Jakiś czas temu swoją premierę miała gra(bądź trochę szerzej – program), której celem jest nauka gry na gitarze elektrycznej, elektro-akustycznej bądź basowej. Rocksmith 2014, bo o tej grze mowa, to już druga odsłona serii, dzięki której masa ludzi mogła i może uwierzyć, że staną się mistrzami gitary. A jak z tym zostawaniem mistrzem gitary jest naprawdę? Zapraszam do przeczytania artykułu, w którym na podstawie własnych przeżyć z pierwszą częścią tej gry opiszę swoją naukę gry na gitarze elektrycznej.
Grać na gitarze, byle jakiej, choć najchętniej elektrycznej, chciałem od dawna, ale jakoś nigdy nie mogłem się za to zabrać. Czy było to spowodowane zrządzeniem bardzo złego losu, czy też po prostu nie miałem odpowiedniej motywacji – tego nie wiem, lecz w te wakacje, korzystając z długiej przerwy, którą miałem, postanowiłem w końcu zakupić gitarę. Do tej decyzji skłoniły mnie dwie rzeczy – po pierwsze po prostu stwierdziłem, że chcę się nauczyć grać na tej pier**lonej gitarze i już!, a po drugie wiedziałem, że istnieje taki program jak Rocksmith, który mógłby być pomocny przy poznawaniu mniej lub bardziej tajemnych technik gry. Po kupieniu gitary elektrycznej(wahałem się jeszcze między elektrykiem a basem, ale cóż – bas był na dłuższą metę bez szans) i Rocksmitha podłączyłem gitarę do komputera i odpaliłem grę.
Sam Rocksmith swoim pomysłem na siebie przypomina serię Guitar Hero lub Rock Band – chodzi o to, by w odpowiednim momencie trafiać w różne nutki, które zostały odpowiednio pokolorowane, by to trafianie ułatwić. Różnica między GH i RB, a Rocksmithem jest taka, że tam używaliśmy gitar-zabawek, tu zaś podpinamy prawdziwą gitarę i po prostu gramy na niej. Po pierwszym skonfigurowaniu gitary z grą odpaliłem tryb Journey, czyli moją muzyczną podróż. Oczywiście gra nie rzuca początkującego(takiego jak ja) muzyka na głęboką wodę i nie każe nikomu grać jakiejś 8-minutowej solówki połączonej z tappingiem.
Na początku dostajemy relatywnie prostą piosenkę, czyli Satisfaction Rolling Stonesów i wystarczy, że będziemy trafiać w pojedyncze nutki, które złożyły się na mój pierwszy riff! Radość była ogromna, nutek w piosence pojawiało się co raz więcej, na dodatek przestałem grać tylko na jednej strunie, bo doszły kolejne – ale to dobrze, bo głupio byłoby cieszyć się z trafiania w jedną nutę na minutę. Następnie zostały mi udostępnione kolejne piosenki oraz nauka różnych technik, od hammer on, przez pull off i silde’y, po naukę całych akordów. I choć muszę przyznać, że nauka różnych technik gry, z przegięcie trudnymi(póki co) dla mnie akordami jest bardzo przydatna, to granie samych piosenek jest bardziej męczące, niż uczące czegokolwiek. Po pierwsze – mam wrażenie, że piosenki w trybie Journey są dobierane całkowicie losowo. Dostajemy najpierw dość proste piosenki, jak wyżej wspomniany utwór Stonesów, by potem nagle dostać In Bloom Nirvany czy Take Me Out autorstwa grupy Franz Ferdinand, gdzie nutek do trafiania jest tak dużo, że człowiek nie wie gdzie ma posiać wzrok. Jest do dosyć zniechęcające, a po drugie nawet te proste piosenki robią się trudniejsze, gdy gra wyczuje, że idzie nam dobrze – niestety w następstwie tego zostajemy zasypani dosłownie Niagarą kolejnych, gubimy się w rytmie, całość brzmi fatalnie i znów zamiast uczyć się kolejnych rzeczy, to jesteśmy wycieńczeni. Wadą gry jest więc założenie, na którym się opiera, czyli na dokładnym odgrywaniu czyiś utworów z DOKŁADNIE takim samym tempem i feelingiem piosenki, co dla początkującego gitarzysty jest po prostu bardzo trudne. Po trzecie – nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że źle została wyważona głośność między naszym instrumentem, a resztą rzeczy, szczególnie innymi elektrykami, jeśli te w piosence się pojawiają. I nie jest to moja wina, bo kombinowałem dużo, ale mojej gitary za dobrze nie słyszałem, bo jej dźwięk gubił się między bębnami, basem i innymi gitarami, przez co nie miałem pojęcia czy ja gram dobrze, czy niedobrze, czy tak sobie. Może przegapiłem jakąś opcję, ale jeśli chcemy zagrać jakąś piosenkę, to musimy się pogodzić, że będzie nam akompaniował cały zespół – czy tego chcemy, czy nie.
Znacznie lepiej prezentuje się nauka gitarowych technik. Po odpaleniu nauki dostajemy najpierw krótki filmik instruktażowy, wyjaśniający szybko co to za technika, gdzie się jej używa i jak ją wykonać, a potem dostajemy możliwość jej wykonania(bez zespołu na szczęście!) i próbowania jej tyle razy, ile przyjdzie nam do głowy. Dzięki temu spokojnie można nauczyć się różnych rzeczy, od tych prostszych(jak slide’y), przez te średnio trudne(podstawowe akordy), po te ciężkie, które sprawiają, że pytamy się siebie jak to jest w ogóle możliwe(jak np. niektóre autentycznie pogięte akordy). Całość jednak zdaje egzamin naprawdę bardzo dobrze i jest to zdecydowanie fajniejsza rzecz niż granie całych piosenek. Dodatkowo gra oferuje nam mini-gierki, które mają sprawić, że nauka będzie mniej monotonna, ale mnie to do szczęścia nie było specjalnie potrzebne. Jednak taka opcja jest, więc z kronikarskiego obowiązku o niej wspominam, a że nikt do niej nie przymusza, to czepiać się przecież nie będę.
Tak więc – czy warto z Rocksmithem się zaprzyjaźniać czy też lepiej popatrzeć za innymi formami nauki? To zależy. Z jednej strony dostajemy fajnie przygotowany produkt, oferujący świetną opcję nauki gitarowych technik i umożliwiający użycie komputera jako wzmacniacza, przez co(przynajmniej na początku) można trochę pieniędzy zaoszczędzić, z drugiej strony zaś otrzymujemy źle poprowadzony główny tryb gry, z dość mierną tracklistą i mini-gierki, które naszego życia nie zmienią. Ja uważam, że nie popełniłem błędu z zakupem tej gry, ale życia specjalnie też nie wygrałem, a dużo więcej nauczyłem się z internetowych lekcji gry na gitarze oraz ze strony http://www.ultimate-guitar.com. Jeśli więc jesteś początkującym gitarzystą, to albo kup Rocksmitha, ale za mało wygórowaną cenę, albo ucz się grać gdzie indziej. Rocksmith 2014, czyli kolejna część serii oferuje oczywiście spore zmiany, ale dla mnie największa wada produktu leży u jego samych podstaw, więc nie sądzę, by ta część nagle stała się przełomowym narzędziem przy nauce gry.
Z innych sposobów nauki gry są internetowe lekcje, których na YouTubie jest milion, wyżej wspomniana strona Ultimate Guitar lub też książki, których pełno w Empikach i Matrasach. Dzisiaj nauka czegokolwiek stała się dużo prostsza, niż była jeszcze 10 lat temu, nie widzę więc potrzeby, by kupować program z kablem za 2 stówy. Lepiej sobie dołożyć do lepszej gitary bądź do wzmacniacza.
PS. Zaznaczam, że tekst pisałem ze swojej perspektywy, czyli kogoś, kto nigdy na niczym nie grał i nie jest w tej grze najlepszy i gra tylko dla samego siebie. Nie wiem jak prezentuje się ten program, jeśli ktoś jest już bardziej zaawansowany.
Poprzednie teksty z niedziel:
„Hostessowa” relacja z Audio Show 2013: https://gameplay.pl/news.asp?ID=81310
Artykuł o nagich kobietach(choć nie tylko) na okładkach płyt: https://gameplay.pl/news.asp?ID=81139
Relacja z koncertu The Wall Rogera Watersa z Warszawy: https://gameplay.pl/news.asp?ID=80999