Werewolf to kolejna po Bad Dudes gra, za której wydanie stało znane wówczas Data East. Zadebiutowała ona w 1990 roku na platformie NES, nie doczekawszy pozostałych konwersji. Podobnie jak w przypadku "starszego brata", mamy tu do czynienia z bijatyką. Tyle, że odmienną w koncepcji, bowiem walki odbywają się tutaj na zupełnie innym poziomie.
Głównym bohaterem gry jest Ken potrafiący przemienić się w zabójczego wilkołaka. To właśnie on zmierzy się ze złym dr. Faryanem, który znajdując starożytne zło, powołał do życia mutanty oraz przebudził strasznego czarnoksiężnika. Oczywiście w tej prostej historyjce nie zabrakło tony amerykańskiego patosu, którą mogliśmy ujrzeć także w innych produkcjach tego dewelopera. Jednak wtedy takie rzeczy nikomu nie przeszkadzały, ponieważ przede wszystkim liczyła się grywalność.
Ta z kolei jest (choć mało dynamiczna) wystarczająca, aby z przyjemnością zabawiać się tym niniejszym tytule. Ken w ludzkiej postaci co prawda nie powala specjalnymi ruchami, ale jako wikołak radzi sobie naprawdę sprawnie. Przede wszystkim jest silniejszy, posiada ostrza znajdujące się w jego rękach, znacznie szybciej się porusza, zdecydowanie wyżej skacze, oraz wykonuje nowe ruchy. Między innymi potrafi wspinać się po ścianach drapacza chmur, czy wykonywać widowiskowe uniki, skacząc w tył. Oczywiście to nie wszystko, bowiem za sprawą specjalnych kulek potrafi przeobrazić się w pomarańczowego/złotego wilczka. Znacznie lepszego od domyślnej wersji.
Strona audiowizualna również prezentuje odpowiedni (zważywszy na swój wiek) poziom. Co prawda trudno tu mówić o szczycie technologicznym jak na owe czasy, ale grunt, że jest dobrze. W trakcie gdy nasz bohater jest człowiekiem, przygrywa mu dosyć smętna muzyczka, podczas gdy walczy (m.in. człowiek-ogień, glut, klon werewolfa, czy prastare zło) z bossami, bądź jest przemieniony - ta z kolei nabiera tempa i zaczyna wpadać w ucho. Jeśli zaś chodzi o samą grafikę, to konkurencja w tamtych czasach bywała lepsza. Wystarczy chociażby wspomnieć o rewelacyjnym Battletoads, który prezentował się znacznie ładniej od Werewolfe'a.
Jeśli zaś chodzi o lokacje, to te z kolei są jak najbardziej urozmaicone, ale brakuje im wyraźnie swoistego charakteru. Może dlatego, że część z nich jest jakby wyjęta, bądź mocno wzorowana na etapach ze starszego Bad Dudes? Tak, czy inaczej do dyspozycji mamy takie miejsca jak mroczny las, tropikalną dżunglę, podziemną bazę, kanały, dach wieżowca, czy podniszczone miasto. Z kolei naszymi wrogami są zazwyczaj uzbrojeni ludzie w niebieskich strojach, olbrzymy, demony czy nawet nietoperze. Także na różnorodność przeciwników nie mamy tutaj co narzekać, bo jest ich pod dostatkiem.
Sama koncepcja jest tak samo prosta jak warstwa fabularna. Po prostu musimy brnąć dalej, eliminując podczas naszej wędrówki hordy przeciwników. Oczywiście uważając na odliczający się czas przeznaczony na rozgrywkę. Na to jednak zbytnio uważać nie trzeba. A skoro już jestem przy czasie, warto odnotować, iż przy sprawnym sterowainu możemy ukończyć rozgrywkę w niewiele ponad 30 minuty. Standardowa długość zważywszy na gry należące do tamtego okresu. Za to warto odnotować zaskakującą końcówkę ( kto grał, ten wie czemu), ponieważ do dziś uważam ją za dość oryginalną. Niestety mnie nie dane bylo ukończyć zabawy, ale z przyjemnością oglądałem jak dokonywał to mój utalentowany kuzyn.
Polub, zaćwierkaj lub wykop Raziela oraz jego wpisy, jeśli przypadły ci do gustu. Z góry dziękuję za klik.