Tedd Deireádh Czas Końca. Recenzja Wiedźmina 3 - fsm - 28 września 2015

Tedd Deireádh, Czas Końca. Recenzja Wiedźmina 3

fsm ocenia: The Witcher 3: Wild Hunt
95

Niecałe 63 godziny na przestrzeni ponad 4 miesięcy*. Aż tyle czasu zajęło mi dotarcie do finału Wiedźmina 3, a dobrze wiem, że do odkrycia pozostało jeszcze mnóstwo znaków zapytania i kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt, zadań pobocznych. I gdy tylko na rynku pojawią się obiecane duże rozszerzenia, z rozkoszą wrócę do Dzikiego Gonu i ujrzę to, co jest na razie dla mnie tajemnicą. A póki co jeszcze buzują we mnie różne emocje, z których smutek (o dziwo!) jest chyba najsilniejszą. Bo Wiedźmin 3 wspaniały jest!

W tej krótkiej recenzji nie będę skupiał się nad sprawdzaniem zawartości składników typowego RPG w rozgrywce. Nie będę pisał, że wymagania sprzętowe - choć wysokie - i tak pozwoliły mi cieszyć się ładną i płynną zabawą, nawet jeśli suwaki detali nie mogły być przesunięte zbyt daleko w prawo. Nie będę wymieniał sytuacji, w których gra się zawiesiła lub gdy nie do końca precyzyjne sterowanie sprawiło, że nie dało się wejść z czymś w interakcję lub zabijaka Geralt spadał z klifu. No i zapomnę fakt, że dorodna broda mojego wiedźmina często wskakiwała na twarz z półsekundowym opóźnieniem podczas niektórych przerywników. Bo to wszystko nie jest specjalnie istotne w obliczu ogólnego wrażenia, jakie zostawiło u mnie dzieło CDP Red.

Dziki Gon posiada piękny, duży, żyjący świat. Zostałem przezeń wciągnięty w całości, nawet jeśli postacie poboczne lub statyści mają bardzo mało do powiedzenie. Te dialogi, spotkania i wątki, które są ważne i które budują złudzenie obcowania z czymś prawdziwym, okazały się być rewelacyjne. najważniejsze osoby tego dramatu, ich motywacje, pragnienia, wady i zalety - wszystko to odnalazłem w grze, nawet jeśli z niektórymi (Zoltan!) spędziłem mniej czasu, niż bym sobie tego życzył. Bardzo podobały mi się mniej lub rozbudowane historie każdego z nich - długie ciągi zadań łączących się w fajne mini-historie w obrębie dużej narracji gry. Zachwycić potrafiło przywiązanie do detali, przewspaniałe, bardzo bieszczadzkie krajobrazy i niesamowity klimat tworzony przez zmieniające się pory dnia i pogodę.

Podczas grania ja nie tyle wcielałem się w Geralta, co nim byłem. Starałem się myśleć jak on i robić to, co zrobiłbym na kartach książek. Wiele radości dostarczało twardzielskie kozakowanie w dialogach (gdy sytuacja tego wymagała) lub silenie się na słaby żart. Podobało mi się zdobywanie nowego sprzętu (a już najbardziej takie zupełnie przypadkowe - ot, zboczyłem gdzieś do jakiejś jaskini i na starym stole znalazłem zbutwiałe zapiski prowadzące do skrzyni z TAKIM MIECZEM), tworzenie uzbrojenia ze schematów,  ulepszanie tego już posiadanego. Nawet fajnie było zrobić sobie nową fryzurę (choć błąd z ogoleniem brody popełniłem tylko raz - strasznie długo odrastała i potem została już na dobre). I nawet jeśli walka do głównie naparzanie w klawisze mychy i uniki, to każdy trudniejszy (bo silny oponent lub duża grupka słabszych) pojedynek dawał dużo radochy. Był mięsisty, krwawy, brutalny i efektowny. Zawsze.

I to wszystko jest super, ale tak naprawdę najważniejsze są emocje. Radość z odkrywania kolejnych zakamarków świata, powolne poznawanie kolejnych kawałków fabuły, gwałtowne przyspieszenie, jakie historia zalicza pod koniec i samo zakończenie. Gdy wjechały napisy końcowe, załapałem małego doła. Mimo - jak się wydawało - zupełnie właściwego postępowania w moich relacjach z Ciri, dostałem w prezencie "najgorszy" finał. Finał piękny, pasujący do świata i klimatu, niejednoznaczny, ale potwornie smutny. I dlaczego? Bo nie do końca jasne są decyzje twórców w podpinaniu słów i zachowań Geralta pod hasłowe teksty widniejące na ekranie wyboru odpowiedzi podczas dialogów. Nie do końca sposób przewidzieć pewne rzeczy i słuszne decyzje później okazują się być nie do końca słuszne. To trochę zarzut, ale w sumie nie do końca. Bo przejmować się grupką pikseli na 22-calowym ekranie aż tak, by potem finał śnił się w nocy można tylko po naprawdę bardzo, bardzo dobrzej grze. I taką też jest Wiedźmin 3: Dziki Gon.

A ocena nie jest najwyższa, bo tych pozornie nieznaczących rzeczy (łącznie z dziwnym systemem poziomów questów powiązanych z poziomem bohatera) uzbierało się akurat tyle, by zabrać pół punktu. Poza tym jednak... God damn!


* Wielu z Was w tym czasie przeszłoby pewnie kilkanaście gier spędzając dużo więcej godzin przed ekranem - moja dorosła codzienność nie pozwoliła na wygospodarowanie większej ilości godzin w mniejszych odstępach, stąd też - za wyjątkiem Diablo III - trzeci Wiedźmin jest produkcją, w którą grałem najdłużej w swojej ponad dwudziestoletniej karierze gracza.

fsm
28 września 2015 - 16:32