Wielu graczy uważa, że Sniper: Ghost Warrior było pierwszą snajperską próbą polskiego studia City Interactive, znanego dziś pod nazwą CI Games. Jest to oczywiście nieprawdą, bowiem przed 2010 rokiem producent wydał Art of Victory, w naszym kraju widniejące pod nazwą Sztuką Zwyciężania. Sama gra nie jest oczywiście powiązana z przełomowym tytułem twórców, nie licząc oczywiście tego samego gatunku. Bowiem akcja omawianej przeze mnie pozycji toczy się podczas II Wojny Światowej, a nie współcześnie. Ponadto samo CI Games oddziela ją od swoich nowszych produktów.
Jak przystało na niskobudżetową produkcję, ta nie oferuje zbyt wiele. Mamy tu raptem 8 niedopracowanych misji, masę bugów, crashów połączonych z archaiczną i totalnie skopaną technologią. Niniejszy snajper powstał co prawda na rodzimym silniku Techlandu - Chrome Engine, tyle że w tytułe City Interactive prezentuje się on pod każdym względem gorzej. Przykładowo pierwszy Chrome zadebiutował na rynku w 2003 roku, oferując wówczas godną uwagi oprawę wizualną oraz całkiem niezłą fizykę. Tutaj zaś mamy do czynienia z rokiem 2007, a sama gra zamiast rozwinąć stary engine, zaprezentowała go od swojej najgorszej strony. Widać tu zdecydowane ograniczenia grafików, którzy nie do końca potrafili opanować cudzy kod. Tak akurat bywa niestety do dziś, bowiem Sniper: Ghost Warrior 2 również nie zdołał nawet w najmniejszym stopniu wykorzystać Cry Engine 3.
Poruszanie się postacią oraz przyjemność z oddawanych strzałów praktycznie tutaj nie istnieje. No może poza niezłym widokiem lecącego w stronę wrogiej głowy pocisku. Bezsprzecznie jest to najsłabiej zrealizowana gra na tym silniku, jak i w całym dorobku tego producenta. Spośród wszelkiej maści takiej jak Terrorist Takedown, Code of Honor, czy też Hell on Vietnam - Snajper: Sztuka Zwyciężania prezentuje pod każdym względem niższy od nich poziom. Plus należy się tutaj jedynie za częściową autoregenerację życia, bowiem reszta jest żywcem skopiowana z innych dzieł stworzonych na Chrome Engine. Na dodatek nieudolnie. Oznacza to, że ani oprawa artystyczna, ani tym bardziej technologiczna nie sięgają nawet przeciętności. Tekstury są paskudne, wszechobecna mgła tragiczna, a widoki tak naprawdę znikome. Nie ma mowy również o intrygujących efektach specjalnych. Nie ta epoka, ani tym bardziej zdolności programistów.
Na domiar złego aplikacja potrafi się totalnie zawiesić, uniemożliwiając dalszą rozgrywkę, w efekcie czego należy przechodzić całą misję od nowa. Rozsypujące się skrypty pojawiają się tutaj niemal cały czas, a samo używanie quick save'ów na niewiele się wówczas zdaje. Ktoś może stwierdzić, że czego wymagam od gry za 19.99zł. Cóż, kwota ta nie jest co prawda duża, ale nie oznacza to wcale, że warto wydać tę sumkę na toporny, brzydki, zacofany, krótki i totalnie skopany tytuł. Zdecydowanie lepiej zakupić starszy, ale paradoksalnie nowocześniejszy i w pełni dopracowany produkt. O głównych bohaterach możemy powiedzieć tylko tyle, że są. Nie wiemy za bardzo jak wyglądają, zaś ich nazwiska z miejsca odchodzą w niepamięć.
Jeśli zaś sprawa tyczy się wrogów, to są oni głupsi, niż w jakimkolwiek Call of Duty. Praktycznie na każdym etapie owy Snajper sięga niemalże dna, wliczając w to puste dźwięki, czy też prostą jak budowa cepa muzykę. Ta z kolei przy dobrym humorze ujdzie w tłoku, ale po wyjściu z gry z miejsca o niej zapominamy. Same cele są typowe dla gier tego typu. No może tutaj okazują się bardziej ograniczone, z racji że i sama produkcja jest krótka. Ukończyć ją można bez problemu w półtorej godziny, co jest śmieszną ilością nawet w kwestii DLC, a co dopiero pełnoprawnej pozycji. Lokacje mimo pewnej otwartości związanej z enginem są małe i niewarte zapamiętania. Są, bo są. Same misje być może uszłyby w tłoku, tak samo jak intro, czy outro, gdyby sama rozgrywka została należycie dopracowana. Niestety nie ma się co w tej kwestii łudzić.
Prawdę mówiąc grywałem w wiele gier. W hity, dobre tytuły, średniaki, słabe tytuły, czy w totalne kaszanki. Snajper: Sztuka Zwyciężania zdecydowanie najlepiej pasuje do tych ostatnich, tyle że i w tej kategorii znajdywałem pozycje, do których z pewnych względów czułem sentyment. Przykładowo, mimo wielu niedoróbek i równie niskiego poziomu, do gustu przypadł mi Code of Honor: The French Foreign Legion. Tutaj zaś po ukończeniu kampanii cieszyłem się, że mam całe zmagania za sobą. I wiecie co? Nigdy więcej nie sięgnę po tego crapa.
Polub, zaćwierkaj lub wykop Raziela oraz jego wpisy, jeśli przypadły ci do gustu. Z góry dziękuję za klik.