Męska ręka jest potrzebna w rodzinie. Kobieta będąca matką nie jest w stanie sama sobie ze wszystkim poradzić – z wychowaniem dziecka, z uprawą roli – jej ojciec oraz mąż dwoili się więc, aby jak najbardziej odciążyć śliczną blondynkę. Mimo natłoku pracy byli szczęśliwi spędzając czas wspólnie i nie mieli żadnych powodów do zmartwień. Do przyjścia śnieżnobiałej koperty z oficjalnym, wojskowym lakiem.
W 1914 roku Franciszek Ferdynand padł ofiarą zamachu w Sarajewie. Marie została sama – Karl, jej mąż, został wcielony do armii niemieckiej, a Emile, jej ojciec, do francuskiej. Rozpoczęła się Wielka Wojna i nikogo nie obchodziło, że ktoś miał inne obowiązki i rodzinę do utrzymania albo że ktoś nie jest zbytnio zdolny do walki. Pięćdziesięcioletni Francuz opuścił swoją córkę oraz wnuka, aby walczyć w imię swojego narodu i wyczekiwać powrotu do domu. Freddie z drugiej strony sam zaciągnął się do armii z powodów osobistych. Miał rachunki do wyrównania i nie mógł siedzieć bezczynnie – spakował więc swoje rzeczy i wyruszył w podróż do Europy, aby walczyć w słusznej sprawie. Początkowo nie spotkał się z życzliwością żołnierzy, udało mu się jednak zaprzyjaźnić się z Emilem, dziadkiem tęskniącym za swoją rodziną i skrywającym łzy przed kolegami z armii.
Żaden z nich nie chciał robić tego, do czego został przeznaczony. Początkowe wizje szybkiego zwycięstwa i chwały zostały przysłonione przez brutalne mordy i wszechobecne ciała, gnijące i porozrywane granatami. Emile chciał wracać do domu – nie miał jednak takiej możliwości. Jedyne, co mu zostało, to dziennik oraz listy otrzymywane od Marii. Czasem udało mu się znaleźć jakąś „pamiątkę” z pola bitwy – a to uszkodzony hełm, a to podartą mapę, zaśniedziałe monety, lampiony, pocztę wojskową, nożyki, bagnety, niewypały, nawet kostki mydła – to wszystko tworzyło tę całą historię, w której Emile i Karl brali udział mimo swojej niechęci.
Wielu żołnierzy prowadziło swoje dzienniki, aby być na bieżąco ze swoimi myślami. Czasem nie mieli z kim porozmawiać, przelewali więc swoje myśli na papier, aby poczuć chociaż chwilową ulgę. Ci, którzy nie pisali oraz nie czytali dzienników, wiele tracili – to one odkrywały to, co siedziało głęboko w nich: ich obawy i nadzieje, ból i łzy, miłe chwile obok takich, które doprowadzały do rozpaczy. A czas leciał dalej.
Najlepszym przyjacielem żołnierza na froncie był porządny pies, przywiązany do człowieka i niosący mu pomoc, słuchający go i wybawiający z opresji. Jego pobocznym i równie ważnym zadaniem było też rozluźnianie walczących poprzez dotyk sierści czy mokrego i szorstkiego jęzora. Nikt nie miał nic przeciwko psom, a dzięki temu one mogły się przemieszczać w większość miejsc nie wzbudzając podejrzeń.
W trakcie I Wojny Światowej działa się masa okrutnych rzeczy. Pierwszy raz użyto czołgów, trujących gazów. Śmierci liczono w tysiącach, jeśli nie setkach tysięcy – warunki w polu były tragiczne i trudne do wytrzymania, a żołnierze wcale nie czuli się zbawcami narodu. Wiele akcji kończyło się porażką i nic nie można było na to poradzić. Nieważne, z której strony barykady stał człowiek – ważne, że był w stanie unieść broń i strzelić. Oczywiście nie za darmo, wszyscy zarabiali jakieś tam pieniądze – lecz czy one faktycznie były w stanie wynagrodzić brak ojców i synów przez te kilka lat? Dezercje były na porządku dziennym – niektórzy nie wytrzymywali presji i starali się uciekać do swoich rodzin, aby żyć w ukryciu. Inni trafiali do obozów jenieckich i kombinowali stamtąd, zazwyczaj z miernym skutkiem. Ambicja przełożonych nie dawała spokoju podrzędnym żołnierzykom i z dnia na dzień stawali się mniej chętni do walki. O patriotyzmie nie było mowy.
Wojna zmienia człowieka. Ze szczęśliwych i kochających ludzie przemieniali się w szpiegów i morderców, nie mając innego wyjścia. Karą za niewykonywanie poleceń była śmierć, tak samo jak za chwilę zawahania w trakcie celowania i naciskania spustu. Wyrzuty sumienia odkładamy na później – jeśli uda nam się przetrwać, wtedy będziemy się martwić, kim się staliśmy. Od początku jednak wszyscy wiedzieli, że na pewno nie wrócą do domów w tej samej grupie. Niektórzy już nigdy nie zobaczą swoich rodzin, swoich przyjaciół. Ci za to będą ich opłakiwać przy smutnych dźwiękach idealnie nastrojonego pianina.
Valiant Hearts: The Great War nie jest typową grą - jest interesującą i wyciskającą łzy interaktywną opowieścią, która miała pokazać, że wojna to nie tylko bohaterskie strzelaniny. Rozwiązujemy proste zagadki i idziemy przed siebie praktycznie ani razu nie podnosząc broni, skradamy się za siłami wroga, aby dotrzeć do celu i chociaż trochę zbliżyć się do powrotu do domu. Czytamy fakty historyczne oraz opisy przedmiotów, aby jeszcze bardziej zagłębić się w kreskówkową wizję I Wojny Światowej. A gdy docieramy do końca, nie czujemy niedosytu - tylko ogromny smutek. Wojna jest nie-fair.
+Świetna fabuła, ukazująca wojnę z innej strony,
+postacie, którym autentycznie współczułem,
+piękna oprawa audiowizualna,
+różnorodność,
+zagadki, które nie przeszkadzają w przechodzeniu gry…
-ale dla niektórych mogą okazać się za łatwe,
-czasem nuży.
Gorąco zachęcam do przeczytania tej recenzji Valiant Hearts: The Great War, bardziej obiektywnej, surowej i przypominającej recenzję od mojej.