Bully jest kolejnym odważnym pomysłem Rockstar, tego nie sposób nie przyznać. Sandbox, którego akcja toczy się w jednej z amerykańskich szkół i którego bohaterami są uczniowie i nauczyciele to nie lada koncept, coś nowego i wywołującego bardzo dobre pierwsze wrażenie. Specjaliści od wielkich, skrywających masę sekretów piaskownic nie zawiedli i zdołali ten ciekawy zamysł przekuć w bardzo dobrze wykonany tytuł. Niestety tym razem nie wszystko im się jednak udało.
W Bully wcielamy się w buntowniczego Jamesa „Jimmy’ego” Hopkinsa, który trafia do prestiżowej Akademii Bullworth, by tam kontynuować swoją edukację. Nastolatek ma zadbać o siebie i swoją przyszłość w czasie gdy jego matka i nowy ojczym będą się bawić w najlepsze na swoim miesiącu miodowym. Bohater szybko odkrywa, że w szkole funkcjonuje kilka grup społecznych, subkultur, które ze sobą rywalizują. Chcąc zapewnić sobie komfortowe warunki życia w campusie, postanawia zostać liderem każdej z nich i zyskać szacunek oraz posłuch wśród rówieśników.
Przedstawiona w grze historia wygląda na prostą i taka w rzeczywistości jest. Szybko wychodzi na jaw, że autorzy nie mieli do końca pomysłu na opowieść o Jamesie i jego losach w Bullworth Academy i nie przygotowali żadnych emocjonujących zwrotów akcji czy ciekawych wydarzeń. Wystarczy kilka godzin zabawy, by stwierdzić, że potencjał fabularny gry nie został wykorzystany. Nieco bezsensownie i zupełnie niepotrzebnie zepchnięto na dalszy plan Gary’ego Smitha, który mógł być świetnym antagonistą, a całość oparto na prostym i oklepanym motywie „od zera do bohatera”. Tym samym niezbyt ciekawa historia szybko wypada z roli elementu, zachęcającego do spędzenia kolejnych godzin w świecie Hopkinsa i jego rówieśników.
Na szczęście Bully broni się systemem, dopracowaną mechaniką, nieźle zaprojektowanym światem i nawet ciekawymi misjami. Bardzo przyjemny system walki, w którym czuć siłę zadawanych ciosów, sprawia, że nawet częste pojedynki na pięści nie wywołują znużenia. Spora różnorodność zadań, które wymagają nie tylko walk, ale też działania w ukryciu, pstrykania fotek, eskortowania czy znajdowania określonych przedmiotów, tylko dodatkowo zwiększa atrakcyjność zabawy. W Bully nie brakuje wyzwań i rzeczy do zrobienia, jest sporo misji dodatkowych, można ścigać się na rowerach lub gokartach, podrywać dziewczyny, bawić się w kuriera, a także śrubować wyniki w mini-grach na rozstawionych tu i ówdzie automatach. Spragnieni różnorodności nie będą mieli powodów do narzekań.
Bully nawet dzisiaj bardzo dobrze wygląda, choć zainteresowani powinni raczej poznawać historię Jimmy’ego na PC lub X360, gdzie odpowiednio poprawiono grafikę w stosunku do oryginału z PlayStation 2. Dużo bardziej dyskusyjna jest strefa dźwiękowa. Z jednej strony są całkiem nieźle napisane i znakomicie zagrane przez aktorów dialogi. Z drugiej dobrą zabawę poważnie utrudnia muzyka. W Bully jest mnóstwo irytujących kawałków, a najbardziej zawodzi towarzyszący przygodzie Hopkinsa przez większość czasu motyw przewodni. Ten utwór potrafi wyprowadzić z równowagi nawet co spokojniejszego domownika.
Bully jest solidną produkcją osadzoną w ciekawych realiach, choć nie brakuje jej wad. Twórcy przygotowali długi, zapewniający masę rozrywki tytuł, w którym bardzo przyjemnie można powalczyć na pięści, sprawić kilka dowcipów, poszwendać się po campusie uczelni i pobliskim miasteczku, a i wykonać kilkanaście intrygujących misji. Gdyby tylko fabuła była lepsza, a ścieżka dźwiękowa nie zawodziła to mielibyśmy do czynienia z wartym ogrania nawet dzisiaj przebojem, czołowym tytułem w bibliotece PlayStation 2. W tej sytuacji jednak mamy tylko i aż solidnego sandboxa w nieznanym wcześniej uniwersum, który niekoniecznie trzeba dziś wpisywać na listę „lektur obowiązkowych”.