Mało która płyta wzbudziła tyle kontrowersji ostatnimi czasy, co ta. Za niedługo wyjdzie już drugi singiel z tego krążka, a choć od premiery minęło kilka miesięcy, a jednak nadal się o tej płycie dyskutuje. Zaprzedanie się komercji czy naturalny krok naprzód, poszerzenie horyzontów artystycznych i po prostu świetna płyta? Przedstawiam Daft Punk i ich Random Access Memories.
Przyznam szczerze, że do 2010 roku i premiery OST z filmu Tron: Dziedzictwo o Daft Punk miałem raczej słabe pojęcie. Ot, takie elektroniczne granie ludzi w hełmach, nijak mające się do prawdziwej elektroniki, czy to tej proponowanej przez ich rodaka, Jarre-a, czy też niemieckiej muzyki elektronicznej(np. Kraftwerku, żeby daleko nie szukać). Płyta Homeworld, wydana w 1997 roku nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, przy Discovery było podobnie, Human After All zaś nie kojarzę w ogóle – tak nijakie to wszystko mi się wydało. Wszystko zmieniło się po wspomnianym wyżej soundtracku z Tron-a. Był on zjawiskowy, można stwierdzić, że sam film był prędzej fabularnym teledyskiem do tego albumu, niż album ścieżką dźwiękową filmu. Dlatego też na następny krążek DP czekałem już niecierpliwie, a kolejne wiadomości dochodzące od czasu do czasu do świata, mówiące, że nowa płyta będzie się różniła od poprzednich trzech studyjnych, bardzo mnie cieszyły. Jak wyszło w praktyce?
Płytę otwiera piosenka Give Life Back to Music i, paradoksalnie, piosenka niestety nie jest zbyt żywa. Kiedy po raz pierwszy odsłuchiwałem RAM było to mocno nieprzyjemne zaskoczenie. Podjarany krótkimi teaserami Get Lucky spodziewałem się mocniejszego otwarcia, tymczasem wyszło coś, do czego często już nie wracam. Co więcej, następna piosenka – The Game of Love – jest chyba jeszcze gorsza. Jej smętna atmosfera idealnie pasuje do rozczarowania, jakie mnie spotkało, po odsłuchaniu dwóch pierwszych piosenek. Na szczęście potem jest już tylko(no, prawie tylko) lepiej, a pierwszym utworem, zwiastującym nadejście lepszych czasów na tej płycie, jest Giorgio by Moroder. Giorgio Moroder to włoski muzyk zajmujący się muzyką elektroniczną oraz filmową(jest kompozytorem soundtracku do klasycznego Metropolis). Utwór zaczyna się od jego monologu dotyczącego jego kariery muzycznej i jest świetną przedstawicielką czystej elektroniki, bez żadnych pierdół i „ulepszaczy” – głos Moroder’a, a potem sama muzyka. Nie dość, że jest to pierwszy naprawdę dobry utwór na tym albumie, to jest to pierwszy angażująca gwiazdę, niebędącą członkiem Daft Punk, co będzie znamienne dla kilku następnych kompozycji. Następna kompozycja, Within, jest o tyle ciekawa, że nijak nie pasuje muzycznie stylem ani do samej płyty, ani do zespołu, a raczej do jakiegoś jazzu granego w zadymionym klubie gdzieś w piwnicach jakiegoś miasta. Po tej piosence przychodzi zaś czas na najlepszy, moim zdaniem, utwór, czyli Instant Crush. Świetna melodia, genialny refren, który dźwiga całą kompozycję, bardzo dobry wokal Julian-a Casablancas-a. Dziwię się, że to nie ta piosenka była mocnej promowana do tej pory, ale być może i tego doczekam. Potem przychodzi czas na najnowszy singiel – Lose Yourself to Dance – dobry, taneczny utwór, pasujący bardzo do promowania tej płyty, i na Touch, o którym mogę powiedzieć tyle, że jest.
I nadszedł czas na Get Lucky, chyba najbardziej ograną piosenkę tego lata, która sprawiła, że wiele ludzi neutralnie nastawionych do Daft Punk znienawidziła duet serdecznie. Szkoda, po prawda jest taka, że sama piosenka jest świetna, szczególnie wersja albumowa, dłuższa o 2 minuty od tej przeznaczonej do puszczania w radiu. Pharrell Williams potwierdza, że czarni ludzie mają ten „feeling”, którego reszcie świata brakuje, jego głos kreuje niesamowity klimat, piosenka jest idelanym połączeniem instrumentów(bardzo przyjemny udział Nile-a Rodgers-a) i elektroniki. Rozumiem tych, którym piosenka się już znudziła, sam odruchowo przełączam już radio kiedy leci, ale nie zmienia to faktu, że jest naprawdę świetna i, obok Instant Crush i Lose Yourself to Dance, stanowi o jakości tego albumu. Po tej piosence, będącej czymś w rodzaju punktu kulminacyjnego tego albumu, następuje spadek emocji, przychodzi bowiem czas na piosenki przyzwoite, choć nie zapadające w pamięć(pomijając Doin’It Right – ale to w negatywny sposób; co ta piosenka tam robi – nie mam pojęcia, ale jest naprawdę słaba). Album kończy się bardzo dobrym Contact, szalenie klimatycznym, bardzo w stylu Tron-a, utwór ten mógłby spokojnie być użyty w Tron-owym soundtracku.
Cała grupa zaangażowanych i dobrze wykorzystanych muzyków niekoniecznie związanych z muzyką elektroniczną, wyraźna zmiana stylu od czasów Human After All, odejście od elektroniki w stronę czegoś nowego. Rozumiem, że fanów wcześniejszych albumów krew mogła zalać, lecz ja to jak najbardziej kupuję. Może dlatego, że nie byłem obciążony sentymentem do wcześniejszych płyt grupy, może dlatego, że naprawdę jestem zachwycony Get Lucky i Instant Crush – powodów może być wiele. Jak dla mnie jest to bardzo dobry album, z średnim początkiem, genialnym środkiem i nierównym, choć w głównej mierze udanym końcem. Na dodatek album jest bardzo, naprawdę bardzo, dobrze nagrany, dźwięk jest czysty, przyjemny, nie było tu nagrywania na „odwal się”, lecz wszystko zostało wykończone z audiofliskim zacięciem. Dla mnie ta płyta jest dla francuskiego duetu tym, czym dla Metallici był Czarny Album. Widać wyraźnie, że jest to mocno komercyjne granie, nie mające wiele wspólnego z początkami tych grup, ale szczerze – kogo to obchodzi. Czarny Album był dobrym wydawnictwem, The Unvorgiven i Nothing Else Matters to klasyki ballad. Dla fanów trash-u był to upadek i sprzedanie się, tak samo jest w przypadku Daft Punk i fanów elektroniki. Dla reszty – świetny album, z świetnymi piosenkami, idealnie nadającymi się na single. Random Access Memories!
PS. Wiem, że ta płyta wzbudza kontrowersję, ale nie ma co się przesadnie spinać – dlatego proszę nie wysyłać maili wiadomości informujących mnie, że jestem debilem itd. Miejmy inne opinie, jasne, ale niech wszystko to odbędzie się w miłej atmosferze.