Bryan Fuller, twórca małoekranowego wcielenia Hannibala Lectera, instruuje reżyserów kolejnych odcinków serialu, że nie mają nakręcić prostego telewizyjnego epizodu, ale mały, pretensjonalny artystyczny film. No i wszyscy, kurczę, słuchają! Trzeci sezon Hannibala doczekał się już trzech odcinków, które dają jako-taki wgląd w najnowszy rozdział tej znanej (po części) z kart książek i ekranów kin historii. Pozwólcie zatem, że znowu pokuszę się o taką jakby recenzję tej produkcji.
Uwaga, będą małe spoilery dotyczące poprzednich sezonów!
Hannibal to jeden z ciekawszych seriali, jakie obecnie dryfują po wielkim oceanie telewizyjnych produkcji. Początkowo przyciągał tylko okrutnie piękną/pięknie okrutną stroną wizualną, skupiając się na budowaniu fabuły w oparciu o tzw. monster-of-the-week (jeden odcinek, jeden morderca), by pod koniec pierwszego sezonu rozwinąć skrzydła i zgrabnie połączyć wątki w jeden główny, skupiający się na pokręconej przyjaźni Willa Grahama, współpracującego z FBI faceta od tworzenia profili przestępców i Hannibala Lectera, genialnego psychiatry za dnia i wyrafinowanego kanibala nocą. Hannibal zwodzi wszystkich, wszyscy dają się nabrać, a trup ścieli się gęsto. Motyw długiego fabularnego wątku był kontynuowany w sezonie drugim, który zakończył się cudownie krwawą, symboliczną i niemal romantyczną sceną w kuchni pewnego domu.
Fani serialu dobrze wiedzą, z czym go się je (ha!). Fuller i jego ekipa od początku stawiali na elegancję, smak, wizualny artyzm (ale zanurzony w wannie krwi) i psychodeliczną oprawę dźwiękową. Nowy sezon pokazuje wyraźnie, że Hannibal już zupełnie odrzucił pozory kryminalnego dramatu, jakie zachowywał w niektórych starszych odcinkach. Serial jest teraz pretensjonalnym, odrealnionym, rozciągniętym do granic możliwości dziełkiem sztuki. Takim, na które jedni będą kręcić nosem, a inni będą patrzeć z zachwytem. Hannibal to mroczna baśń snuta przez niezłego psychola ze smykałką do pięknych obrazów. Rzecz, jakiej próżno szukać gdzie indziej. I mi taki kierunek w zupełności odpowiada.
Pierwsze 3 odcinki nowego sezonu są przez wielu widzów określane jako nudne. Bo mało się dzieje, bo dialogi są powolne i przesadnie literackie, bo niektóre wydarzenia mają mało sensu (a przynajmniej na razie tak się wydaje), a mnóstwo scen pojawia się tylko dlatego, że dobrze wyglądają w oku kamery. Zgodziłbym się z zarzutami, gdyby poprzednio produkcja ta była klasycznym "crime drama" z dzielnym gliniarzem i złym mordercą. A przecież tak nie było, zaś Hannibal po prostu poszedł dużo dalej drogą, którą twórcy sygnalizowali od samego początku. Po części rozumiem, że nie do końca tego oczekiwano. Znane widzom dwa sezony szybko nabierały rozpędu i trzymały w napięciu, zaś ten nowy jest momentami wręcz absurdalnie monotonny. Dobrze wiem, że Fuller i spółka potrafią dokręcić śrubę, jestem więc pewien, że pozostałe 10 odcinków będzie szybko nabierać rumieńców i ten artystowski szlif mimo wszystko wymiesza się z dobrym kryminałem. Szczególnie, że już niedługo na ekranie pojawi się zarówno oszpecony Mason Verger, jak i słynny Francis Dolarhyde.
Jakkolwiek by jednak nie odbierać dyskusyjnych scenariuszowych decyzji, nie można odmówić Hannibalowi piękna - wszystkie kadry są przemyślane, przemoc wygląda znowu poetycko i uważam, że dla samej strony wizualnej warto zostać z serialem. Kolejnym plusem są aktorskie kreacje - Mads Mikkelsen zachwyca, Gillian Anderson (której postać jest cudownie opanowana w obliczu wszystkich wydarzeń) to zawsze miły dodatek do obsady, zaś Hugh Dancy w ciekawy sposób zmienia swoją postać w takiego jakby naśladowcę tytułowego bohatera. Do tego dochodzi kilka scen, które muszą zapaść w pamięci (ożywające serce we florenckiej kaplicy czy kolacja z pewnym sympatycznym profesorem) i nadzieja, że będzie lepiej. Może na razie nie jest idealnie, ale ja ten klimat kupuję. Podoba mi się takie błądzenie, wodzenie za nos...
Zostało jeszcze 10 odcinków, po czym Hannibal zakończy swój żywot w stacji NBC. Czy ktoś przejmie pałeczkę i pozwoli Fullerowi opowiedzieć swoją wersję Milczenia owiec? Nie zdziwię się, wszak towar jest atrakcyjny. I nawet jeśli forma tego nowego sezonu na razie jest, powiedzmy, nie do końca optymalna (czytaj: było lepiej), to ja zostanę z panami Lecterem i Grahamem do samego końca.
[wszystkie obrazki pochodzą z oficjalnej strony serialu]