Obecność duetu Harrelson-McConaughey w True Detective w zasadzie na starcie mnie przekonała. Szyld HBO też swoje zrobił. W końcu ta stacja nie robi słabych seriali. Mój apetyt na tę produkcję wzrastał wraz z notami płynącymi z zagranicznych serwisów. Recenzenci nie szczędzili pochwał w kierunku Detektywa, a średnia ocena na serwisach pokroju Metacritic lub Rottentomatoes oscyluje obecnie w okolicach 90%. Ja natomiast jestem świeżo po seansie i musicie wiedzieć jedno: było warto czekać.
Do prac nad Detektywem zabrał się Cary Fukunaga, młody reżyser odpowiedzialny raczej za dość niszowe, choć nagradzane nagrodami filmy. Do napisania scenariusza przystąpił Nic Pizolatto, współtwórca bardzo dobrego The Killing. Zebrane w ten sposób doświadczenie obu panów jest mocno widoczne na ekranie. Na ogromne słowa uznania zasługuje mroczny klimat. Ale nie zbudowany w tak prosty (choć skuteczny) sposób, jak w amerykańskim The Killing. Tutaj to nie padający deszcz tworzy atmosferę. Składa się na nią specyficzny styl kręcenia, przypominający bardziej brytyjskie produkcje, a także nastrojowa muzyka. Swoje robi prze-ge-nia-lna kreacja Matthew McCounagheya. Aktor wzniósł się na wyżyny swojego talentu, przyćmiewając Woody’ego Harrelsona (co by nie mówić, on również gra wybornie). Postać Rusta (McConaughey) to według mnie majstersztyk – cyniczny, zamknięty w sobie, ale przy tym nie zawsze bezbłędny. Martinowi (Harrelson) bliżej do typowego policjanta, którego sylwetka często pojawia się w innych produkcjach.
Fabuła to kolejny składnik, bez którego wszystkie te dziewiątki i dziesiątki wystawiane przez widzów nie byłby możliwe. Opowiadana historia rozgrywa się na przestrzeni siedemnastu lat. Częste skoki w czasie wymagają skupienia, jednak ta achronologia ma swój urok, który twórcy skrzętnie wykorzystują. Główną oś całej historii stanowi rytualne zabójstwo z roku 1995. Zwłoki młodej kobiety, wyglądające na przedmiot okultystycznego obrzędu dają początek skomplikowanej sprawie, łączącej się z wydarzeniami mającymi miejsce przed i po roku 1995. W 2012 w przesłuchaniach bierze udział dwójka głównych bohaterów, którzy wcześniej zajmowali się sprawą morderstwa. Pytań rodzi się cała masa, poczynając od tego, jak zakończyła się poprzednia sprawa, a na dalszych losach dwójki detektywów kończąc.
Prawie zapomniałem o jednej, być może ważnej dla części czytelników kwestii. Mianowicie, jeśli spojrzeć na chyba najpopularniejszą w ostatnim czasie produkcję - Grę o tron, możnaby sobie wyrobić opinię nt. seriali od HBO. Wszechobecna nagość, nadmierna brutalność, ostry język. W przypadku True Detective jest pod tym względem zupełnie inaczej. O ile zdarzają się ostrzejsze dialogi, tak golizna (przynajmniej w pilotażowym odcinku) została ograniczona do minimum. Szczególnie brutalnie też nie jest, choć nie polecałbym tego tytułu młodszym widzom (pomijając wszystkie te "dorosłe" kwestie, Detektyw nie należy do rzeczy najłatwiejszych w odbiorze).
Uczucie niepokoju, pewnej tajemniczości towarzyszyło mi przez cały seans. Detektyw to serial naprawdę nieprzewidywalny, a zakręty fabularne potrafią zadziwić. Prawie godzinny odcinek (taka długość jest często spotykana w przypadku HBO) zdecydowanie mnie „kupił”, zostawiając jedynie chęć sięgnięcia po kolejne. Gdyby twórcom udało się utrzymać tak wysoki poziom, to (nieśmiało przepowiadając) prawdopodobnie szykuje się nam jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. Panie reżyserze, panie scenarzysto, wszyscy odpowiedzialni za ten serial, niech państwo tego nie zepsują!
Detektywa możecie obejrzeć w telewizji, ale także na oficjalnej stronie HBO (do wyboru są napisy i lektor). Najbliższy odcinek już w przyszły poniedziałek – epizodów ma być łącznie osiem. W kolejnych sezonach, o ile te powstaną, poznamy nowych bohaterów i nowe historie. Muszę przyznać, że to bardzo ciekawy zabieg, choć może być ciężko pobić aktorstwo obecnej dwójki.