Z serią Halo jest trochę jak z futbolem amerykańskim. Prawie na całym świecie cieszy się znikomym zainteresowaniem, ale w Ameryce szał na to jest nieziemski. Szał z okazji Super Bowl ogarnia USA co roku, szał z okazji Halo rzadziej i nieregularnie, ale za każdym razem jest to wielkie święto fanów gier. Pod koniec 2012 roku ukazała się kolejna odsłona serii, Halo 4, a jej wydaniu towarzyszył soundtrack. Choć zdaję sobie sprawę, że płyta ta nie jest najświeższa, to właśnie niedawno wpadła w moje (wirtualne) ręce w edycji Deluxe, a ja postanowiłem się jej przyjrzeć i zrecenzować ją – w końcu nie było u mnie jeszcze recenzji OST z gry, a gameplay.pl jest serwisem skupionym w głównej mierze na grach. Nadrabiam więc tę zaległość i zapraszam na recenzję Halo 4 (Original Soundtrack) w edycji Deluxe, która została wzbogacona o dodatkowe remixy kilku utworów.
Soundtracki z gier od pewnego czasu stają się co raz lepsze i odchodzą od upokarzającej roli bycia tylko i wyłącznie tłem. Stają się dziełami autonomicznymi, które mają do zaoferowania coś więcej niż uprzyjemnienie rozgrywki. Czy OST z Halo 4 podążył tym tropem? Zanim na to odpowiem przybliżę na początek kilka suchych faktów. Soundtrack do czwartej odsłony Halo zadebiutował w październiku 2012 roku, dobił do 50. miejsca na prestiżowej liście U.S. Billboard 200 oraz pojawił się na 3. miejscu w zestawieniu U.S. Billboard Top Soundtracks. Został również pozytywnie odebrany przez krytyków, którzy pisali o dobrym połączeniu elektroniki z graniem orkiestrowym. Płyta ta jest dziełem kompozytora Neila Davidge’a, który może się pochwalić współpracą z takimi muzykami i zespołami jak Snoop Dogg, David Bowie czy Massive Attack. Przed moim przesłuchaniem tej płyty wszystko wskazywało na to, że czeka mnie godzina muzyki co najmniej bardzo dobrej. A jak to wszystko wyszło naprawdę?
Na to pytanie trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć. Sama płyta w edycji podstawowej ma 15 utworów, które są szalenie nierówne. Raz otrzymujemy coś naprawdę fajnego, by zaraz potem dostać coś nudnego i nieciekawego. Sam OST charakteryzuje się raczej mrocznym klimatem, wzbogaconym co jakiś czas o epickość i podniosłość, a elektronika rzeczywiście miesza się tutaj z graniem instrumentalnym. Płyta rozpoczyna się od utworu Awakening, który dość dobrze obrazuje jak będzie wyglądała reszta płyty. Mamy tutaj więc instrumenty, mamy elektroniczne beaty, posępny klimat i dość szybkie tempo. Słucha się tego dość dobrze, choć od początku nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że utwór ten nie został pomyślany jako coś, co może istnieć autonomicznie, lecz jako fragment większej całości. Im dalej w płytę, tym wrażenie do się potęgowało. Kolejne utwory(w sumie większość – od Belly of the Beast, przez Legacy, po Immaterial skończywszy), choć same w sobie przyzwoite, podążały w kierunku wyznaczonym przez Awakening, nie pokazując nic specjalnie nowego. Raz za razem otrzymujemy bardzo podobną porcję elektroniki i orkiestry, która gra(do znudzenia) rzeczy podobne – i co gorsza rzeczy, które zostały pomyślane wyłącznie jako zwyczajne tło i nic więcej. Zdecydowanie na plus wybijają się jednak rzeczy z końca płyty, czyli utwory bardziej epickie - mam tu na myśli przede wszystkim bardzo dobre 117, To Galaxy, Arrival czy nastrojowo-patetyczne(ale w sumie w ten dobry sposób) Green and Blue. Tutaj przykre wrażenie z poprzednich utworów mnie odpuściło, a kawałki zaczęły się, nareszcie, same bronić i można je potraktować jako dzieła samodzielne. Mamy więc wyżej wspomniane i bardzo wzruszające Green and Blue, które przypomina mi odrobinę swym klimatem An End, Once and for All z Mass Effecta 3 czy prawdziwie kozackie 117(które swoją drogą zostało genialnie użyte w finale gry), które trwa ponad 7 minut, a nie nudzi ani na chwilę. Co więcej – 117 jest utworem świetnie pomyślanym. Rozpoczyna się dość podniośle i dobrze, ale muzyka z sekundy na sekundę staje się co raz bardziej epicka, by eksplodować w wielkim finale. Widać więc wyraźnie, że potencjał ten soundtrack miał, a cała gra pełna jest momentów, w których można dowalić niezłym utworem. Niestety tak się do końca nie stało, choć końcówka płyty znacząco ratuję sytuacje.
Na kawałku Green and Blue kończy się normalna edycja płyty, lecz wersja Deluxe została wzbogacona o kilka remixów. Powiem wprost – remixy te są naprawdę, naprawdę słabe. Trzeba wykazać się naprawdę wielką dozą zrozumienia bądź być super wielkim fanem Halo, by móc zachwycić się tymi utworami. Słuchanie tego było dla mnie udręką. Udręką, którą na dodatek wydłużyłem o kolejną płytę(!) zakupioną w wersji cyfrowej, która zawierała tylko remixy. „Bawiłem się” przy tym fatalnie i zdecydowanie nie polecam kupna tych remixów. Połączenie OST z klubowymi beatami wyssało wszelką epickość z tych kawałków, a w puste miejsce dodały jakąś przedziwną mieszaninę pretensjonalności i miałkości muzycznej. Uhhh…
Czy warto kupić płytę z OST do Halo? Powiem tak – nic się nie stanie, jeśli ktoś to kupi. Są na tym krążku rzeczy zdecydowanie godne uwagi, choć trzeba troszeczkę się ponudzić, by do nich dotrzeć. Można też zakupić drugą część soundtracku do Halo i cieszyć się kompletem płyt. Zdecydowanie nie polecam jednak kupowania tego albumu w wersji Deluxe, gdyż dodatkowe utwory-remixy są zwyczajnie słabe. Tym bardziej nie polecam wydawania pieniędzy na płytę z remixami. Szkoda na to i czasu, i kasy, i zdrowia. Lepiej sobie siąść i odsłuchać po raz n-ty 117 czy Revival.
PS. Wchodźcie na mój facebookowy profil i lajkujcie. Dziękuję. Link tu: https://www.facebook.com/musictothepeoplemagazine
Moje poprzednie recenzje:
Disney Artists – Kraina lodu OST: https://gameplay.pl/news.asp?ID=82890
Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia OST: https://gameplay.pl/news.asp?ID=82724
Dawid Podsiadło – Comfort and Happiness: https://gameplay.pl/news.asp?ID=82586