Po niezwykle przyjemnym zaskoczeniu, jakim była wysoka jakość ostatniego albumu od Lany Del Rey z ciekawości poszukałem czy jej płyta nie wyszła przypadkiem na winylu. Okazało się, że dostępna jest nie tylko wersja winylowa, ale także kolekcjonerskie pudło. Nie zastanawiając się bardzo długo nabyłem to wydanie ciesząc się, że będzie w moim posiadaniu i że będę miał kolejną ciekawą rzecz do pokazania w serii Unboxing. A zatem prezentuję Wam Ultraviolence Super Deluxe Limited Box.
Pudełko od kolekcjonerskiej, specjalnej edycji Ultraviolence jest z wyglądu bardzo przyjemne. Mówimy tutaj o kwadratowym kartonowym boksie, który swoim wyglądem przypomina kolekcjonerskie wydanie albumu 13 od Black Sabbath czy rocznicową edycję albumu King Crimson Larks’ Tongues in Aspic. Zostało ono wykonane z porządnej jakości tektury, która została wzbogacona o punktowe wylakierowanie tytułu albumu.
Po wyciągnięciu „okładki” naszym oczom ukazują się cztery zdjęcia. Są one wykonane naprawdę porządnie, ale po zapoznaniu się wcześniej ze znakomitymi grafikami znajdującymi się w specjalnym pudle The Division Bell nie są one w stanie wzbudzić szybszego bicia serca. Ot – zdjęcia Los Angeles czy Lany wydrukowane na kwadratowym papierze – i niewiele więcej.
Pod grafikami znaleźć można najważniejszy (tak mi się przynajmniej wydaje) element całego zestawu – album Ultraviolence na podwójnym winylu. I to jakim! Kolorów tutaj więcej niż na przeciętnej paradzie równości, na dodatek zostały one pięknie na winyl nałożone, dzięki czemu „czarne” płyty naprawdę cieszą oko i aż proszą o jak najczęstsze ich podziwianie. Sam karton gatefold na te płyty prezentuje się naprawdę ładnie, a panorama Miasta Aniołów robi bardzo fajne wrażenie.
Następnym (i ostatnim – ale to omówię za chwilę) elementem Ultraviolence Super Deluxe Limited Box jest ten sam album, ale na CD. Kartonowi digipack został „schowany” w pudełku (jest to naprawdę dobre rozwiązanie, które pozwala wydłużyć przyzwoite życie takiego opakowania i które stosowane jest, nareszcie!, co raz częściej).
W samym digipacku znaleźć można mini-książeczkę ze zdjęciami i creditsami oraz, co oczywiste, płytę CD. Niestety nikt nie pomyślał o wyposażeniu jej w ochronną folię, przez co płyta swobodnie „wala się” po digipacku i szybko niszczeje. Niestety jest to obecnie przykry standard przy tego typu wydaniach – co jest o tyle dziwne, że koszt takiej folii ochronnej jest naprawdę śmiesznie niski.
Tak jak napisałem wyżej – srebrny krążek jest ostatnią rzeczą, na którą znalazło się miejsce w specjalnej edycji Ultraviolence. Nie poszaleli, prawda? Trzeba jednak pochwalić twórców tego pudła za konsekwencję w działaniu. Chociaż elementów wchodzących w skład boksu jest naprawdę niewiele, to wszystkie zostały wykonane w podobny sposób - wysokiej jakości tektura oraz ujednolicona, stonowana barwowo szata graficzna. Dzięki temu całe to wydania sprawia wrażenie przemyślanego i zrealizowanego według jakiegoś odgórnego sensownego planu. Jedyne czego mi w tym pudle zabrakło to materiałowego paska, który pomagałby wyciągać poszczególne rzeczy bez ryzykowania ich zniszczenia.
Edycja kolekcjonerska może mieć mało elementów, jeżeli są fajnie wymyślone i odpowiednio wykonane. Taka sytuacja jest np. w tej edycji. Jednak to, co kładzie kolekcjonerskie wydanie Ultraviolence to… cena. Została ona ustalona na poziomie 400 zł, co jest kwotą po prostu nieprzyzwoitą. Jak słusznie podliczył jeden użytkownik Empiku sam winyl i CD można nabyć za 200 zł, więc kolejne niemałe pieniądze dopłacamy de facto za cztery zdjęcia i pudełko. Chociaż oczywiście nie można tutaj tak jednoznacznie posiłkować się tego typu obliczeniami, to trudno odmówić temu człowiekowi racji. Co więcej – tak dziwna cena obowiązuje tylko w Polsce. W niemieckim Media Markcie można sobie sprawić to wydanie za 54 euro, co jest ceną o wiele sensowniejszą. Ja sam kupiłem Ultraviolence Super Deluxe Limited Box na Allegro za ok. 250 zł.
Ultraviolence to płyta niezwykle udana. I chociaż o samej edycji specjalnej tego krążka nie można powiedzieć nic złego, to jest ona zdecydowanie za droga. Pamiętajcie o tym zastanawiając się czy warto sobie to wydanie sprawić. Warto – ale za dużo mniejsze pieniądze.
Poprzednie teksty o Lanie Del Rey:
Ultraviolence – recenzja płyty
Fanpage na FB Music to the People
Poprzednie Unboxingi:
Pink Floyd – The Division Bell 20th Anniversary Box Set
Judas Priest – The Complete Albums Collection