Dzisiaj dwa komiksy zupełnie innego typu - jeden smutny i wypełniony melancholią, drugi typowo superbohaterski. Oba jednak łączy jedno - wysoka jakość.
Tom 32: New Avengers: Ucieczka
Brian Michael Bendis jest świetnym scenarzystą. Ma wielki talent do pisania dialogów, które pełne są humoru i luzu, świetnie kreśli dzięki nim dynamikę między postaciami. Problem w tym, że w przypadku Avengers nie wiedział, kiedy zejść ze sceny. Bo miał naprawdę dobry pomysł na tę grupę i udanie go realizował przez lata. Rzecz w tym, że pomysł ten został zwieńczony w evencie Siege, a mimo to Bendis Mścicieli ciągnął później jeszcze przez kilka lat, skutecznie rozmieniając swój sukces na dobre. Na szczęście to tylko dygresja – bo New Avengers: Ucieczka jest początkiem, a nie końcem złotej ery grupy najważniejszych herosów Marvela. Jest to też pewnego rodzaju kontynuacja komiksu Upadek Avengers. Tam ujrzeliśmy koniec pewnej ery Mścicieli, tutaj zaś płynnie przechodzimy do kolejnej.
Grupa Avengers od kilku miesięcy nie funkcjonuje. Jej członkowie rozpierzchli się w różne strony. Kiedy jednak Electro dokonuje ataku na więzienie dla superzłoczyńców, sytuacja sprawia, że znajdujący się w pobliżu bohaterowie łączą siły, by zapobiec masowej ucieczce przestępców. Podobnie jak przy pierwszej, oryginalnej grupie, los sprawia, że herosi wspólnie mierzą się z wyzwaniami, którym samodzielnie żaden z nich by nie podołał. A kiedy sytuacja się uspokaja, decydują się na dalszą pracę zespołową.
Skład, który zaprezentował Bendis, swego czasu wywołał wiele kontrowersji. Oprócz ikonicznych postaci jak Captain America i Iron Man, na trzon grupy składają się mniej znane postacie jak Luke Cage i Spider-Woman oraz kojarzeni z innymi grupami albo pracy solowej Spider-Man i Wolverine. Na szczęście scenarzysta szybko udowodnił, że skład jest przemyślany – każda postać ma tutaj swoje miejsce, zespół zaś świetnie ze sobą współgra. Chemia między postaciami jest wyraźnie wyczuwalna, do tego stopnia, że najlepsze są nie sceny akcji, a te spokojne, podczas których postacie po prostu siedzą sobie na kanapie i ze sobą rozmawiają. Choć nie można powiedzieć, że mało się tu dzieje – w końcu punktem wyjścia jest starcie z całą armią złoczyńców, a dalej mamy wycieczkę do Savage Landu i majaczący na horyzoncie wielki spisek, którego finał poznamy dopiero w komiksie Secret Invasion.
Rysunki Davida Fincha są szczegółowe i miłe dla oka (czego nie można powiedzieć o jego późniejszych ilustracjach w Ultimatum…), zaś na dodatki w tym numerze składają się artykuły o scenarzyście i rysowniku. Oraz sporo okładek alternatywnych, w większości poprzetykanych między poszczególne numery samych komiksów.
Czy warto? Tak, to bardzo przyjemny komiks superhero.
Tom 33: Spider-Man: Niebieski
Jeph Loeb był jednym z najlepszych scenarzystów zajmujących się komiksami superbohaterskimi. Niestety, przedwczesna śmierć jego syna odbiła się znacząco na jego twórczości, sprawiając, że większość tworzonych przez niego komiksów z ostatnich lat lepiej jest omijać szerokim łukiem. Opisywany tu album pochodzi z jego najlepszych czasów, a o kwestii jego prywatnego życia wspominam ze względu na poruszaną w nim tematykę. Jest to bowiem komiks przedstawiający początki związku Petera Parkera i Gwen Stacy, ale klamrę narracyjną, którą otoczono tę historię, stanowią wspomnienia Spider-Mana na długo po tragicznej śmierci jego ukochanej i pokazanie, jak radzi on sobie ze stratą.
Raz do roku, w walentynki, Peter pozostawia czerwoną różę na szczycie mostu, na którym zginęła jego miłość. Tym razem zaś, robiąc to, postanawia nagrać na dyktafon coś w rodzaju listu-spowiedzi, w której opowiada swojej nieżyjącej ukochanej, jak wyglądały początki ich znajomości z jego perspektywy. Jak obowiązki człowieka pająka odebrały mu dziesiątki okazji, by być bliżej niej, jak pojawienie się w jego życiu Mary Jane Watson stawiło go przed koniecznością wyboru oraz jak sama obecność Gwen w jego życiu odmieniła go.
To z pewnością nie jest typowy komiks superbohaterski. Owszem, walk jest tu sporo, pojawia się cała gama ikonicznych łotrów, ale starcia te stanowią drugi plan. Przede wszystkim jest to opowieść miłosna. Bardzo ludzka i realistyczna, a owinięcie ją w wypełniony smutkiem monolog dodaje jej niezwykłego melancholijnego tonu. To jeden z najbardziej emocjonalnych komiksów w całej kolekcji i naprawdę łatwo jest dać się ponieść jego powolnej narracji. Klimat świetnie akcentują też rysunki Tima Sale’a, w których z łatwością daje się rozpoznać inspirację klasycznymi komiksami, zaś okładki poszczególnych numerów stanowią małe dzieła sztuki. Dodatki do albumu stanowią trzystronicowy artykuł o Loebie, dwie strony o Timie oraz galeria szkiców i okładek przeplatana komentarzami obu panów o pracy nad tym komiksem.
Czy warto? Zdecydowanie tak.
Poprzednie części cyklu:
WKKM: Tomy 10-11 plus wywiad z korektorem Kolekcji
Okładki użyte w tekście pochodzą z nieoficjalnego fanpage'a kolekcji na Facebooku.
Jeśli spodobał Ci się mój wpis, byłoby miło, gdybyś zalajkował/a moją stronę na FaceBooku. Pojawia się tam sporo zawartości, która Jaskinię omija. Za korektę odpowiada Polski Geek, zachęcam też do odwiedzenia jego serwisu.