'Trzeba było zostać dresiarzem' - recenzja czwartego solo Tego Typa Mesa - Imperialista - 28 kwietnia 2014

"Trzeba było zostać dresiarzem" - recenzja czwartego solo Tego Typa Mesa

Mamy już na Gameplayu człowieka od muzyki, chociaż jak sądzę, w rapie niekoniecznie się specjalizującego. Pozwalam więc sobie przejąć na moment pałeczkę i zrecenzować czwartą solową płytę Tego Typa Mesa, wdzięcznie zatytułowaną „Trzeba było zostać dresiarzem”. Jak Piotr wypadł rok po wypuszczeniu wspólnego z młodymi podopiecznymi z wytwórni krążka, po którym wielu zwątpiło w jego nieustający dotąd progres?

Na początku odpowiedzmy sobie jednak na bardzo ważne pytanie - czy Mes wyzbył się wreszcie całkowicie moralizatorstwa, które tak często (i słusznie) mu zarzucano? Odpowiedź brzmi: tak, chociaż zaciekli tropiciele kontrkulturowych wycieczek z pewnością czegoś się doszukają. Już na Kandydatach Mes dawał słuchaczom znać o planowanym odwrocie od moralizowania („Jeśli wlazłem na ambonę, sorry, już sam się z niej strącę”) i w zasadzie faktycznie trzyma się od niego z daleka. Mniej tu wersów i całych utworów, z których zionie ciężkim przekazem na kilometr. Jest weselej, lżej, może nieco powierzchowniej, ale zapomnijcie przy tym o naiwności. Niestety, rykoszetem oberwało się autobiografiom, które jeśli już się pojawią – stanowią po raz kolejny najjaśniejsze fragmenty albumu.  

W niewiele ponad trzyminutowej „Ikarusałce” odnajdziemy melancholijną, choć podszytą humorem zwrotkę poświęconą zaskakującemu „jedynemu estetycznemu pewnikowi w mieście, w którym widoki, budynki i przedmioty są tymczasowe”, gdzie dzieła dopełnił niezastąpiony Piotr Borowiec. Innym, o wiele bardziej refleksyjnym akcentem jest “W autobusie z cmentarza”, przywodzący na myśl doskonałe “Zamknięcie” z Kandydatów. „Trójka” z przodu przypominająca o stale powiększającej się liczbie przeżytych wiosen i ponaglająca do dojrzałych decyzji przewijała się w kawałkach w przeszłości, ale nigdy w tak przyjemnej dla ucha formie, jak w utworze „Ponagla mnie”. Swoją drogą, na TBZD udało się uniknąć momentów, w których słuchacz mógłby się poczuć zażenowany typowo wokalnymi umiejętnościami gospodarza, a przecież w przeszłości bywało z tym różnie. Tym razem całości, od A do Z słucha się świetnie. Śpiew brzmi dobrze, flow sięga gwiazd, chociaż bywa mocno kanciaste, gdy wymaga tego przyjęta, eksperymentalna konwencja. Szkoda tylko, że jako single wybrane zostały kawałki nie tylko nie reprezentujące klimatu płyty, a raczej od niego uciekające (to akurat mogłoby być zrozumiałe), co po prostu najsłabsze. „Janusz Andrzej Nowak”, który pojawił się w pod koniec pierwszej zapowiedzi to kawałek, z którego w otoczeniu sąsiadów niespodziewanie zupełnie uleciało powietrze, „Tul Petardę” z gościnnym występem Olafa Deriglasoffa ma dla mnie zerowe replay value, a „LoveYourLife” jest może i do przełknięcia, ale w duchu dziękuję Bogu, że jest to jedyna tego typu wycieczka na całej płycie. Honoru singli broni rewelacyjne „Trze’a Było” i „Głupia, spięta dresiara”, chociaż ta ostatnia aż prosi się o tłustszy, nieco mniej płaski bit.

Całość jest momentami przepięknie swojska (oda do ogródków działkowych "Będę na działce" - instant classic), a zdecydowanie rzadziej "dresiarska". Zabrakło w tym wszystkim Mesa - rycerza ortalionu jakiego pamiętamy z pierwszych klipów. Chociaż jeden kawałek od A do Z zarapowany w starym stylu, bez szalonych eksperymentów z flow, będący jawnym oczkiem puszczonym słuchaczom w zupełności by wystarczył. Jeśli nie na tym krążku, to gdzie?!

Tytuł nowego albumu wydawał się w pierwszej chwili zapowiadać przynajmniej częściową i mocno zdystansowaną wycieczkę wstecz w życiorys Mesa, single z kolei, mimo ich wymieszania z kawałkami stricte hip-hopowymi, sugerowały totalny odlot. Ostatecznie dostaliśmy jednak płytę wyjątkowo zbilansowaną, której daleko do wszelkiego ekstremum. Zarówno brzmieniowo, jak i tekstowo bywa więc fascynująco, dynamicznie, ale i monotonnie, a nawet nudnawo. Z pewnością nie jest za to – Bogu dzięki - banalnie. Podsumowując - Piotr Szmidt wciąż w formie i na pewno nie "tak nudny jak Zachód".

=====================

Prywata:

Najlepsze kawałki: "Trze'a było", "Nie skumasz jak to jest", "Ikarusałka", "Ochroniarz Patryk", "Ponagla mnie", "Będę na działce".

Skipy: "Co u Żuka", "Tul Petardę", często "Janusz Andrzej Nowak" i "ESC".

=====================

Osobny akapit wypadałoby poświęcić samemu wydaniu płyty. Ci, którzy załapali się na pre-order ze strony wytwórni dostali dość dziwaczny, niepasujący do kolekcji płyt twór książko-podobny. Wykonany bardzo porządnie, trzeba przyznać. Po jeden stronie mamy zatem zestaw felietonów, które Mes ostatnimi laty smaży dla serwisu T-mobile-Music, po drugiej zaś standardowy zestaw fotografii, których powiązania z tematyką płyty stają się jasne w zasadzie tylko dla Mesa i jego bliskiej świty.

Treściowo, felietony są mocno specyficzne, wielokrotnie okrutnie przestylizowane, chociaż nie sposób odmówić im pewnego uroku. Zarzuty o szaloną grafomanię są mocno przesadzone, chociaż sam Mes w jednym z wywiadów wspominał, że na niektóre felietony poświęca od groma czasu. Ten czas niestety widać, i to nie jest komplement, bo widać, że jest to niekiedy czas wymuszony.

Ah, do edycji specjalnej, oraz zwykłego, Empikowego wydania płyty dorzucany jest również plakat. Smaczego!

Imperialista
28 kwietnia 2014 - 00:08