Korea zdominowała tegoroczne mistrzostwa gry League of Legends. SK Telecom T1 wygrało z chińskim Royal Club 3:0. Przez większość meczy Koreańczycy gromili przeciwnika, także ciężko wątpić w ich zwycięstwo. Teraz, kiedy finały mamy już za sobą, możemy wreszcie z chłodniejszym okiem pogadać o całym turnieju. Cały artykuł będzie mocno subiektywny. Nie będę ukrywał, że event nie był jakoś specjalnie powalający i brakowało mu rozmachu z poprzedniego roku. Czuję nawet lekki zawód.
W trzecim sezonie Riot Games zdecydowało się na wyeliminowanie większości turniejów związanych z LoLem i zastąpienie ich oficjalną ligą, przynajmniej dla Ameryki i Europy (bo np. Azja miała już OGN czy Garenę). Tak oto powstał League of Legends Championship Series, w którym co tydzień mogliśmy podziwiać najlepsze zespoły danych regionów, walczące o możliwość wystąpienia na mistrzostwach świata. Na samym początku pomysł ten wydawał mi się naprawdę dobry. W końcu, co tydzień mogłem pooglądać sobie mnóstwo e-sportu z gry interesującej mnie najbardziej. Zacząłem zatem śledzić dosłownie wszystko związane z LCS. Nic nie potrafiło mi umknąć, żaden wynik, niemalże żadne spotkanie. Zmieniło się to później, kiedy taka ilość meczy zaczęła mnie przytłaczać, a po pewnym czasie nużyć. Stwierdziłem, że lepiej było kiedyś obejrzeć sobie jeden turniej na kilka miesięcy, niż co tydzień być raczony kilkunastoma spotkaniami. Wreszcie zdałem sobie sprawę, jak strasznie nudnym do oglądania e-sportem jest League of Legends.
Cały ten stan rzeczy najbardziej dotknął mnie właśnie w tym roku. Mistrzostwa świata to przecież wielki event, co nie? Ja czułem się jakby był to po prostu międzynarodowy LCS, w którym zamiast punktów wszyscy walczą o puchar. Sam rozmach eventu wydawał mi się nawet nieco mniejszy, niż w przypadku All-Stars odbywającego się w Szanghaju. Widać, że Riot zaczyna już powoli wyczerpywać kopalnię złota, jaką jest w końcu League of Legends. Wszystko zaczyna śmierdzieć wtórnością, nawet jakieś „łorld czampionszipsy”. Gra ma już swoje lata, a trwający jeszcze przyrost użytkowników zawdzięcza tylko modułowi Free-to-Play.
Poziom rozgrywek i umiejętności graczy był naprawdę wysoki. Każdy region świata miał coś ciekawego do pokazania i ciężko było nie doceniać którejś z drużyn. Widać, że zawodnicy zaczynają wyciskać z mechanik zabawy praktycznie wszystko. Indywidualne umiejętności znaczą powoli coraz mniej, a drużyna bez odpowiedniego zgrania oraz komunikacji nie jest w stanie nic zdziałać. Owszem, niektóre pojedyncze osoby potrafią zabłyszczeć w trakcie zawodów, ale zawsze i tak na koniec wygrywa drużyna. W wielu spotkaniach irytować mógł jedynie chaos. Nawet w ćwierćfinałach pojedyncze wpadki któregoś z zawodników na początku meczu, decydowały o całym jego przebiegu, przez co same widowisko cierpiało, ale taka jest już natura tejże gry. Poza tym zabolał mnie również terminarz samych rozgrywek. Sporo potyczek toczyło się u nas o 5 nad ranem, co mówi już chyba samo za siebie.
A jak wypadła sama Europa i reprezentujące ją drużyny? Śmiało mogę powiedzieć, że każda z nich pokazała się z dobrej strony. Gambit BenQ doszedł do ćwierćfinałów, zaś Fnatic został wręcz zdominowany w półfinałach. Trochę szkoda mi xPeke i całej zgrai, która nie była w stanie poradzić sobie z super agresywnym stylem drużyny Royal Club. Tak blisko, a Stary Kontynent mógłby zabłyszczeć w finałach. Cieszy jednak sam fakt, że „fanatycy” doszli tak daleko. Poza Lemondogs nie mam już żadnych zastrzeżeń. Obyśmy w następnym roku sięgnęli po mistrzostwo.
Sezon 4 zbliża się w końcu wielkimi krokami, zaś League of Legends jako e-sport zaczyna powoli spadać z tronu. Takie jest moje osobiste odczucie, bo w końcu statystyki mówią zupełnie co innego. A może to po prostu moje znużenie grą? Sam już nie wiem.
A co wy sądzicie o tegorocznych mistrzostwach świata? Komu kibicowaliście? Jak podobała wam się organizacja? Śmiało komentujcie! Czekam na przyjemną dyskusję w komentarzach.
Zachęcam do odwiedzania mojego fanpage na facebooku oraz ćwierkacza. Znajdziecie tam sporo różnych przemyśleń, głupot i dowiecie się co słychać u Rasgula. Pozdrawiam!