Nie uważam Stephena Kinga za jakiegoś wielkiego autora. Raczej solidnego rzemieślnika – jego książki trzymają poprawny poziom i dobrze się je czyta, ale rzadko udaje im się wybić ponad przeciętność czymś więcej niż tylko ciekawym motywem przewodnim. I choć nie czytałem książkowego pierwowzoru „Under the Dome”, to jego luźna adaptacja początkowo idealnie się w ten schemat wpisywała. Luźny serial bez większych ambicji wyróżniający się przede wszystkim ciekawym głównym wątkiem. Im dalej jednak w las, tym zalesienie głupotami wzrasta.
Chester’s Mill to typowe kingowskie amerykańskie miasteczko. Zapadła dziura, z której młodzież chce się jak najszybciej wyrwać, starszyzna skrywa większe bądź mniejsze sekrety, a paranormalna siła wywraca życie wszystkich do góry nogami. W tym wypadku siłą tą jest tytułowa kopuła – półprzezroczyste, niezniszczalne pole siłowe, które pewnego dnia odgradza miasto od reszty świata. Ci, którzy znaleźli się w środku, muszą nauczyć się żyć w nowych warunkach. Jedni panikują, inni wykorzystują okazję do zdobycia władzy i rozwiązywania starych zatargów, jeszcze inni skupiają się na rozwiązaniu zagadki kopuły.
Odcięcie od reszty świata sprawia, że serial poniekąd przypomina Lostów. Podobnie jak tam, jest wielka tajemnica, są moce nadprzyrodzone, a większość mieszkańców miasteczka służy za tło dla perypetii kilku głównych bohaterów. Najważniejsi to grany przez Mike’a Vogela „Barbie”, serialowy everyman. Doskonale wyszkolony były żołnierz o złotym sercu i mrocznej przeszłości. Jak trzeba to kogoś obezwładni, uspokoi tłum, wskoczy w ogień, by uratować kotka z płonącego budynku… no dobra, tego ostatniego nie zrobił. Ale tylko dlatego, że w płonącym budynku nie było kotka, musiał się zadowolić niewiastą! Partneruje mu Rachelle Lefevre w roli Julii Shumway, serialowej eye-candy. Do tego dochodzi owładnięty żądzą władzy polityk, jego creepy synek mający tendencje do zamykania swoich dziewczyn w bunkrach, banda wścibskich dzieciaków, które w jakiś sposób są powiązane z kopułą oraz najbardziej naiwna policjantka w historii seriali telewizyjnych. Ciekawa zgraja… NIE!
Niestety, serial zabija schematyczność. Komu w notatkach do scenariusza nadano cechę charakteru „dobry”, ten będzie nieskazitelnie dobry, kto dostał notkę „tego złego”, nie cofnie się przed niczym, a ostatecznie wydarzenia i tak górują nad postaciami i często zachowania bohaterów są ewidentnie naginane tak, by pozwolić „rzeczom na dzianie się”. Patrz wspomniana wcześniej policjantka i jej tendencja do wierzenia w każdą bajeczkę, jaką się jej sprzeda, bez względu na to, że chwilę wcześniej natrafiła na ewidentny dowód wskazujący na to, że serwuje się jej bzdurę. Czy wspominałem o tym, że ma tendencje do aresztowania każdego, kogo się da i jej standardowa mina wskazuje na to, że lada moment może się rozpłakać? W pierwszych odcinkach jest jeszcze w miarę okej – liczba głupot rośnie wprost proporcjonalnie do upływu czasu, a i bohaterowie początkowo jeszcze miewają pewne odcienie szarości. Im dalej jednak, tym wszystko się bardziej sypie. Ostatnie odcinki oglądałem już tylko po to, żeby dowiedzieć się, o co w końcu chodzi z tą kopułą. I guzik z tego wyszedł, bo całość postanowiono zakończyć cliffhangerem. Bezsensownym swoją drogą, ale co tam.
Aktorstwo trzyma dobry poziom. Na plus na pewno wyróżnia się Dean Norris. Wciela się w „Big Jima”, jedyną postać wykazującą przez jakiś czas dwuznaczność moralną. W końcu niestety scenariusz łamie i jego i ni z tego, ni z owego staje się on złem wcielonym. Na minus wspomniana policjantka, grana przez Natalie Martinez – dość powiedzieć, że oglądając pewną scenę, w którą istotną rolę odgrywał motyl, zastanawiałem się, czy zaraz spróbuje go aresztować. Oczywiście mając przy tym płaczliwą minę skrzywdzonego psa, a jakże. Reszta po prostu odgrywała swoje role. Co nie wymagało specjalnej finezji, jeśli większość bohaterów opisywały ze dwie cechy charakteru.
Niestety Pod Kopułą rozczarowuje. Nie jest to na szczęście tragedia pokroju Revolution, ale ciężko też znaleźć mi jakiś konkretny ficzer mogący zachęcić do oglądania – nawet w kategorii luźnych opowiastek na sobotni wieczór słabo się sprawdza przez irytujące postacie i nadmiar głupot fabularnych. Fani Kinga niech sobie lepiej obejrzą po raz milionowy Lśnienie czy Misery, a miłośnicy klimatów tajemnicy i odcięcia od świata wrócą do Zagubionych.
Jeśli spodobał Ci się mój wpis, byłoby miło, gdybyś zalajkował/a moją stronę na FaceBooku. Pojawiają się tam informacje o moich tekstach nie tylko z GP, ale także prywatnego bloga oraz z GOLa. Za korektę odpowiada Polski Geek, zachęcam też do odwiedzenia jego serwisu.