Niech gra muzyka! #12 - World of Warcraft - Kamil Brycki - 8 listopada 2014

Niech gra muzyka! #12 - World of Warcraft

Goblin polerujący czerwoną zbroję wojennego gryfa nie spodziewał się, że kiedyś ten dzień nadejdzie. Co prawda nie widział żadnego niepokojącego znaku, który mógł zwiastować nadchodzące wydarzenie – znał się jednak na takich sprawach i ufał swojemu szóstemu zmysłowi, nieprzerwanie pulsującemu gdzieś w głębi jego śmiesznie ukształtowanej czaszki. Podrapał się za uchem i zaczął rozglądać się na boki, jednocześnie odkładając szczotkę do wiadra wypełnionego wodą. Nie spodziewał się ujrzeć jakiegokolwiek niepokoju wśród rodaków i został mile zaskoczony – wydawało mu się, że zauważył co najmniej cztery osoby zachowujące się, jakby wyczuły tę dziwną i dyskretną zmianę w atmosferze codzienności. A kiedy dostrzegł Thralla idącego żwawym krokiem w jego stronę, wyprostował się i kiwnął mu głową. Jestem gotowy, wodzu. Jestem gotowy na powrót.

World of Warcraft jest niekwestionowanym liderem na rynku MMORPG już dobre dziesięć lat, a Blizzard nie zamierza pozwolić mu zejść z tronu jeszcze przez długi czas. Regularne łatki oraz dodatki tylko utwierdzają w przekonaniu, że mimo wzlotów i upadków produkcja dalej trzyma się bardzo dobrze. Wiele razy przepowiadano jej koniec i wiele razy pojawiały się gry nazywane przez media „pogromcami WoWa” – jak to jednak wygląda w praniu, wszyscy doskonale wiemy. A czy przez tę dekadę gra zmieniła się na lepsze czy gorsze, to temat na osobny wpis.

Nie da się ukryć, że nad tak ogromnym projektem musiało pracować naprawdę wiele osób. Wyjątkiem od tej reguły z pewnością nie jest liczba kompozytorów, którzy brali udział w tworzeniu wielu wręcz historycznych i zapadających w pamięć motywów towarzyszących graczom w trakcie przemierzania kolejnych podziemi czy toczenia wojny z wrogą frakcją. Nad kompletnym soundtrackiem do World of Warcraft oraz wszystkich aktualnie wydanych dodatków pracowali: Jason Hayes, Tracy Bush, Glenn Stafford, Derek Duke, Russell Brower, Matt Uelmen, Neal Acree, David Arkenstone, Sam Cardon, Edo Guidotti oraz Jeremy Soule. Imponująca liczba, prawda?

Najbardziej charakterystycznym utworem z World of Wacraft jest z pewnością motyw główny, który słyszymy za każdym razem po uruchomieniu gry i w trakcie logowania. Bardzo podoba mi się idea modernizacji tej kompozycji – w każdym z dodatków słyszymy tak naprawdę tę samą piosenkę, lecz odpowiednio zmienioną i dostosowaną do sytuacji dziejącej się aktualnie w grze. O ile w The Burning Crusade nie przywiązywałem zbyt wielkiej uwagi do zmiany, tak w dodatku Wrath of the Lich King byłem po prostu wniebowzięty. Zimowy klimat wyczuwało się już od pierwszych sekund i najprawdopodobniej właśnie ta wersja pozostanie moją ulubioną jeszcze bardzo, bardzo długo. The Shattering towarzyszące nam w Cataclysm jest również bardzo dobre – w trakcie tego dwunastominutowego utworu przeżywamy podróż przez kilka warcraftowskich krain przed, jak i po przemianie. Jeżeli jesteśmy obdarzeni wystarczającą wyobraźnią (lub po prostu znamy choć trochę świat Warcrafta) to będziemy w stanie odnaleźć się tutaj bez problemu. A kiedy mówimy za to o Mists of Pandaria… Ten dodatek, tak jak i muzyka w nim zawarta, to w zasadzie odpoczynek po epickich bitwach wywołanych przez wielkiego Deathwinga.

World of Warcraft to przede wszystkim gracze i miasta tętniące życiem. Cieszę się, że w Cataclysm utwory odpalane w stolicach zostały również zmodernizowane i „umrocznione”, dzięki czemu lepiej wpisują się w klimat wszechobecnego zniszczenia. Jednocześnie zachowano ich ducha, dzięki czemu dalej jesteśmy w stanie bezproblemowo rozpoznać, czy znajdujemy się w Wichrogrodzie (ah, te spolszczenia w Hearthstone!), czy też w Orgrimmarze. Każde sanktuarium oraz metropolia dodawana przez twórców w kolejnych dodatkach nie mogły się obejść bez dodatkowych utworów – jak dla mnie jednak nigdy nie wyryją się tak porządnie w pamięci, jak chociażby Stormwind. Uroku jednak nie można im odmówić (szczególnie Pandarenom).

MMORPG od Blizzarda zawiera godziny świetnej muzyki, w której każdy znajdzie coś dla siebie. W większości są to utwory po prostu przygrywające w tle, kiedy wchodzimy do kolejnych lokacji – nawet wśród nich da się znaleźć coś, co wpada w ucho i nie chce później opuścić naszej głowy. W moim przypadku takim trackiem jest z pewnością muzyczka włączająca się tylko w kilku miejscach w grze – w pirackich tawernach. Jeżeli nie miałem nic ciekawszego do roboty, pojawiałem się tam znikąd tylko po to, aby posłuchać tej wesołej i zabawnej kompozycji.

Epickie, dwudziestopięcioosobowe rajdy nie byłyby nawet w połowie tak epickie, gdybyśmy musieli przechodzić je w ciszy. Długie i wielofazowe walki z bossami, maksymalne skupienie i, choć już coraz rzadziej, porządna komunikacja niemiłosiernie wciągały w otchłań gry i wypuszczały dopiero po kilku godzinach, kiedy obok nazwy rajdu pojawiała się kłódka. W takich chwilach w głośnikach akompaniowały nam smyczki, trąbki oraz trąby, bębny oraz chóry. Wykorzystanie większej ilości instrumentów pozwalało osiągnąć wyolbrzymiony efekt, dzięki czemu w trakcie porządnej i trudnej (stare, dobre czasy?) bitwy przechodziły nas ciarki. To samo można powiedzieć o battlegroundach – kiedy jednak nasza koncentracja sięgała zenitu, ciężko było zwrócić jakąś szczególną uwagę na melodyjkę przygrywającą gdzieś w tle. 

Moja przygoda z World of Warcraft rozpoczęła się przed Kataklizmem, kiedy cały pakiet był dość porządnie przeceniony. Wcześniej grałem na serwerach prywatnych, lecz to niestety nie było zbyt satysfakcjonujące doświadczenie – co rusz coś nie działało, połączenie było często zrywane, a ilość graczy wołała o pomstę do nieba. Kiedy wskoczyłem w świat tego prawdziwego Wacrafta, byłem oszołomiony. Sama gra co prawda nie różniła się pod względem mechaniki (w końcu to dalej ten sam program), ale w końcu czułem się, jakbym faktycznie brał udział w czymś większym.

Po dłuższej przerwie, znów na jednej ze świątecznych przecen, zaopatrzyłem się w Mists of Pandaria i kolejny już raz wsiąknąłem na całą masę godzin. Uderzyło mnie jednak znaczne uproszczenie rozgrywki – kiedy grałem przed Cataclysm, już dało się zaobserwować zmniejszenie liczby statystyk oraz liczne ułatwienia – w pewnym momencie jednak poszło to trochę za daleko. Do grupowych questów rzadko potrzebowałem kompana, a po wbiciu 90 poziomu nie musiałem się wysilać, aby uczestniczyć w rajdach czy heroicznych instancjach. Gra robiła wszystko za mnie. Owszem, nagrody, które otrzymywałem, z pewnością były słabsze i posiadały uwłaczający napis „Raid Finder” – udało mi się jednak pozaliczać wszystkie najważniejsze atrakcje traktując innych graczy jako NPC.

Później dotarło do mnie, że to w sumie bardzo dobra rzecz – jeżeli ktoś nie ma ochoty, nie musi wcale integrować się z innymi graczami (tak jak robiłem to ja). Jeżeli jednak chce wycisnąć z gry wszystko, co się da, poszukiwanie odpowiednich gildii oraz towarzyszy jest nieodłączne. A to jest właśnie kwintesencja World of Warcraft – z pewnością najmilsza społeczność graczy, w jaką miałem okazję wejść. Bez odpowiednich ludzi oraz gildii pojedynczy gracz nie jest w stanie zdobyć najpotężniejszych przedmiotów i przejść przez najtrudniejsze rajdy w wersji Heroic. Pewnie dalej nie są one tak trudne, jak za czasów The Burning Crusade oraz podstawki (o których słyszałem niestety tylko legendy), z pewnością jednak są bardziej wymagające od wersji raidfinderowych.

W World of Warcraft już nie gram – spędziłem w niej jednak masę czasu, którego nie uważam za zmarnowany. Bawiłem się wyśmienicie i mimo tych wszystkich zmian – niektórych na lepsze, niektórych na gorsze – wierzę, że jeszcze co najmniej przez kilka lat produkcja studia Blizzard będzie okupowało tron gier MMORPG. To po prostu niesamowite, jak ta gra bardzo wciąga. Zawiera ona dziesiątki (może już ponad setkę?) godzin muzyki i naprawdę trudnym zadaniem byłoby przedstawienie wszystkich ciekawych i interesujących utworów. Warto jednak się w ten świat zagłębić i czasem puścić, tak po prostu, album z jakiegoś dodatku do przygrywania w tle. Z pewnością świetnie buduje klimat.

Kamil Brycki
8 listopada 2014 - 14:13