Recenzja dodatku Sleeping Dogs: Nightmare in North Point - Śpiące Psy w sam raz na Halloween - RazielGP - 26 marca 2014

Recenzja dodatku Sleeping Dogs: Nightmare in North Point - Śpiące Psy w sam raz na Halloween

RazielGP ocenia: Sleeping Dogs: Nightmare in North Point
50

Halloween co prawda odbył się przed paroma miesiącami, lecz ja dopiero teraz zdołałem ukończyć pierwsze rozszerzenie do wspaniałej gry jaką niewątpliwie jest Sleeping Dogs. Potocznie zwane też jako GTA w Chinach, bądź też w Hong Kongu. Poniekąd słusznie, choć nie do końca. Wszakże produkt United Front Games różni się od dzieła Rockstara zasadniczo. Czy to w systemie walki, czy też samej konwencji. I bardzo dobrze, bo dzięki temu nie jest marnym klonem osławionego hitu, a tylko zbliżoną gatunkowo produkcją. Jak dobrze pamiętamy, czwarta odsłona Grand Theft Auto doczekała się dwóch dodatków. Pokaźnych dodatków. Czy tak samo jest w przypadku Sleeping Dogs? Tego do końca nie wiem, ponieważ na dzień dzisiejszy ukończyłem jedynie pierwszy z nich. I jeśli jesteście ciekawi, co o nim sądzę, to zapraszam do dalszej części recenzji.

Kamehameha! A nie, to nie ta gra!*

Nightmare in North Point został wydany z myślą o święcie Halloween. Swoją drogą opierając się przy tym na chińskiej mitologii. Dzięki temu tło historii staje się bardziej oryginalne, niż w przypadku wielu innych pozycjach poświęconych zombie oraz innym (nie)umarłym. Przynajmniej w pewnym stopniu. Chodzą również pogłoski, jakoby autorzy dodatku inspirowali się rozszerzeniem do Red Dead Redemption, czyli Undead Nightmare, jak i filmem w reżyserii Johna Carpentera - Wielka draka w chińskiej dzielnicy. Niestety tutaj opieram się tylko na internetowych opiniach, bowiem samemu nie miałem okazji zaznajomić się z żadnym z nich. Wracając do gry. Fabuła opowiada o kolejnej randce głównego bohatera (Wei Shen) z dziewczyną ukrywającą się pod ksywką Not Ping, która to z kolei zostaje porwana przez siły nieczyste. A dokładniej przez jedną z nich - Radosnego Kocura (Smiley Cat).

Ten z kolei wracając w akcie zemsty z zaświatów, staje się przywódcą wyłażących "spod ziemi" truposzy. Wśród nich znajdują się między innymi jiang shi. Czyli chińskie odpowiedniki wampirów. Jedne i występujące w mnogiej liczbie są zazwyczaj łatwe do pokonania. Z kolei te drugie i silniejsze bywają wręcz niezwyciężone. Przynajmniej do czasu gdy Wei nie zdoła opanować nowych umiejętności. Te zdobywa po znalezieniu odpowiednich składników, przygotowaniu specjalnej mikstury w postaci magicznej herbatki i wypiciu jej. Na dodatek może posłużyć się mieczem wykonanym z drewna brzoskwiniowego. Równie magicznym. Ta jajcarska przygoda jest niejako luźną kontynuacją wydarzeń z podstawki. Pojawiają się zatem i starzy znajomi (martwi i zazwyczaj na nas źli), easter egg**, jak i parę nawiązań fabularnych. W trakcie zmagań dowiadujemy się również o naszym antagoniście oraz o paru wydarzeniach związanych z przeszłością gangu Sun On Yee.

Giń czarci pomiocie!

Technicznie rzecz biorąc, dodatek ten w niewielkim stopniu różni się od wersji podstawowej. Główne różnice polegają na nieco innej (mroczniejszej) kolorystyce, tudzież nowych animacji walki oraz sposobów wykańczania naszych nieumarłych wrogów. Gdzieniegdzie na wiecznie ciemnym niebie pojawiają się klimatyczne błyskawice. Akcja, pomimo otwartości całego Hong Kongu, rozgrywa się jedynie w tytułowej dzielnicy North Point. Co do atmosfery, trzeba przyznać, iż ta jest całkiem niezła. Ot mrok połączony z humorem. Jednak mnie dość ciężko było się do niej przyzwyczaić. Głównie ze względu na utrzymanego w poważnym tonie pierwowzorze. Reszta z kolei pozostała bez zmian. I w sumie dobrze, chociaż z drugiej strony autorzy mogli oddać w nasze ręce nowe utwory muzyczne. Zdecydowanie bardziej pasujące do omawianego dodatku.

W rozszerzeniu tym, mamy do wykonania misje główne jak i poboczne. Wliczając w to sekrety (aż 10 kapliczek!) do odnalezienia. Jeśli jednak liczyliście na zbliżony do The Lost And Damned, tudzież The Ballad of Gay Tony poziom, to srogo się zawiedziecie. Zadania dodatkowe jak i te podstawowe polegają w gruncie rzeczy na tym samym. Krótko mówiąc na eliminowaniu podczas walki wręcz licznych grup nieumarłych. I to niezależnie od tego, czy mamy uratować uwięzioną osobę, czy też zwyczajnie odesłać duchy spowrotem do piekła. Co prawda w wątku fabularnym zdarzy się parę innych (np. szukanie Radosnego Kocura, czy składników) misji, ale w zalewie schematycznych działań, one po prostu nikną. Są wręcz niezauważalne. W związku z powyższym emocjonujące z początku starcia, przestają nas bardzo szybko bawić. Szczególnie, gdy do pokonania silniejszego demona, musimy w kółko naparzać te słabsze, by dzięki nim nabić sobie specjalnego skilla umożliwiającego nam zadanie ów demonowi jakichkolwiek obrażeń. Nie będę się więc krył z tym, że po paru takich potyczkach, miałem dodatku serdecznie dość.

Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie człowiekiem...

Jednak pomimo wszystkiego, po jakimś czasie powracałem i kontynuowałem zabawę. Głównie ze względu na przyjemną rozgrywkę (mimo schematyczności), jak i przyzwoitej warstwie fabularnej. Wliczając do tego ciekawe dialogi/monologi osób postronnych. W tym i naszego częstego towarzysza-ducha, marzącego o pewnym daniu z makaronem. Zabawy tej oczywiście (okolice 2 godzin, może więcej) dużo nie było, bo nim dobrze się rozkręciłem, ujrzałem końcową scenę. A zakończenie jak się okazało nie jest takie typowe, ponieważ twórcy puszczają do nas oczko***. Dosłownie. ;)

*tak, wiem że Dragon Ball to manga, na której podstawie powstały anime, gry, filmy i Bóg wie co jeszcze.

**pod koniec dodatku zajrzałem do restauracji Pani Chu, a mym oczom ukazały się dwa duchy - Jacka oraz Winstona.

***pamiętacie Michaela Jacksona oraz teledysk z piosenki Thriller? Jeśli tak, to zapewne wiecie co miałem na myśli wspominając o zakończeniu Sleeping Dogs: Nightmare in North Point.

RazielGP
26 marca 2014 - 20:38