Episode One nie miał lekkiego życia. Po fenomenalnej podstawce oczekiwania graczy wzrosły niebagatelnie, zaś opisywany dodatek, choć naturalnie dobry - nie był w stanie utrzymać rozgrywki na tym samym, niezmiernie wysokim poziomie. Dodatkowo wrażenie te spotęgowała premiera drugiego rozszerzenia, uważanego zresztą za znacznie ciekawszy epizod. Dlatego też w porównaniu do nich, opisywany dodatek okazywał się słabszy. Szczególnie w moich oczach. Jednak za każdym razem, gdy go przechodzę, czuję że nie jest to zmarnowany czas. Mało tego. Porównując go do dzisiejszych tworów zwanych DLC, widzę jak bardzo widoczna jest między nimi przepaść. Oczywiście z korzyścią dla dzieła Valve. I dziś z trudem przyznaję, iż niegdyś nie byłem w stanie go w żaden sposób docenić. Widziałem w nim więcej wad, niż zalet. Jednak dziś jest zgoła inaczej. Nie oznacza to jednak brak minusów, bo tych jest trochę, a i owszem, ale tak naprawdę większość z nich niknie pod sporą ilością plusów.
Naturalnie, pod względem fabularnym Episode One jest niczym innym jak bezpośrednią kontynuacją wątków z podstawowej wersji gry. W przeciwieństwie do tych z pierwszego Half-Life'a, gdzie akcja toczyła się w tym samym czasie, ukazując nam potyczki z Black Mesa z innych perspektyw. Tu z kolei zmagać się będziemy nie kto innym jak małomównym, ale za to wielce lubianym Gordonem Freemane. Oczywiście u boku sympatycznej Alyx, która będzie nam towarzyszyła niemal przez cały czas.
Pomoc z jej strony bywa nieopisywana i w gruncie rzeczy solidna. Może nawet zbyt solidna, bowiem dzięki niej rozgrywka staje się zdecydowanie za łatwa. Tak naprawdę możemy sobie chodzić za nią i czekać, aż panna Vance wyeliminuje za nas większość wrogów. Rzecz jasna z paroma wyjątkami. Poza tym nietrudno tutaj zauważyć ścisłych nawiązań do pierwowzoru. Widać wyraźnie skierowanie omawianych przeze mnie przygód w stronę fanów części pierwszej. Mamy tutaj w głównej mierze zamknięte lokacje oraz także mroczniejsze etapy.
Warto również zaznaczyć, iż tytuł ten jest ponadczasowy, ponieważ czas bardzo łagodnie się z nim obchodzi. Oprawa wizualna do dziś sprawia przyjemne wrażenie, choć trudno mówić tu o opadzie szczęki, który z pewnością towarzyszył nam w czasach świetności tego produktu. Niemniej jednak Source Engine pokazał nam na ile go naprawdę stać, wyprzedzając większość ówczesnej konkurencji. Mnie osobiście naprawdę trudno uwierzyc w jej tak mocno zaawansowany wiek. Także do strony audio nie mam najmniejszych zastrzeżeń, a pojawiająca się tu i ówdzie muzyka idealnie współgra z tym, co pojawia się na ekranie monitora. Rewelka.
Jednak każdy dobry dodatek powinien zaoferować parę nowości, a niestety w przypadku Episode One takowych brakuje. Nie ma tu nowych broni, ani przeciwników. Te atrakcje zostały zarezerwowane dopiero w Episode Two, ale mimo tych braków stwierdzam, że zmagania trwające od 3 do 4 godzin sprawiają pozytywne wrażenie. Nawet jeśli pod względem fabularnym mało się dzieje, a sam gameplay nie jest w stanie wyprzedzić tego z podstawki. Przede wszystkim dlatego, iż jest za mało zróżnicowany oraz nie tak widowiskowy. Reszta zaś trzyma poziom znany z Half-Life 2, wliczając w to fenomenalną fizykę, która do dziś należy do ścisłej czołówki w elektronicznej rozrywce, dobrej sztucznej inteligencji oraz nieco poprawionej i tak mimo upływu czasu ładnej oprawie audiowizualnej. Zresztą same zmagania wcale nie są złe, ponieważ Valve wiedziało jak skutecznie przepleść elementy strzelane z zagadkami.
Oznacza to, że Half-Life 2: Episode One jest jak najbardziej udanym dodatkiem. Może brakuje mu pazura, kilku istotnych zmian, ale jest to solidna przygoda kontynuująca przygody Gordona i Alyx. A w porównaniu do wielu dzisiejszych rozszerzeń, dodatek od Valve zdecydowanie wyróżnia się pod tym względem na plus. Dlatego też, jeśłi komuś seria przypadła do gustu, koniecznie musi ukończyć ten jak i następne zmagania. I to koniecznie.
Polub, zaćwierkaj lub wykop Raziela oraz jego wpisy, jeśli przypadły ci do gustu. Z góry dziękuję za klik.