Ludzie, którzy oglądali żałosną konferencję Ubisoftu z tegorocznego E3 (jedna wysoka, czarna pani i pełno sucharów), na pewno kojarzą The Mighty Quest for Epic Loot. Pojawił się wówczas zabawny trailer, przypominający stylistycznie i merytorycznie te od filmów Pixara, albo choćby takie od Team Fortress 2. Sama gra zapowiadała się ciekawie i krótko po targach rozpoczęto zamknięte beta-testy, do których udało mi się załapać na parę dni. Niestety przez obecny system segregacji e-mailów na gmail, nie zauważyłem mojego zaproszenia, także czas zabawy diametralnie się skrócił. W sumie to nawet dobrze, bo dłużej z tym tytułem bym nie wytrzymał.
Zajmijmy się jednak najpierw prostą konwencją tej darmowej produkcji. Dopiero potem przejdziemy do rzeczy, które okropnie mnie irytowały. Cała zabawa opiera się na tym, że każdy z graczy ma swój własny zamek oraz własnego bohatera – rycerza, łucznika, maga (dostępnego obecnie tylko za szmalec). W każdym z nich znajduje się skarbiec, gdzie trzymamy nasze dwa cenne surowce – złoto oraz energię życiową w postaci kryształów. Zadanie polega na tym, by je bronić, nie zapominając o opcji, że możemy również grabić z nich pałace innych. Defensywa polega na rozstawieniu różnych potworków i pułapek w pomieszczeniach na wzór Dungeon Keepera. Ofensywa zaś to prosty hack’n’slash, w którym musimy się przebić przez te wszystkie przeszkody, a potem z buta wyważyć drzwi do skarbu. Proste, przyjemne, wciągające… i zepsute.
Pomysł jest tak genialny, że w sumie ciężko było to zepsuć, ale widocznie dla Ubisoftu nie ma rzeczy niemożliwych. Tutaj przede wszystkim (jak na razie) leży balans postaci oraz potworków. Z tego, co się orientuję, to beta miała już z tym problemy wcześniej, a teraz nie jest lepiej dla każdego początkującego, który na grę nie zamierza wydać złamanego grosza. Cały progres budowania zamku oraz kupowania przedmiotów dla bohatera jest zwyczajnie zbyt długi i zbyt nudny. By porządnie usprawnić swój pałac, trzeba mieć ogromne pokłady cierpliwości (albo hajsu), ponieważ złoto z energią życiową przybywają bardzo wolno, a cały sprzęt dla czempionów też nie należy do najtańszych. Zresztą nie wiem czy w ogóle opłaca się pakować w ofensywę. Sporo świetnych jednostek do przyzwania, niezwykle nisko się ceni, a na początkowych lvlach są one praktycznie nie do pokonania. Udowadnia to elitarny cyklop o imieniu Pete, na którego widok od razu wychodzi się z terytorium wroga, z głową zwróconą ku ziemi. Tym bardziej, że rycerz walczący wręcz ma ogromne problemy z ucieczką, a jego wytrzymałość niewiele się różni od takiego łucznika. Ten zaś może ściągać potworki z drugiego końca mapy i przeskakiwać pomiędzy nimi niczym pszczółka z kwiatka na kwiatek. Naprawa tego wszystkiego jest kwestią jednego patcha, ale Ubi jest na to zbyt leniwe i w dodatku mają znaczki dolara zamiast oczu. Płacący mają ułatwione życie, a nawet nie mają pojęcia o problemach, jakie wymieniłem wcześniej. Z ciekawości odwiedziłem nawet zamek takiego delikwenta na identycznym poziomie jak mój i ten mój nie mógł się jakimkolwiek sposób porównać do konkurenta. Smutne.
Jak na razie jest mowa tylko o tej produkcji w kontekście Pay to Win, a nie Free to Play. Brak balansu boli wszystkich, którzy zaczynają zabawę z tym tytułem. Taki stan rzeczy kusi do wydatku gotówki, by „wreszcie móc się pobawić na poziomie”. Nie okłamujmy się, bo większość współczesnych F2P takie jest i każda gra musi być nastawiana na zarabianie. Rozumiem, jeśli mikropłatności delikatnie przechylałyby szalę, lecz w obecnym przypadku nie ma nawet co mówić o przyjemnym doświadczeniu. Całe szczęście do premiery jeszcze daleko, ponieważ sam tytuł jest dopiero w fazie bety, jednakże wątpię, żeby Ubisoft cokolwiek pozmieniał. W końcu na czymś muszą zarobić na chleb…
Zachęcam do odwiedzania mojego fanpage na facebooku oraz ćwierkacza. Znajdziecie tam sporo różnych przemyśleń, głupot i dowiecie się co słychać u Rasgula. Pozdrawiam!