Ostatnią grą z serii Call of Duty, w którą mogłem wgryźć się nieco głębiej, była pierwsza część Black Ops. Na jej podstawie przygotowałem również stosowny tekst. Dopiero zakup sprzętu ósmej generacji pozwolił, a właściwie podsunął mi pod nos, albowiem gra była już zainstalowana i gotowa do użytku, zapoznać się z najnowszą propozycją od studia Sledgehammer Games – Call of Duty: Advanced Warfare.
Kampanię Advanced Warfare skończyłem w sześć godzin, zaś trybowi wieloosobowemu poświęciłem kapkę więcej czasu. Po dość miło spędzonych sesjach z najnowszą odsłoną cyklu Call of Duty, mogę powiedzieć, że to naprawdę solidnie wykonana gra. Na tyle solidnie, by móc – o zgrozo! – bawić się całkiem nieźle. Nie będąc jednocześnie rozgoryczonym lub zniesmaczonym faktem, iż cykl przypadkiem stoi w miejscu.
Jednak jeśli „stanie w miejscu” definiujesz jako trzy podstawowe tryby rozgrywki, to śmiało możesz tak powiedzieć odnosząc się do AW. Do dyspozycji mamy klasyczną kampanię, kooperację oraz multiplayer. Pierwszy z wymienionych elementów to pełna dynamiki akcja, różnorodne lokacje (co w poprzedniczkach nie było takie oczywiste) oraz intrygująca historia. Mimo iż wszystkie trzy epitety brzmią jak z recenzji Wiedźmina 3, to wbrew pozorom doskonale nie jest – fabuła mogłaby być nieco mniej szablonowa (chociaż twist to wyższa półka klasy B… aczkolwiek dużo filmów nie oglądam), lokacje to designerski popis, lecz wciąż „korytarzowość”, zaś momentami dynamizm kipi z ekranu niczym mleko na gazie.
Mamy rok 2054. Wcielamy się w postać Jacka Mitchella – postaci do niedawna będącą w oddziałach Marines, lecz teraz pracującej w prywatnej militarnej korporacji Atlas. Przewodzi jej Frank Underwood Jonathan Irons – nie wdając się w niepotrzebne szczegóły, Irons „przygarnia” Jacka po tym, jak podczas jednego z zadań traci rękę. Technologia, z której korzysta Atlas pozwala zaimplementować bohaterowi nowe, sztuczne ramię, i dzięki temu ofiarować mu drugie życie.
Scenariusz, choć ze wspomnianym zwrotem akcji, jest dość prosty i pozbawiony udziwnień – wystarczająco angażujący, abyśmy mieli ochotę wykonywać kolejne misje podrzucane nam przez grę, lecz nie na tyle, by odwracać uwagę.
Podczas kampanii fabularnej w dużej mierze testujemy najnowsze zabawki wprost ze stajni Atlasu. Największą z nich jest egzo-szkielet, pozwalający na aktywowanie w obrębie danej misji kilku rodzajów „ficzerów” – od absorbującej wszelkie pociski tarczy, przez podwójny skok, skończywszy bardzo szybki sprint. Jakość tych elementów zmienia się od typu egzo-szkieletu, który aktualnie mamy. A to uzależnione jest od widzimisię projektantów.
Po wypełnieniu wszystkich celów otrzymujemy, stosowną do naszej gry, ilość punktów doświadczenia. Jeśli „wskakujemy na wyższy level” (choć de facto tego nie ma) otrzymujemy jeden lub dwa punkty do podziału na specjalnym drzewku umiejętności – choć cały opis jest mocno uproszczony i przystosowany do RPG-owych korzeni autora, to w miarę dokładnie oddaje rzeczywistość. Poprawiamy m.in. odrzut dzierżonych pukawek, ich celność lub też poszczególne umiejętności wspomnianego egzo-szkieletu.
Kooperacja to ten sam pomysł widziany już przy okazji ostatniej z odsłon CoD-a – Ghosts. Mamy czterech śmiałków i survival, a więc przetrwanie następujący po sobie fal przeciwników. Tryb dość schematyczny, w większości nudny i dedykowany wyłącznie fanom marki.
Ostatnim filarem jest poczciwy multik. Formuła błogiego hasania po dość małych (choć z części na część coraz większych) lokacjach wciąż sprawuje się wyjątkowo absorbująco, acz nie tak świeżo, jak podczas np. premiery pierwszego Modern Warfare. Niemniej jednak dzięki zupełnie nowym, dwunastu miejscówkom (dość różnorodnym, wbrew pozorom) i funkcjom ezgo-szkieletu, zabawa z wieloma graczami w Advanced Warfare przynosi jeszcze nieco zabawy.
Call of Duty: Advanced Warfare w żadnym stopniu nie jest na tyle innowacyjne i przebojowe, by jakkolwiek honorować je wyższą cyfrą w tarczce z oceną. To wciąż solidna część, zaś studio Sledgehammer Games wlało w nią ciut świeższego oleju, dzięki czemu – po Ghosts – temat wojny przyszłości nie wydał nam się zbyt monotonny. Jeszcze i do czasu.