Zaskakująco gorąca zimna wojna - recenzja Metal Gear Solid 3: Snake Eater HD - Montinek - 29 września 2014

Zaskakująco gorąca zimna wojna - recenzja Metal Gear Solid 3: Snake Eater HD

Montinek ocenia: Metal Gear Solid 3: Snake Eater (2004)
90

Marzyła Wam się kiedyś gra w klimatach totalnego survivalu, w dżungli? Czysty, męski sprawdzian wytrzymałości. W deszczu, z krokodylami co drugie bagno. A żeby jeszcze nie było za łatwo, z zastępem uzbrojonych po zęby najemników, którzy będą przeczesywać niezliczone krzaczory w daremnej próbie odnalezienia Was – nie pozostawiających żadnych śladów? Cóż, wybierając Snake Eatera tego nie dostaniecie. Zamiast tego otrzymacie bieganie w pudle między lianami, strażników mylących strzałki usypiające z ugryzieniami komara i krokodyle, które atakują uderzeniem ogona, a po zadźganiu zostawiają konserwę. I wiecie co? To jest nawet lepsze.

Ach, Metal Gear Solid. Najdziwniejsza seria skradanek i jedna z tych gier, które albo się kocha, albo szczerze nienawidzi. Nie ma stanów pośrednich, uwierzcie mi. Jednego jednak nie można nie docenić w dziele Hideo Kojimy (głównego projektanta, czy też – biorąc pod uwagę jego zapędy filmowca – reżysera serii). Nie można nie docenić skomplikowanej, ale mocnej fabuły.

Wielkim ułatwieniem dla mnie jest fakt, iż Snake Eater, mimo trójeczki w nazwie, jest prequelem w stosunku do wszelkich późniejszych MGSów – więc mogę darować sobie próby wprowadzenia nieobeznanych w to pogmatwane uniwersum. Co musicie wiedzieć – mamy zimną wojnę, napięcie między USA, a ZSRR tak wielkie, że gotowi są bombardować się atomówkami z byle powodu i małą grupkę Rosjan zdecydowanych doprowadzić sytuację do wrzenia. Wariaci detonują bombę atomową na terenie Rosjan i zrzucają winę na Jankesów. Teraz Ameryka ma dosłownie chwilę, żeby dorwać się do sprawców, ukrywających się w głębokiej dżungli, i udowodnić niewinność. Dlatego bierze jednego z najlepszych swoich agentów, Naked Snake’a – czyli naszego bohatera – i zrzuca go na teren wroga. Niech chłopina rozwiąże problem.

Co diabelnie mi się spodobało, to ogólna atmosfera czasów zimnej wojny. Szczerze mówiąc o wiele bardziej podobały mi się realia Snake Eatera od realiów pozostałych MGSów, gdzie technologia i nanoboty wyglądały zza każdego rogu. A tutaj klasycznie, wojna wywiadów, radio i sprawdzony pistolet w łapie, nic więcej. Razem z scenariuszem na wysokim poziomie tworzy to naprawdę wciągającą opowieść, trzeba tylko przetrawić japońskie naleciałości w postaci oddziału Cobra, gdzie znajdzie się miejsce i dla czuba kontrolującego rój os (!), i dla kolesia z oczami i językiem węża (!!), i dla scenek śmierci każdego z bossów, które OBOWIĄZKOWO muszą skończyć się eksplozją pokonanego (Michael Bay uroniłby łezkę wzruszenia). No i zakończenie serwuje całkiem niezłą mieszankę twistów fabularnych i wyciskaczy łez, a te drugie udają się w rzadko której grze.

Naked Snake i bezlitosna machina wojny w jednym ujęciu. A w tle helikopter.

Jeśli jednak odrzucić na bok fabułę, w którą z większymi lub mniejszymi oporami zdołałby wsiąknąć chyba każdy, zostaje nam MGSowy gameplay. A, uwierzcie mi, to jest rzecz potrafiąca przynieść tyle samo satysfakcji, co frustracji. Szczerze, nawet nie wiem jak się zabrać do tematu. W to trzeba zagrać, żeby zrozumieć.

Ogółem to jest to, jak już zaznaczyłem, skradanka. Nie taka zwykła znowu, bo Kojima ma głowę pełną różnej maści pomysłów, przez co obfituje ona w różnorodne, czasami mocno odjechane możliwości radzenia sobie z problemami, których odkrywanie jest solą MGSów. Niby można się skradać po krzakach, przemykać za beczkami i uczyć się ścieżek patroli na pamięć… Ale równie dobrze można ustrzelić gniazdo pszczół, żeby spadło niewygodnym strażnikom na łby. Można położyć na ziemi magazyn dla panów, a gdy jakiś amator krągłości zatrzyma się przy nim, schwycić jegomościa od tyłu i przesłuchać z nożem przy szyi (przy odrobinie szczęścia wydusimy z niego np. częstotliwość dla wzywania nalotu na obszar, potem wystarczy wklepać ją w nasz radioodbiornik). Bossa z kamuflażem optycznym, przy odrobinie pomyślunku, znajdziemy z niewielką pomocą okularów termowizyjnych, o ile byliśmy dość zaradni, żeby wcześniej takowe znaleźć. Gra premiuje kreatywne i niekonwencjonalne rozwiązywanie problemów. Snake Eater to idealna wizualizacja zasady „jeśli coś jest głupie, ale działa, to nie jest głupie”.

Co w takim razie może powodować wspomnianą frustrację? Mechanizmy rządzące grą. Wyobraźcie sobie, że Snake nie celuje znad ramienia. Albo strzelamy z widoku TPP bez celowania, ze skutecznością XV-wiecznego muszkietu, albo wchodzimy osobnym przyciskiem w tryb FPP, w którym jednak Snake nie może się poruszać. Jakakolwiek interakcja z otoczeniem wiąże się z wduszeniem trójkąta, ale tylko przy odpowiednim ustawieniu bohatera, o co trochę trudno, kiedy w panice próbujemy zgubić pościg. Szkolenie Snake’a ponaddto nie uwzględniło kucania, więc albo stoimy widoczni z daleka, albo czołgamy się w ślimaczym tempie. I setki innych pierdół utrudniających rozgrywkę. Pamiętam, jak grając w MGS4 na Playstation 3 (mój pierwszy MGS w karierze, słabo trochę zaczynać od końca) przeklinałem toporne sterowanie. Cóż, w tym momencie zabrakło mi odpowiednio negatywnego określenia dla sterowania w trójce.

Fajnie, że mamy bagno z krokodylami. Szkoda, że pod względem mobilności gady mogłyby rywalizować co najwyżej z leniwcami.

Dzięki temu wszystkiemu rozgrywka obfituje w dziesiątki niezamierzonych alarmów, zgonów i krzyków „SNAKE, CZEMU DO CHOLERY MNIE NIE SŁUCHASZ!?”. A i tak trzeba dziękować niebiosom za możliwość swobodnego operowania kamerą w edycji HD. W oryginale były ustalone ujęcia z góry, prezentujące zawsze niewielki wycinek danej lokacji naraz. Odświeżona edycja oferuje możliwość włączenia tego widoku, jeśli macie taki kaprys. Mimo wszystko zaufajcie mi, nie chcecie. Oryginał, tak sobie myślę, musiał być miejscami prawdziwą drogą przez mękę…

Obraz zmiennej przyjemności z grania już macie. Zapytacie się pewnie, o co chodziło mi z całym tym gadaniem o survivalu na wstępie. Tak się składa, że Snake Eater stara się troszkę urozmaicić motywy skradania, ubarwiając je o konieczność radzenia sobie w dżungli. W praktyce wszystko to jest bardzo grubymi nićmi szyte i raczej tworzy formę zabawnej otoczki. Ani zagłodzić się nie sposób, ani leczenie ran kolejno poprzez dezynfekcję, tamowanie krwotoku itd. nie stanowi wyzwania, skoro możemy to zrobić w sekundę. Pod ciężkim ostrzałem, nastawiając naraz trzy kości i wydłubując dwa pociski. Czy to źle? Raczej nie, bo frajdy (o ile potrafi się ją czerpać) z rozgrywki nie zabiera, a dźganie nożem flory i fauny dla konserw bawi przez całą grę. No i motywy survivalowe często prowadzą do śmiesznych sytuacji pokroju wymiotującego Snake’a, czy też kozy, która tylnymi kopytami może narobić niewiele mniej szkód niż aligator. W jednym aspekcie dżungla sprawdza się znakomicie – przy potyczkach z bossami. Co prawda nie z każdym tłuczemy się między drzewami, choć każda walka jest bardzo dobrze zaprojektowana i każdy z szefów stanowi odmienne wyzwanie. Znajdzie się tu chociażby genialny pojedynek ze snajperem, który ustawicznie zmienia pozycję, a my musimy szukać go po błyskach soczewki, śladach butów itd. Innym razem tłuczemy się z łowcą wyposażonym w kamuflaż optyczny i skaczącym po drzewach niczym predator. Oczywiście, potyczki zapadają w pamięć pod warunkiem, że nie znikną pod naporem wspomnień przełączania się na widok FPP co trzecią cholerną sekundę…

Tutaj nasz protagonista jeszcze bez charakterystycznej opaski na oko - a i tak pachnie badassem.

Grafika, jaka jest, każdy widzi (w końcu gra z ery PS2, więc cudów nie ma co oczekiwać), a muzyka Harrego Gregson-Williamsa trzyma poziom, chociaż człowiek obyty z którąkolwiek odsłoną MGS z łatwością rozpozna jego styl, a nawet niektóre kawałki. Pozostając w sferze audio nie mogę zapomnieć o genialnej robocie aktorów. Dubbing stoi na najwyższym poziomie, ale do tego seria zdążyła już fanów przyzwyczaić. Poza tym trudno żeby było inaczej, biorąc pod uwagę ilość tekstu w rozmowach przez radioodbiornik (zgodnie z tradycją MGSów w każdym momencie możemy dzwonić do załogi w centrum dowodzenia i słuchać krótkich rozmów, mniej lub bardziej adekwatnych do ostatnich wydarzeń w fabule).

Piszę to z perspektywy osoby, która bardzo ceni sobie styl całej serii, ale: Snake Eater to jedna z najciekawszych gier z PS2, z jaką miałem do czynienia. Może to trochę stoi w opozycji do mojego narzekania na głupoty w mechanice rozgrywki, jednak zarówno świetna fabuła, jak i przebłyski geniuszu (na dodatek wcale nie takie rzadkie) w dziwnym gameplayu potrafią zrekompensować te niedogodności. Wystarczy podejść do tego tytułu z odpowiednim nastawieniem i spokojnie można liczyć na kilkanaście godzin wyrwanych z życiorysu. Z resztą, moje zdanie zdaje się podzielać wiele innych ludzi, zważając na to, jak często MGS3 okupuje wysokie miejsca w rankingach najlepszych gier na Playstation 2. A czasem nawet najlepszych gier w ogóle.

Ilustracje zapożyczone ze stron:

half-decent.com
www.giantbomb.com
addictedtoludus.com
galleryhip.com

Montinek
29 września 2014 - 16:10