przypomnieć o rzeczach, o których wielu pamiętać nie chce.
Po pierwsze mamy już edycję zremasterowaną. Tak, to doskonałe określenie – nie żaden reboot, duchowy spadkobierca itd., itp., ale po prostu ta sama gra, przystosowana do odpalenia w wyższych rozdzielczościach i na nowszych komputerach.
Wygląda wprost znakomicie. Nieco umowne przedstawienie bohaterów w połączeniu z wysokiej jakości tłami sprawiają, że Another World mógłby się ukazać nawet teraz jako jeden z mniejszych produktów (może indie), dowcip polega jednak na tym, że gdyby się ukazał, mógłby zostać uznany z jednej strony za grę retro, ale z drugiej za całkiem nowatorskie spojrzenie na gatunek. Choć brzmi to pokrętnie, zapewniam, że gameplay tego klasyka jest bardziej rozbudowany niż wielu współczesnych tytułów.
Gra już na samym początku rzuca nas na głęboką wodę. Dosłownie. Główny bohater wraz z biurkiem i komputerem zostaje przeniesiony do innego świata, wpadając wprost do jeziora. W jeziorze żyje jakiś stwór z mackami, który natychmiast wyczuwa naszą obecność. Jeżeli ktoś się nie połapie, że to już właściwa gra, w ciągu kilku sekund zaliczy pierwszą śmierć.
A naprawdę można się nie zorientować. Dlaczego? Ano dlatego, że ta gra nie ma żadnych paseczków ze stanem życia, staminy, żadnych liczb i zbędnych napisów. Po prostu główny bohater na środku ekranu i nic więcej. Znakomity krok ku zwiększeniu filmowości rozgrywki.
Następnie musimy przedrzeć się przez pustynię. Jakieś ustrojstwo z żądłem bardzo skutecznie nam to utrudnia. Gdy już przebrniemy przez kilka plansz, stajemy oko w oko z czarną bestią, która przypomina lwa. Scena ucieczki przed tym stworem była dla mnie kiedyś jednym z najbardziej stresujących momentów w grach. Emocje sięgały zenitu.
Gdy uda nam się rozwiązać sprawę dzikiego zwierza, zostajemy wzięci w niewolę. Wraz z jednym z najsłynniejszych komputerowych towarzyszy lądujemy w wiszącej klatce. Główny bohater wyrwany ze znanego sobie środowiska, podtopiony, walczący o życie z dziką przyrodą, porwany w niewolę, musi rozkołysać klatkę, żeby spadła, a następnie znaleźć jakąś bardziej sensowną broń, dzięki której może stawić czoła obcym. Wszystko to podane w bardzo filmowym stylu. Przypomina wam to może jakiś inny tytuł? No właśnie. Warto pamiętać, że Another World to produkcja z 1991 roku.
Zdobywamy pistolet. Wcześniej uczyliśmy się biegać w podskokach, radzić sobie z dziką zwierzyną, kopać jakieś pustynne robale… I nic z tego nam się już nie przyda. Gra zmienia mechanikę wraz z sytuacją głównego bohatera. Teraz musimy przede wszystkim uciec z więzienia i zadbać o to, żeby wraz z nami uciekł nasz nowy przyjaciel.
Relacja głównego bohatera z towarzyszem niedoli została naprawdę świetnie przedstawiona. Co chwilę pomagają sobie wzajemnie i ratują się z kolejnych opresji, a jednocześnie nie odczuwa się uciążliwości tego zabiegu. Bardzo lubię fragmenty, gdy prowadząc głównego bohatera widzę, że jego sojusznik przechodzi właśnie jakimiś kanałami lub ucieka przed pościgiem i najwidoczniej przeżywa właśnie swoją równoległą przygodę.
Przyjdzie nam jeszcze turlać się po kanale, pływać pod wodą, eksplorować jaskinie, nakarmić wodorosty nietoperzem, wjechać w opancerzonym pojeździe na środek areny (gdzie zrobimy całkiem spore zamieszanie) i wylądować w basenie (jedna ze scen, które w niektórych wersjach były cenzurowane… o trzy piksele). Co chwilę coś nowego, co chwilę kolejna filmowa akcja i (bardzo) proste łamigłówki do rozwiązania.
Filmowość niektórych momentów dwadzieścia lat temu wryła mi się w pamięć tak mocno, że pamiętałem je nawet teraz (to znaczy – sięgając tydzień temu po edycję zremasterowaną). Czy ktokolwiek mógł przejść obojętnie wobec sceny gdy na chwilę tracimy broń po to, by za moment podnieść ją turlając się po ziemi? Animacje robiły naprawdę olbrzymie wrażenie. Była to pierwsza gra, która pokazała mi, że można za pomocą gier filmowo opowiedzieć historię.
Jest jednak jeden kruczek. Zapytacie być może, na ile to cudo starcza? Przejście zajęło mi godzinę. Za drugim podejściem (dalej się nie śpiesząc i ginąc parę razy), zabrało mi tylko dwadzieścia minut. I gry są coraz krótsze, tak? Coraz większy nacisk kładzie się na filmowość, wprowadzając oskryptowane sceny, tak? Być może, ale Another World, gra z 1991 roku, pokazuje, że nie jest to nic nowego. Zresztą – nie musi to być wadą, jeżeli tylko wiemy jakiego typu produkt kupujemy. 20-60 minut. Jeżeli macie tyle czasu na przeżycie jednej z pierwszych naprawdę filmowych gier – a skoro odwiedzacie teraz Gameplay, to chyba macie – koniecznie zapoznajcie się/przypomnijcie sobie Another World. Warto, naprawdę warto. Chociażby dla zobaczenia, jak wyglądał dwadzieścia lat temu ending, który sprawiał, że graczom opadały szczęki.
Gra do nabycia w serwisach GOG, Steam, i pewnie wielu innych.
Obiecuję, że w następnym odcinku wrócę do tytułów, które odeszły w niepamięć znacznie bardziej.