Czasy pierwszego PlayStation to dla wielu graczy szczególny okres, z którym wiążą się piękne wspomnienia. Wiele kultowych dzisiaj produkcji pojawiło się w tamtym czasie na popularnego Szaraka, zachwycając oprawą, wprowadzają rozmaite nowinki i oferując nieraz niezapomniane przygody. Bez wątpienia w annałach, obok setek innych genialnych produkcji, zapisało się też Final Fantasy IX. Najlepsze możliwe pożegnanie serii z pierwszym PlayStation, fantastyczny ukłon w stronę fanów dawnych odsłon cyklu i gra przez wielu uznawana za wzorowego przedstawiciela gatunku jRPG-ów. Dzisiaj przypada piętnasta rocznica jej premiery w zrozumiałej dla zachodniego świata wersji językowej.
Najmniej znany członek rodziny z PSX-a
Czasy pierwszego PlayStation śmiało można dziś nazwać złotym okresem serii Final Fantasy. W latach 1997-2000 na rynek trafiły trzy genialne części słynnej sagi, wszystkie wyróżniające się wysoką jakością, znakomitą oprawą audiowizualną i ciekawą stylistyką. Wielu graczy, słysząc nazwę Final Fantasy, w pierwszej kolejności myśli o legendarnej siódmej części cyklu, która zapoczątkowała miłość wielu osób do jRPG-ów, oszołomiła w momencie premiery setki tysięcy posiadaczy Szaraka nieprawdopodobną oprawą audiowizualną i wprowadziła na karty historii kilka charakterystycznych postaci oraz słynnych wydarzeń. To jednak nie genialna siódemka może poszczycić się najwyższą średnią ocen ze wszystkich gier z cyklu. Ten chlubny rekord należy do dziewiątki, która w najlepszy możliwy sposób żegnała się z Szarakiem w 2000 roku. Do dzisiaj żadna inna gra z cyklu nie zdołała pobić wyniku Zidane’a i reszty bandy.
Mimo to dziewiątka nie jest aż tak często wspominana i można odnieść wrażenie, że nie cieszy się aż takim uznaniem w oczach graczy, jak VII, X czy nawet zbierająca bardzo zróżnicowane opinie VIII. Wpływ na to mógł mieć fakt, że ukazała się ona wyłącznie na PlayStation, nie próbując, jak starsze siostry, zaskarbić też sobie sympatii PC-towej braci. Nie pomógł jej też fakt, że serca i umysły wielu na przełomie XX i XXI wieku pochłaniała już zbliżająca się premiera X na PlayStation 2. Pogoń za jeszcze lepszą oprawą audiowizualną, większymi możliwościami wynikającymi z nowej platformy zrobiła swoje i FF IX, mimo całej swojej wspaniałości, zostało trochę zepchnięte w cień. Jakże niezasłużenie.
Geniusz w czystej postaci
Final Fantasy IX stanowiło odważny projekt japońskich twórców, którzy po dwóch dobrze przyjętych, osadzonych w bardziej realistycznych klimatach częściach sagi, zdecydowali się wrócić do bajkowej atmosfery pierwszych, wydanych na konsole Nintendo, gier z serii. Ta decyzja, by znowu oddać pole magom w wielkich kapeluszach i fantastycznym krainom z latającymi statkami, smokami oraz wielkimi zamkami była tak śmiała, że przez moment twórcy gotowi byli nawet potraktować swój nowy projekt jako poboczną część cyklu, a nie kolejną pełnoprawną odsłonę. Szczęśliwie od tego pomysłu jednak odeszli. Tym samym gracze z całego świata mogli zobaczyć, czym z założenia miało być i powinno być, jak twierdził później scenarzysta i producent Hironobu Sakaguchi, całe Final Fantasy. Dla autora skryptu to zresztą ulubiona odsłona cyklu i gra szczególna, o czym świadczyć może fakt, że nazwał jedną z bohaterek, Eiko, imieniem swojej żony.
Zachwyty nad karcianką Triple Triad z Final Fantasy VIII nie pozostały bez wpływu na twórców dziewiątki, którzy i przygodę Zidane’a ubarwili podobną mini-grą. Tetra Master z jednej strony potrafił pochłonąć długie godziny i oczarować rozbudowaniem, z drugiej był jednak nieco krytykowany. Wielu graczom brakowało większej liczby nagród za czas poświęcony na kolejne pojedynki, a i system wydawał się nieco niepotrzebnie zbyt skomplikowany. Mimo to trudno zarzucić Tetra Master nijakość i nie uznać go za kolejny atut FF IX.
SquareSoft w 2000 roku dyktowało tempo niemal całej branży, co rusz podwyższając poprzeczkę dla konkurentów. Premiera Final Fantasy IX stanowiła kolejny dowód postępu. Japończycy znowu stworzyli zapierającą dech w piersiach oprawę audiowizualną, wyciskając ostatnie soki z Szaraka. Nie tylko jednak grafika i muzyka wyróżniały upchniętą na czterech płytach produkcję. To gigantyczny, zaprojektowany z pomysłem, pełen charakterystycznych miejsc i postaci świat, dopracowany praktycznie do perfekcji system zabawy i niesamowita liczba możliwości spędzenia czasu w tej wirtualnej krainie rozkochały w sobie miliony graczy. A do tego wszystko było pozbawione błędów i niedoróbek. Dzisiaj, w dobie łatek wydawanych w dniu premiery, to nie do pomyślenia, że stworzona z takim rozmachem produkcja mogła być zamkniętym, kompletnym dziełem.
Final Fantasy IX zaoferowało nie tylko zmieniony całkowicie klimat przygody, ale też sporą nowość w systemie, którą były walki z udziałem aż czterech postaci. Gracze przyzwyczajeni do trzyosobowych ekip na polu walki, które występowały w siódemce i ósemce, musieli w tej sytuacji nauczyć się nowych reguł (dla co starszych był to z kolei powrót do starych zasad, z początków cyklu). Musieli odkryć nieznane wcześniej możliwości i obmyślić nowe taktyki. Ta jedna, z pozoru mała zmiana, stała się zaczątkiem godzin wyzwań i kombinacji dla fanatyków FF. Uzupełniła też i tak już perfekcyjny system, w którym nauka nowych zdolności wydawała się być przemyślana od a do z.
Tetra Master nie było jedyną mini-grą, która potrafiła oderwać graczy od głównego wątku na długie godziny. Niezwykle miodne i pochłaniające mnóstwo czasu okazały się też poszukiwanie skarbów na mapie świata na grzbiecie Chocobo czy łapanie żab za pomocą Quinn. Ten/ta specyficzny bohater/ka zresztą mógł też konsumować napotkanych przeciwników, ucząc się od nich zdolności, co stanowiło kolejny powód do spędzenia w świecie FF IX następnych dni.
Magiczna dziewiątka
Trudno powiedzieć, czy otaczający tę odsłonę sagi kult jest tylko wynikiem sentymentu, tęsknoty za minioną epoką w świecie wirtualnej rozrywki. Próbując jednak nawet silić się na obiektywizm, nie sposób nie dostrzec pewnej nieosiągalnej dla wielu twórców magii, która cechuje tę opowieść. Wspomniana akapit wyżej techniczna perfekcja na pewno znacznie ułatwiła grze podbicie serc milionów fanów, ale bez tych wszystkich zapadających w pamięć miejsc, melodii czy postaci nie mogło się to udać.
Trudno nie uznać Final Fantasy IX za grę na swój sposób genialną, gdy wokół niej powstają takie historie, jak ta o subqueście nieznanym szerzej zachodnim odbiorcom przez trzynaście lat od premiery. Dokładnie tyle minęło bowiem nim gracze odkryli dodatkowe wyzwanie z braćmi Nero.
Jak nie zachwycać się tytułem, w którym dodatkowa linia dialogowa może pojawić się po błędnym wybraniu odpowiedzi na pytanie przez sześćdziesiąt cztery razy (sic!) i w którym występuje broń możliwa do zdobycia tylko dla najbardziej wytrwałych. Potężny Excalibur II trafić może w ręce śmiałka, który dotrze do dalekiego fragmentu gry, na trzeciej płycie, w zaledwie dwanaście godzin. Możecie wierzyć na słowo, że to zadanie karkołomne, wymagające długiego planowania, perfekcji, a i odrobiny szczęścia.
Trudno nie kochać produkcji z taką postacią, jak mały mag Vivi – dzisiaj jeden z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów tej odsłony. Na pozór infantylny mały czarodziej okazuje się mieć tło fabularne godne najlepszych Oscarowych produkcji. Wie o tym doskonale każdy, kto pamięta wątek poszukiwania jego rodziców. A o tym, jak wielkim uznaniem się cieszy najlepiej świadczy fakt, że jako jedyny z dziewiątki wystąpił gościnnie w Kingdom Hearts.
Nie da się nie zachwycać grą, która na przełomie wieków potrafiła w tak efektowny sposób przedstawić atak Bahamuta na Alexandrię. A to tylko jedna z wielu zapierających dech w piersiach wstawek, których w dziewiątce jest pełno.
Trudno nie popadać w zadumę na dźwięki pierwszych taktów takich utworów, jak „Melodies of Life” czy „You Are Not Alone”.
Final Fantasy IX to coś więcej niż kolejna kontynuacja jednej z najsłynniejszych serii gier. To tytuł, który warto znać, nawet dzisiaj wciąż wyróżniający się barwną, bajkową stylistyką i do perfekcji przygotowanym systemem zabawy. Wielu fanów marki może obecnie tylko marzyć, by Square jeszcze kiedyś potrafiło stworzyć projekt tak genialny, tak dopracowany i tak mocno zapadający w pamięć. Może kiedyś?