Od jakiegoś czasu jesteśmy świadkami kolejnych restartów, prequeli i wersji HD kultowych (bądź nie) gier sprzed lat. Może to świadczyć o tym, że deweloperom brakuje pomysłów na przedstawieniem graczom całkowicie nowej historii lub po prostu nie mają odwagi wyjść przed szereg z czymś nowym. Wydaje mi się, że cierpi na tym cała branża (zmęczenie materiału w końcu da się we znaki), jak również uwielbiani przez nas bohaterowie, których 'nowe oblicza' niekoniecznie muszą przypaść nam do gustu. Nowe oblicze zyskała także Lara Croft. I wiecie co? Całe szczęście, że tak się stało.
Nowy Tomb Raider to prequel do wszystkich poprzednich przygód już-nie-młodej pani archeolog. Poznajemy więc młodziutką Larę, która dopiero zaczyna swoją przygodę z... przyodami. Odmłodzona bohaterka Tomb Raidera zyskała przy tym nową figurę - naturalną, nie przerysowaną, aczkolwiek nadal seksowną. Jej charakter i zadziorność dopiero się też ukształtują, więc na początku gry mamy do czynienia z przestraszoną (niemal spanikowaną), lecz zaradną dziewczyną. W miarę rozwoju wydarzeń jej osobowość zmienia się w sposób zauważalny, przez co wszechobecna w grze przemoc (i to z tych prawdziwych, nie rodem z Teksańskiej masakry piłą mechaniczną) nie robi już na niej takiego wrażenia. Muszę jednak przyczepić się do nieco zbyt częstego znęcania się twórców gry nad młodą Croftówną - ile razy drobną dziewczynę można przebijać gałęziami, przypalać, czy zrzucać z przepaści? Deweloperom udało się jednak wzbudzić we mnie poczucie osaczenia, zaszczucia i na swój sposób także pewnej bezradności, za co niewątpliwie należą im się brawa.
Jestem zachwycony poziomem dopracowania gry. Tutaj wszystko się zgadza, wszystko jest takie, jakie powinno być - wyważone, zróżnicowane i niesamowicie miodne. O czym dokładnie mówię? Przede wszystkim elementy zręcznościowe mieszają się ze strzelankowymi, dawkując odpowiednio proste łamigłówki i szeroko pojęty exploring. Lara porusza się z gracją, z gracją strzela, a do tego często wchodzi w interakcję z otoczeniem (niczym Drake z Uncharted). Rozwój postaci, choć nieprzekombinowany, pozwala przetrwać w ekstremalnych warunkach, ale też daje dostęp do akcji, z których faktycznie (nie teoretycznie!) korzystamy podczas walki. W grze co rusz obserwujemy nowe, diametralnie różniące się od poprzedniego otoczenie - uświadczymy lasy, góry, wybrzeża, wioski, zamki, jaskinie... Tomb Raider to po prostu wycieczka krajoznawcza po wypełnionych bandytami lokacjach. Co ważne - po drodze natykamy się na całą masę znajdziek i ukrytych jaskiń, do których nie zawsze mamy na początku rozgrywki (później możemy do nich wrócić) dostęp. Tutaj do akcji wkracza dostępny w grze sprzęt - łuk, pistolet, strzelba, automat i czekan. Niezbyt dużo, prawda? Na szczęście ilość odblokowywanych z czasem modyfikacji i ulepszeń jest na tyle duża, że w zupełności wynagradza tę niedogodność. Jakość, a nie ilość. Wyobraźcie sobie, że najzwyklejszy w świecie łuk z czasem pozwala nam (w połączeniu z liną) dostać się do niedostępnych wcześniej miejsc, płonące strzały pozwalają nam podpalać wrogów i otoczenie, a automatyczna zębatka przyciągnie do nas ciężkie przedmioty lub szybciej podciągnie nas po linie.
Tomb Raider zapowiadał się całkiem nieźle, ale ostatecznie okazało się, że w tak dopracowaną, zróżnicowaną (multiplayer wydaje się być wciśnięty na siłę, ale tak naprawdę to bardzo przyjemnie się w niego gra) i wciągającą produkcję nie grałem od dawna. Crystal Dynamics miało jakąś swoją wizję wskrzeszenia Lary, a ja, po tym co zobaczyłem, mogę z całą pewnością stwierdzić, że ta wizja jest właściwa. Zapomnijcie o starym Tomb Raiderze. Nowy jest lepszy i to zdecydowanie.
<Spodobał ci się tekst? Wpisy i felietony przypadły ci do gustu? Polub growo&owo na Facebooku ^^ Znajdź mnie też na Google+>