Moje podejście do gier i grania w nie zmieniło się diametralnie w ostatnich, mniej więcej, dwóch latach. Jego przekształcenie z mocno zaangażowanego w zdecydowanie zdystansowane jest następstwem zmian w innych dziedzinach mojego życia. Do pewnych rzeczy się dorasta – tak przynajmniej się mówi – a z wiekiem przychodzą też nowe obowiązki, zachcianki i potrzeby, a w wielu przypadkach pierwszą z ‘zajawek’, którą się ogranicza, jest właśnie granie. Wobec powyższego model subskrypcji, zamiast kupowania każdego tytułu osobno, mógłby być dla mnie swego rodzaju ratunkiem, jeśli tylko chcę nadal móc w gry od czasu do czasu zagrać.
W większości przypadków obecnie mamy możliwość wyboru tytułów, na które wydamy nasze ciężko zarobione pieniądze. Do każdej gry możemy podejść osobno, rozważyć jej zalety, wady, potencjalne punkty wzbudzające nasze zainteresowanie. Wobec powyższego, często jest tak, że kończymy, a przynajmniej ja tak mam, z garstką tytułów, które obracają się w tym samym klimacie, uniwersum czy stylu. Nic w tym nadzwyczajnego. Skoro lubuję się w grach z otwartym światem, których przewodnim motywem jest apokalipsa, a post apokaliptyczne wizje zrealizowane w grach, książkach czy filmach potrafią mnie wciągnąć na długie godziny, to nie jest niczym dziwnym, że jeśli mam wybrać dosłownie parę gier, na które poświęcę swój czas, to są to właśnie produkcje wpisujące się w ten kanon. Tutaj natomiast podnieść należy larum, bowiem z takim nastawieniem często przez palce przeciekają mi gry, które są świetne, a których ze znanych mi względów nie wybrałem, woląc coś znanego, wręcz nawet oklepanego, ale pasującego do mojego wyobrażenia gier idealnych.
Ratunkiem dla mnie i dla wielu innych ludzi, którzy – choćby z braku czasu – nie mogą poświęcić grom tyle, ile by chcieli, bądź tyle, ile by należało, są modele subskrypcji, o których będzie, zgaduję, coraz głośniej. Natchnieniem do tego tekstu był ten news, który traktuje o nowym pomyśle Electronic Arts na tzw. „EA Access”, czyli nic innego, jak subskrypcja dająca dostęp do wybranych przez samego producenta gier. Wiecie, jak ja bym to widział?
Powinna powstać platforma, której idea może być podobna do Steam. Niezależna firma tworzy system, który stałby się miejscem wykupowania subskrypcji, natomiast właściciel platformy zajmuje się wszelkiego rodzaju kontraktami z producentami gier tak, aby oferta pozostawała ciągle atrakcyjna i aby nowe tytuły zaglądały do bram naszych komputerów. Brzmi to jak rzecz niewiarygodna i tak też na chwilę obecną należy to odbierać. Przykład obecnego układu rynku gier nie pozwala mi wierzyć w to, że takie rozwiązanie można wdrożyć już teraz. Oprócz giganta rynku, czyli wspominanego Steam, najwięksi producenci pokusili się o własne rozwiązania, jak choćby uplay Ubisoftu, czy też Origin należący do Electronic Arts. Nie mogę więc uwierzyć w to, że wydawcy gier pozbędą się pewnego rodzaju kontroli nad swoim produktem i klientem.
Marzyć jednak można, a dla kogoś, kto nie ma czasu na staranną selekcję nowych gier i nie może pozwolić sobie na wpadki z zakupem tytułów które nie będą mu się podobały (bo, ponownie, nie ma czasu na pomyłki), opcja subskrypcji jest ratunkiem i wybawieniem. Ot, wyobraźcie sobie, że przychodzicie do domu i w końcu, nareszcie, macie upragnione 2-3 godziny w tygodniu tylko dla siebie. Czy chcecie czas ten zmarnować na czytanie opinii o nowych grach a następnie kombinować z zakupem gier? Zdecydowanie wolałbym wersję, w której wracam do domu, a na nowej platformie, w której płacę miesięczny, zdroworozsądkowy abonament, w specjalnej zakładce „wybrane dla Ciebie” (przy wykorzystaniu określonych przez klienta preferencji i podobieństw tytułów już ogranych) czeka na mnie multum gier, w które mogę zagrać, a których uruchomienie jest kwestią dosłownie paru minut, gdyż wszystko zostało już dla mnie przygotowane, a ja muszę tylko podjąć szybką decyzję w co chcę dziś zagrać.
Tak, jestem zwolennikiem minimalizacji czasu poświęcanego na to, co dla wielu stanowi trzon „growego” świata – zapoznawanie się z tytułami, ryzyko nietrafionego zakupu, czy też radość z dobrego wyboru. Zaczyna się ze mnie robić pewnego rodzaju zgrzybiały klient, który przychodzi do domu i chce dostać na tacy rozbudowane menu, z którego może wybrać danie zależnie od chwilowych predyspozycji, a ono parę minut później będzie już gotowe niezależnie od stopnia skomplikowania jego przygotowania i dostępności składników. Brzmi świetnie? Dla mnie tak. I zakładam, że tak niedługo będzie wyglądać rynek gier. Nie będzie produktów, natomiast będzie rządzić tym światkiem usługa dostarczania rozrywki cyfrowej.
Zajrzyj na mój profil na Facebooku oraz na Google+.